Smakować życie
Sensem mojego życia jest ŻYĆ świadomie,
tu i teraz; jak najmocniej, szczerze, prawdziwie, z radością i smutkiem,
przewidywalnością i niespodziankami, z jego oczywistością i tajemnicami
z tym wszystkim, co ono mi niesie.
ŻYCIE, to mój czas, moje miejsce
na ziemi, moja rzeczywistość, maleńkie (ale moje) tchnienie we wszechświecie.
Odkąd zrozumiałam, jakim ono jest darem, bardziej świadomie zaznaczam swoje
jestestwo... z większą radością i zarazem pokorą, bo wiem, że jest niepowtarzalne.
Mając tę świadomość, codziennie staram się smakować życie, jestem zachłanna
na wszystkie jego odcienie, ponieważ to one nadają mu sens.
Codzienność wcale nie musi być szara,
a jeśli bywa, to tylko po to, aby bardziej docenić kolory, które wir życia
często nam przysłania.
Mój sposób na życie to działka za
miastem i wyjazdy w góry na narty. Dzięki temu, nie odczuwam monotonii,
bo każdy mój tydzień dzieli się na szybkie, głośne miasto oraz na wolną,
cichą wieś. Każdy rok - na czas wytężonej pracy i na czas aktywnego wypoczynku.
A gdzieś pośrodku jest równowaga,
jakże niezbędna do bycia twórczym, nie znudzonym człowiekiem współczesności
tak bezwzględnie wysysającej z człowieka wszystkie soki.
Każda pora roku jest dla mnie piękna
i potrzebna. Każdy rok, miesiąc, tydzień i dzień - są wyjątkowe, bo MOJE.
Staram się przeżyć je jak najlepiej, bo wiem, że nigdy nie wrócą.
Mogę co najwyżej, oczekiwać następnych
Kiedy dzień spowiada się nocy
Lubię moją wioskę u schyłku dnia,
kiedy słońce, bawiąc się w czerwone, umyka za ostatnie zagrody zabierając
ze sobą wszystkie cienie dnia, kiedy na pograniczu zieloności pól i ciemniejącego
błękitu nieba powoli, cichutko, ścieżką od lasu idzie księżyc. Jest taka
cisza, nastrój tak błogi i serdeczny, a zarazem tak podniosły, że czuje
się prawie - jak dzień spowiada się nocy...
Stoję tak bez końca, na którymś metrze
ziemi moich dziadków, rodziców, mojej ziemi... i płakać mi się chce...
z radości, że to wszystko jest moje, jedyne, tak piękne!! I brak mi słów,
by wyrazić swój podziw i podziękę Bogom... To prawie tak, jakby odprawiało
się wokół mnie jakieś misterium, obrządek, z którym zespala się tajemnie
moja dusza, tak podniosły i delikatny zarazem, iż boję się ruszyć, by tego
nie spłoszyć.! Jakże biedni są ci, którym nie znane jest to misterium,
którzy nie mogą czuć jak między polem a niebem miesza się ciepło światła
z lekkim chłodem ciemności, zapachy kwiatów i woń żywicy z dymem z chałup...
Ten dym też mnie cieszy. Kiedy wracam
po długiej nieobecności do swojej wioski, dym pierwszy zwiastuje i oznajmia
mi z daleka, że jest ktoś w domu, czeka na mnie. Tam, w moim domu, zawsze
mam swój azyl, ciepło i ukojenie, nawet po zbytnich radościach w innym
domu, na innym choćby najlepszym, najpiękniejszym miejscu. Dym mówi mi,
że dom mój żyje, a dopóki żyje mój dom - i ja żyć będę.
Mój raj
Mój raj jest zielono-biało-brązowy.
Pachnie mchem i żywicą. Jest spolegliwy z wiewiórkami oraz ptakami. Dzikie
kwiaty, czarne jagody rosną wzdłuż krętej rzeczki, gdzie woda czysta jak
lustro, rześko pluszcze po licznych zakolach...
To tutaj spacerowałam z moją przyjaciółką
Elą...
Ona jest teraz po drugiej stronie
życia, ale czy tam jest raj?
Rozmowa z sobą
Życie to najpiękniejsza ścieżyna,
po której krocząc uparcie, zdobędziesz upragnione szczyty!
Taką formułkę wpisał mi kiedyś do
pamiętnika pan Tadeusz - przyjaciel mego dzieciństwa i mojej mamy. Był
nauczycielem. Lubiłam go, bo pięknie mówił. Inaczej niż wszyscy we wsi.
Często powierzałam mu swoje dziecięce zmartwienia, a on długo i spokojnie
tłumaczył mi życie...
Dziś, zastanawiając się często nad
tematem "życie", mam własny pogląd, który tłumaczę sobie samej tym częściej,
im bardziej wydaje mi się, że go rozumiem...
Życie to taka wąziutka ścieżynka
obok wielkiej autostrady, tak wielkiej i szerokiej, że nie widać jej końca
ani drugiego brzegu. Idąc tą ścieżynką uparcie - zdobywamy różne szczyty
/bez upartości też je zresztą nierzadko zdobywamy/, ale na ten najwyższy
szczyt nie wdrapiemy się nigdy!! I to jest właśnie życie.
Mając świadomość, czym jest owo życie,
nasze tu ludzkie istnienie, mówię tu, bo nie wiem, czy jest tam, a jeśli
jest, to nie wiem jakie, zdając sobie sprawę z tego, iż z miliona spraw
jedna jest tylko prawdziwa - brniemy codziennie dalej, dopóki możemy w
tym naszym grzęzawisku nadziei na jutro...
I tylko upiorna ta nadzieja sprawia,
że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy mali.
I tylko ona podświadomie, po cichu
wydaje nam rozkazy na życie...
Rozumiem, że nic nie rozumiem. I
nie rozumiem, dlaczego zadaję sobie pytania by rozumieć, skoro do końca
niczego nie można zrozumieć, choć wszystko zdaje się być wytłumaczalne,
nawet wytłumaczenie niewytłumaczalności... Jedno wielkie zero. Tłuste zero,
które można obrócić jak kulę ziemską. I choćbyś pędził bez wytchnienia
zawsze do końca, dojdziesz do tego samego miejsca, z którego wyszedłeś.
I tylko tak boli świadoma bezsilność...
Anna Lenc-Rabiega
Anna Lenc-Rabiega - socjolog
z wykształcenia, zawodowo związana z tematyką polskiej wsi i rolnictwa,
uważna obserwatorka otaczającej rzeczywistości. Działaczka kultury. Kocha
ludzi i przyrodę. Bywa poetką i pisarką. Wydała arkusz poetycki "Odnaleźć
Rzeczywistość" i tomik wierszy "Donikąd". Publikowała swoją twórczość w
wielu polskich pismach. (Warszawa) |