Święta, święta...
Przełom starego i nowego roku to
czas szczególny, ale i wymagający. Dużo zaleceń i oczekiwań. Święta z obowiązkową
"magią" i powszechną szczęśliwością. Uporządkowanie spraw, żeby w Nowy
Rok wejść z czystym kontem (i sumieniem), a potem hucznie go przywitać
podczas szalonej, powtarzam - koniecznie "szalonej" zabawy w Sylwestra.
Prawda jest taka, że w Nowy Rok wchodzimy raczej z wyczyszczonym, a nie
czystym kontem, a 31 grudnia jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie chce nam
się wychodzić z chaty. Ja od ponad piętnastu lat pod koniec listopada wraz
z przyrodą wyhamowuję i wchodzę w tryb slow. To mój czas konserwacyjno-naprawczy.
Generalnie jestem osobą pogodną,
ruchliwą, mam sporo energii, lubię śmiać się i żartować. I tak jest przez
10 i pół miesiąca. A pod koniec listopada opatula mnie mrok i wrzuca
w nastroje refleksyjne. Kiedyś się tym martwiłam, no bo jak to, okres świąteczny
to taki "radosny czas", a ja uciekam pod koc? Dzisiaj, o dzięki Ci dojrzałości,
uważam, że to Opatrzność nade mną czuwa i pozwala przeczekać te pełne szaleństwa
dni. Zamykam głowę na większość bodźców z zewnątrz. Na powszechne narzekanie,
że ciemno i buro, na okładkowe opowieści celebrytów o tym, jak bardzo,
ale to bardzo kochają Święta i jak będzie cudownie, na konsumpcyjne nagonki
podkręcane przez media i centra sklepowe, disco-folkową plejadę Christmas
songs na wszystkich częstotliwościach od świtu do nocy i cały ten świąteczny
zgiełk. Wycofuję się do mojej prywatnej Świątyni Dumania. Zaszywam się
w ciszy i spokoju i niespecjalnie uczestniczę w tumulcie i pospolitym ruszeniu
na zewnątrz.
Ktoś może powiedzieć, że to wygodna
wymówka, żeby wymigać się od świątecznych obowiązków. Być może, ale być
może tak instynktownie działa moja podświadomość, która chroni mnie przed
uderzeniem stresu i samoczynnie włącza poduszkę powietrzną. Okres Bożego
Narodzenia od lat jest coraz trudniejszy, zwłaszcza dla kobiet. Presja
społeczna na perfekcyjne przygotowanie Świąt jest ogromna. Wypada tym wszystkim
wymaganiom sprostać, w domu ślicznie, pod choinką pełno, na stole smacznie
i elegancko, a Ty droga Pani Domu też masz być piękna, elegancka i promieniejąca
szczęściem rodzinnym. I tylko nie zemdlej ze zmęczenia, bo to w złym tonie.
Czytałam artykuł, w którym dziennikarka
rozmawia z panią psycholog o swoich Świętach i jak dla mnie był to obraz
koszmarny. Autorka jest kobietą ambitną i chce wszystko zrobić "siama",
no jak to nie poradzi sobie? Cóż z tego, że pracuje na pełny etat? Zaprasza
na Wigilię całą rodzinę, i tę bliższą i tę dalszą, razem ok. 15 osób. Po
kolei odrzuca pomoc męża, nastoletnich dzieci, różnych cioć oferujących
przygotowanie dań wigilijnych. Siama! Efekt jest taki, że już kilka dni
przed uroczystą kolacją jest nieprzytomna ze stresu i zmęczenia, warczy
na domowników, a podczas Wigilii ma ochotę się popłakać i po prostu iść
spać. Czy tak właśnie ma wyglądać to rodzinne spotkanie?
Inny wariant to sytuacja, kiedy gospodyni
nie może liczyć na pomoc ani domowników ani gości, bo się wykręcają jak
mogą, a każdy chętnie przyjdzie na gotowe. Czuje się wtedy osamotniona
w rytuale dbania o tradycję, a nie ma w sobie na tyle odwagi, żeby zastrajkować
i powiedzieć "Dość! To są też wasze Święta!" I znowu jest kwas, zmęczenie
i fałszywe uśmiechy. Szkoda.
Żyjemy w zwariowanych czasach, tempo
codzienności (zwłaszcza w dużych miastach) jest ogromne, wszyscy mamy wiele
obowiązków i zajęć, ciężko pracujemy, do tego dochodzą niepokoje w kraju
i na świecie, nieustanne bębnienie mediów, również społecznościowych i
coraz większa presja konsumpcyjnego modelu "słodkiego, miłego życia".
Kto jest to w stanie wytrzymać? Nic dziwnego, że Boże Narodzenie jest naprawdę
trudnym czasem dla wielu osób.
Moja rodzina od lat ma zdroworozsądkowe
podejście do Świąt i chwała jej za to. Bez spinki i nadmiaru okolicznościowego
heroizmu. Wigilia jest z reguły u mnie, bo dawno już przejęłam pokoleniową
pałeczkę od Mamy. Dzielimy się obowiązkami kulinarnymi, każda "frakcja"
przygotowuje 3 potrawy, w rodzinie nie ma małych dzieci, więc kilka lat
temu zrezygnowaliśmy też z prezentów. Początkowo było "głupio", teraz czujemy
ulgę, że nie musimy uczestniczyć w gonitwie po sklepach, poza tym nie ma
problemu z dziesiątym świecznikiem albo nietrafioną książką. Strywializowane
Święta? Niezgodnie z tradycją? Być może. Ale za to autentycznie spokojne,
zdrowe i wesołe. Atmosfera jest bardzo dobra, nikt nie pada na twarz, rozmawiamy,
śmiejemy się, słuchamy kolęd. I czyż to nie jest najważniejsze?
A ja dzięki grudniowemu spowolnieniu
i wyciszeniu wchodzę w Nowy Rok zregenerowana, z dobrą energią i w świetnym
humorze. Styczeń to u mnie z reguły jeden z najlepszych miesięcy w roku
i działam jak nakręcona. Detoks od grudniowego szumu powoduje, że głowę
mam wypoczętą, wyczyszczoną z nadmiaru spamu i nie moich myśli. Nie wypisuję
sobie list z noworocznymi postanowieniami, ale mam sprecyzowane plany i
wiem, w jakim kierunku chcę iść. Najważniejsze, że jest optymizm, motywacja
i dobre nastawienie.
Dla mnie priorytetami są zdrowie
i otwarte serce. W wieku 50+ zaczyna coś już w maszynerii szwankować i
trzeba się bardziej starać. Dlatego nadal stawiam na dobrą dietę, sporą
porcję ruchu i unikanie stresu. Silnymi punktami w moim antykorozyjnym
programie jest dystans do rzeczywistości, jak najwięcej dobrego humoru
i racjonalne gospodarowanie siłami. Regularny odpoczynek i regeneracja.
A nowe przeżycia i spełnianie marzeń, choćby tych najskromniejszych, to
najsilniejsze, odmładzające afrodyzjaki dla duszy. Otwarte serce? Zmienia
życie. Ostatnimi czasy przekonuję się, co to znaczy prawdziwa przyjaźń
i dobre relacje. Dbajmy o naszych bliskich i o przyjaciół, a czasem może
nawet o zupełnie obcych ludzi, którzy mogą być w potrzebie. Wykażmy więcej
zainteresowania, tolerancji, zrozumienia, akceptacji i zwykłej ludzkiej
życzliwości. Jestem pewna, że wprowadza to nową jakość w nasze życie, coś
o czym wszyscy marzymy. Zmiękcza serca. Jak happy end w hollywoodzkim filmie.
I tego Wam życzę! Zdrowia i otwartych
serc. Życzę Wam dobrego Roku! Dbajmy o siebie! O swoje potrzeby i uśmiech
na twarzy. Życzę Wam też odwagi do pójścia swoją drogą. Najwyższy czas.
Ela Hübner
Ela Hübner - blogerka 50+ z Warszawy
(www.fajna-baba-nie-rdzewieje.pl),
która pisze o tym, że także w wieku dojrzałym można czuć się atrakcyjnym
i spełnionym. Przekonuje, że właśnie teraz, kiedy kobietom mija podobno
"termin przydatności do użycia", można odnaleźć siebie, realizować swoje
pasje i potrzeby. Autorka 10 przykazań anty-korozyjnych, zwolenniczka zdrowej
diety i ruchu na co dzień. Za swoją działalność została przez tygodnik
"Wysokie Obcasy" wybrana do zaszczytnego grona "50 śmiałych kobiet 2018". |