Krakowska "mała czarna"
Ulica Krokodyli,
Kraina Szeptów, Cheder, Mleczarnia, magiczna Alchemia czy chociażby kultowy
Singer... Myślicie, że to tytuły książek lub wierszy? Nic bardziej mylnego.
To kawiarnie na krakowskim Kazimierzu kuszące nazwami, byśmy nimi zaintrygowani
zajrzeli do nich. Czasem nawet nie musimy wchodzić do środka, bo przy popularnych
2 Oknach Caffe, dosłownie wychodzących na ulicę, możemy złożyć zamówienie
i przysiąść na chwilę, jeśli będą wolne miejsca. Jeśli nie, to poszukajmy
ich w klimatycznym ogródku pośród starych kamienic lub ruszajmy dalej,
jak to się w Krakowie mówi "na nogach" do np. Dawno Temu Na Kazimierzu.
Jego wnętrze przenosi nas w czasy, które minęły już bezpowrotnie. Oto znaleźliśmy
się w żydowskim mieszkaniu. Z porozwieszanych na ścianach fotografii spoglądają
na nas domownicy, którzy swoje ubrania porozwieszali na stojących wieszakach,
jakby za chwilę mieli je zakładać, a dopiero co zdjęta suknia panny młodej
fruwa nad podłogą niczym na obrazie Chagalla. W tym miejscu, pełnym nostalgii
i historii, czulent czy gęsie pipki smakują wybornie. Możemy także delektować
się słodką paschą popijaną mocną gorzką kawą. Wszystko jest smakowite,
bo przecież czujemy się, jakbyśmy byli goszczeni w domu żydowskich kupców
sprzed 100 lat.
Ale po kolei,
bo przecież nie od razu Kraków zbudowano i nie od zawsze kawiarnie stanowiły
jego istotną część. Obecnie jest ich blisko dwa tysiące i to w samym centrum.
W myśl najsłynniejszego hasła przedwojennej Polski, że "cukier krzepi",
które notabene wymyślił Melchior Wańkowicz i za te dwa słowa zainkasował
najwyższe wówczas honorarium, bo aż 5.000 przedwojennych złotych, w przybliżeniu
50.000 dzisiejszych, już od wczesnego rana mistrzowie wszelakich słodkości
i kawy zaspokajają kubki smakowe szczęśliwców dysponujących wolnym czasem,
a w Krakowie, jak wiadomo szczęśliwi czasu nie mierzą.
Andrzej Sikorowski
i Grzegorz Turnau w piosence "Nie przenoście nam stolicy do Krakowa", śpiewają,
że tu "odmiennym jakby rytmem (...) ludziom bije serce, choć dla serca
nieszczególne tu powietrze", dlatego zawsze jest dobra pora na podnoszącą
lub obniżającą ciśnienie, w zależności od formy usprawiedliwienia, kawę,
na rozmowę przy niej, na poczytanie, na popracowanie, na pogłaskanie (kawiarniane
kocie, psie, królicze) czy "pogapienie" się na przechodniów lub na maszkarony
na Sukiennicach, ale to w zależności od perspektywy ustawionego stolika.
Wróćmy jednak
do początków, bo Kraków historią jest pisany. Jan Adamczewski w książce
"Kraków od A do Z" wspomina, że pierwsze kawiarnie powstały zaraz po tym,
jak Jan III Sobieski odniósł zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem i w obozie
Kara Mustafy znalazł aromatyczne ziarna. Uczestniczący w bitwie kupiec
i dyplomata Jerzy Franciszek Kulczycki postanowił zaparzyć z nich napój
i zachwycił się jego smakiem. Wkrótce potem spróbował go polski władca
i odtąd stał się pierwszym kawoszem w królestwie.
Pierwsza kawiarnia
w Krakowie powstała na początku lat siedemdziesiątych XVIII wieku na I
piętrze kamienicy w Rynku Głównym pod numerem 31 (róg ulicy Szewskiej).
Prowadziła ją Marianna Sędrakowska. Właścicielka osobiście podawała gościom
kawę, pobierając za nią 3 grosze. Choć lokal był urządzony dość skromnie,
a do każdego ze stolików przytwierdzone były na łańcuszkach po trzy blaszane
łyżeczki, odwiedzano go bardzo chętnie. Czyżby Stanisław Bareja, reżyserując
kultowego "Misia" i scenę w barze, zainspirował się tymi właśnie łyżeczkami?
Któż to wie. Natomiast jest faktem, że dzięki zarobkom ze sprzedaży kawy,
Sędrakowska wkrótce wykupiła całą kamienicę za 14 500 ówczesnych złotych
polskich, czyli goście wypili czterysta osiemdziesiąt trzy tysiące trzysta
trzydzieści trzy filiżanki kawy "z czubkiem". Nie mówcie o tym głośno,
bo z obawy przed fiskusem nawet gołębie o tym na Rynku nie gruchają.
Znaną kawiarnię
w domu "Pod Aniołkiem" przy ul. Floriańskiej 11 prowadziła w połowie XIX
wieku Maria Bałucka, matka znakomitego polskiego komediopisarza Michała
Bałuckiego. Czy wiecie, że to właśnie on jest autorem piosenki, a właściwie
nawet pieśni, którą chyba wszyscy znają i bardzo często śpiewają "Góralu,
czy ci nie żal"? Zamieniając góry na Kraków, jeśli żal stąd odjeżdżać,
to przebukujcie bilety lub szybko wracajcie na dłużej. Warto.
Po przejęciu
kawiarń przez cukierników zaczęły się one cieszyć coraz większą popularnością.
Lorenzo Paganino Cortesi, Szwajcar, w 1823 roku założył w Rynku Głównym,
w kamienicy pod numerem 38, cukiernię słynącą ze znakomitych ciastek, likierów
i pieczonych kasztanów. Przez długie lata po wojnie była znana jako Antyczna,
niestety, od kilku lat pozostał po niej tylko wspomnień czar. Ale... w
Krakowie historia kołem się toczy. Nowi właściciele przywrócili XIX-wieczną
nazwę Redolfi. Cudem jakimś zachowało się także najstarsze w Krakowie biedermeierowskie
wyposażenie. Nad wejściem wita nas piękny witraż z sową i nazwą Redolfi
- wykonany przez zakład Ekielskiego i Tucha. Cukiernia Redolfiego przed
II wojną była chlubą Krakowa. Od 1868 roku obowiązkowo kupował tu ciastka
"cały Kraków". Tutaj schodziła się krakowska śmietanka towarzyska, chwalono
nie tylko wyborne ciastka, ale i nalewki. Mawiano, że "przed obiadem wypić
tu kieliszek wiśniówki czy dereniówki to tak, jak lekarzowi wyjąć talara
z kieszeni". Cukiernia słynęła z wybornych ciastek, pączków nadziewanych
różą, kandyzowanych owoców, makaroników i kwadratowych pierników oblewanych
czekoladą, na wspomnienie których Magdalena Samozwaniec, z domu słynnych
Kossaków, po latach oblizywała wargi pamiętając ich smak z dzieciństwa.
Obowiązkowe miejsce na spróbowanie czy smak nadal jest legendarny.
Jedną z najbardziej
ekskluzywnych kawiarń w XIX wieku otwarto w Sukiennicach. Do dziś U Noworola
(nazwisko właściciela) się "bywa", aby siedząc na wygodnych kanapach w
Sali Białej, Lustrzanej lub Liliowej, w zależności od nastroju, obowiązkowo
z widokiem na Rynek, leniwie sącząc "małą czarną", liczyć fruwające gołębie
lub gapić się na dorożki defiladujące przed Bazyliką Mariacką. Mawia się,
że jeśli warszawiak chce się umówić na kawę w Krakowie, to z pewnością
wybierze albo Noworola, albo Jamę Michalika. Ja jestem "stąd" i dlatego,
z całym szacunkiem dla tradycji i historii oraz wystroju, pójdę kawiarnianym
szlakiem dalej lub wyżej.
Bo jeśli chcecie
spojrzeć na krakowski Rynek z góry, to już kilkanaście metrów dalej i także
kilkanaście metrów w górę (dla wygodnych jest winda) w Muzeum Narodowym
zadomowił się Szał w kawiarnianej odsłonie. Dla widoku z dachu Sukiennic
każda kawa i każdy zamówiony tu deser wart jest szaleństwa. A "szałowo"
jest tu dlatego, że tuż za ścianą wisi najsłynniejszy "Szał", czyli słynny
obraz Podkowińskiego.
Artyści Młodej
Polski upodobali sobie Cukiernię Jana Apolinarego Michalika przy ulicy
Floriańskiej 45, do dziś znaną jako Jama Michalika. Tu rozpoczął także
swoją działalność słynny Kabaret "Zielony Balonik". Tu bywała cała śmietanka
literacka Krakowa, w tym Stanisław Przybyszewski, Lucjan Rydel, Kazimierz
Przerwa-Tetmajer i Stanisław Wyspiański, a także... Józefa (Pepa) Singer
- córka karczmarza z Bronowic, pierwowzór postaci Racheli z "Wesela" Wyspiańskiego.
Bywali tu, a właściwie nawet "mieszkali" od rana do nocy i od nocy do rana
artyści krakowskiej cyganerii. Dekorowali Michalikowi ściany własnymi malowidłami,
karykaturami, witrażami czy zabawnymi wierszami, bo były one często jedyną
formą zapłaty, na jaką stać było bywalców tego lokalu. Na szczęście właściciel
był wyrozumiały dla swoich niesfornych gości i dzięki nim przeszedł do
historii. Do dziś we wnętrzach lokalu zachowały się autentyczne meble,
obrazy, lustra, rysunki z tamtych czasów...
Przez cały
rok kawiarnie "wychodzą" z czterech ścian na wolne powietrze, tworząc jeden
wielki, tętniący życiem salon Krakowa. Jeśli jeszcze macie siłę szukać
nieoczywistego miejsca z wyśmienitą kawą, to zapraszam na Plac Targowy
Stary Kleparz. Modne, smaczne miejsce z różnymi gatunkami kawy, ale o wygodnym
siedzeniu raczej zapomnijcie. Jednak dla tego smaku warto nawet postać.
Wróćmy jeszcze
na Rynek Główny 29. Nad "Piwnicą Pod Baranami", do której trzeba obowiązkowo
zaglądnąć, działa popularna kawiarnia Vis-?-Vis - nieformalne biuro kabaretu
"Piwnicy" ze stołami wprost stworzonymi do długiego przesiadywania. Krakowianie
nazwali ją z czułością "Zwisem". Bywali tu wszyscy "Piwniczanie" na czele
z Piotrem Skrzyneckim, którego naturalnej wielkości pomnik okupuje stolik
przed kawiarnią. Troskliwi barmani lub klienci regularnie wymieniają kwiaty,
które trzyma w ręku.
Po drugiej
stronie Rynku, pod numerem 8, w 1960 roku otworzył podwoje klub studencki
"Pod Jaszczurami", znany jako miejsce spotkań akademickiej społeczności.
To jedna z najbardziej kultowych scen muzycznych. To tutaj swoje kariery
zaczynali najwięksi polscy jazzmani i aktorzy. Koncertowali tu m.in. Tomasz
Stańko, Janusz Muniak, Jarosław Śmietana, Andrzej Zaucha, Zbigniew Wodecki,
Andrzej Sikorowski i Maryla Rodowicz.
Podążając kawowym,
niczym Jedwabnym, szlakiem trudno ominąć Stare Mury przy ul. Pijarskiej
21, tym bardziej, że to tuż przy Bramie Floriańskiej i blisko Teatru im.
Słowackiego. Kiedyś był to ulubiony lokal studentów Akademii Sztuk Pięknych,
dlatego ściany, stylizowane na polichromię opowiadającą dzieje Krakowa,
są ozdobione napisami o tematyce historycznej.
Kilka uliczek
w bok i już przyciąga jak magnes popularny o każdej porze roku, a także
w dzień i w nocy, Zaułek Niewiernego Tomasza z Lochem Camelotem w roli
głównej (ul. św. Tomasza 17). Połączenie kawiarni z kabaretową i teatralną
sceną Loch Camelot, to powody, które przyciągają wielu sympatyków w to
miejsce. Różne rzeczy dzieją się nie tylko we wnętrzu kawiarni, ale i przed
jej drzwiami. A to pokaz starych dorożek, a to występy górali, a to szopki
bożonarodzeniowe... Jest to jedno z bardziej charakterystycznych, modnych
i znanych miejsc na kawiarnianej mapie Krakowa. "Washington Post"
napisał o Camelocie, że to "najlepsza kawiarnia na świecie". Podpisuję
się pod tym obiema rękami.
Artyści Teatru
Loch Camelot od 2002 roku (czyli od początku) są prowadzącymi Krakowskie
Lekcje Śpiewania z okazji ważnych rocznic historycznych, sprawiających,
że są one radosnym świętowaniem, a nie akademią "ku czci". Odbyło się ich
już ponad sto. Ta przewrotna forma koncertu polega na tym, że artyści tylko
intonują, a publiczność jest głównym wykonawcą. Krakowianie na te lekcje,
na Mały lub Główny Rynek, przychodzą bardzo tłumnie i każdorazowo około
pięćdziesiąt tysięcy osób nie żałuje gardeł.
Jeśli jednak
nie znajdziemy wolnego miejsca w Camelocie, co bardzo możliwe, to tuż za
rogiem, przy ul. św. Jana 2 od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, czeka
na stałych bywalców i nowych odkrywców bar kawowy Rio. Trudno go przeoczyć,
bo z daleka przyciąga wzrok charakterystycznym pomarańczowo-czarnym szyldem.
W designerskim wnętrzu, przy filiżance "czarnej" spotykała się bohema krakowska.
Bywali tu artyści teatru Cricot z jego twórcą Tadeuszem Kantorem. To tu
przesiadywała Kora Jackowska - legenda zespołu Maanam. Tu także zaglądali
artyści z "Piwnicy Pod Baranami", aby wydłużyć sobie nieco nad ranem drogę
powrotną do domu. Rio dla wielu krakowian pozostało stałym punktem na trasie
codziennych spacerów.
A skoro spacery,
to wyjątkowy spacer raz w roku, w pierwszy czwartek po święcie Bożego Ciała,
odbywa legendarny Lajkonik. Użyczył on swojej nazwy, tak bardzo złączonej
z Krakowem, sieci Lajkonik - Piekarnia i Kawiarnia. Są to miejsca pachnące
świeżymi kanapkami, w tym także bajglami, wszystkie z "bogatym wnętrzem"
zarówno dla osób jedzących mięso, jak i wegetarian oraz wegan, przygotowywanymi
na miejscu i aromatyczną kawą w towarzystwie drożdżówek lub ciastek.
Tu także można kupić ręcznie wyrabiany chleb i różnego rodzaju bułki. Ze
ścian spoglądają na nas duże fotografie Krakowa i, jak sama nazwałam, światłocienie
(odbicia podobizny Lajkonia w pełnym rynsztunku, czyli z buławą).
To dobre, wygodne
i dostępne "na każdą kieszeń" miejsce na śniadanie, na lunch, na deser,
podwieczorek czy małą kolację (tortille, zapiekanki, focaccie, sałatki).
A teraz jeszcze
coś na deser. I to dosłownie, bo zapraszam do kilku cukierni, w których
grzechem byłoby czegoś nie pokosztować.
Na czym polega
sukces jednej z najbardziej rozpoznawalnych krakowskich cukierni? Na tym,
że jak sami właściciele mówią, nie kombinują, żeby było taniej. Nie kombinują,
żeby było szybciej. Robią tak, jak dawniej robiły gospodynie w domach.
Ciasto ma odpowiednią ilość żółtek, rośnie w odpowiednim czasie i temperaturze.
Nadzienie jest różane, a nie o smaku róży. Dlatego od 1958 roku w tłusty
czwartek po pączki z Cukierni Michałek, przy ul. Krupniczej, stoi się tradycyjnie
cierpliwie, i to przez długi czas, w ogromniastej i wiele razy zakręcanej,
jak ogon krakowskiego Smoka, kolejce po pączki. Smak wynagradza trud oczekiwania.
Oczywiście, kultowe pączki tak samo niezmiennie smakują przez cały rok.
Legendarna cukiernia przyciąga swoimi różnorodnymi, nade wszystko smakowitymi
wypiekami kolejne pokolenia krakowian. Uwielbiam ich cynamonki, a faworki,
czyli po krakowsku chrust, są więcej niż wybitne. Warto zaszaleć z kaloriami.
Przy ulicy
Starowiślnej 21, w starej kamienicy, tuż po sąsiedzku z Teatrem Kameralnym,
od 1945 roku swoją ważną rolę odgrywa Cukiernia Cichowskich. To rodzinne,
przepełnione miłą atmosferą, miejsce serwuje przepyszne makowce, serniki,
babki i rogaliki, szarlotki, strucle i pischingery robione na podstawie
tradycyjnych receptur przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Nie jest to
jedyne słodkie miejsce przy tej ulicy. Pod numerem 83 od 1985 roku działa
Pracownia Cukiernicza Stanisława Skargi, zdawałoby się monotematyczna,
bo serwująca tylko lody. Ale jakie! Po te kultowe i legendarne w Krakowie
lody ustawiają się kilkudziesięciometrowe kolejki. Lody, domowej roboty,
wyróżniają się wysoką jakością. Wykorzystuje się do nich tylko świeże,
lokalne składniki. Paleta tradycyjnych smaków (wanilia, czekolada, bakalie,
kawa, malina, jagoda, truskawka i borówka), mimo że ograniczona, przyciąga
smakoszy bez względu na pogodę. Nawet to, że są to lody tylko "na wynos"
nie odstrasza smakoszy. Lodziarnia znalazła się na liście stu najbardziej
"ikonicznych" lodziarni na świecie, przygotowanej przez Taste Atlas. To
jedno z tych miejsc w Krakowie, w których czas się zatrzymał. Oby jak najdłużej.
Rodzinne ciepło
to mimo wszystko gwarancja sukcesu, przekornie do znanego powiedzenia,
którego nie będę przytaczać. Dowodem jest historia firmy Starowiczów, która
od lat pięćdziesiątych XX wieku, obecnie przy ul. Św. Wawrzyńca 32, kontynuuje
tradycje cukiernicze, zachowując to, co w nich najlepsze, ale wzbogacając
stare receptury o przemyślane i zrównoważone smaki i innowacyjne pomysły.
Macie ochotę na wegańską wersję słodkości? Proszę bardzo! Znajdziecie je
u Starowicza. Tu także czeka na chętnych jedyne w Krakowie i jedyne w Polsce
ciastko Królowa Bona i Dzwon Zygmunta. Czeka też zawsze uśmiechnięty, chociaż
zajęty pracą, właściciel.
To, że krakowianie
pokonali, a może raczej oswoili, smoka wawelskiego to już wiecie. Ale z
pewnością nie słyszeliście o tym, że ocalili pewnego Czarodzieja. Słynny
cocktail-bar przy ulicy Karmelickiej po pandemii miał na zawsze zniknąć
z mapy Krakowa. Gdy w Internecie pojawił się apel o pomoc, krakowianie
nie zawiedli. Przybyli tłumnie i ciągle tu wpadają, chociażby po kultowe
kremówki, wuzetki, keks i czarny las. W starych recepturach nic się nie
zmieniło. Może tylko to, że zrezygnowano, niektórzy są niepocieszeni, z
dodawania spirytusu do każdego wypieku. Czarodziejskimi ciastkami, koktajlami
i galaretkami rozkoszuje się już co najmniej trzecie pokolenie.
Na drzwiach
do Lochu Camelotu na koniec roku wywieszono takie życzenia:
"Zdrowia &
Szczęścia & Miłości & Przyjaźni & Cierpliwości & Odwagi
i Czujności & Geniuszu, Fartu, Słońca... Księżyca w pełni...
pięknych widoków i wielu innych cudowności..." Ja dodałabym jeszcze zachętę
do jeszcze częstszego odwiedzania Krakowa i swoich ulubionych w nich miejsc.
A teraz, wybaczcie, the end, bo stygnie mi moje ulubione espresso. Gdzie?
Może spotkamy się tam latem, bo w Krakowie wszystkie drogi prowadzą na
Rynek i ciągle wszędzie się kogoś znajomego przypadkowo spotyka. Dajcie
koniecznie znać, jak przyjedziecie.
Maryla Kania
Maryla
Kania - harcmistrzyni z Hufca ZHP Kraków Śródmieście.
E-mail:
maryla.kania@onet.eu
|