Magia Argentyny
"Chwilo trwaj,
jesteś piękna!" - ileż razy powtarzałam sobie te słowa... Próbuję zarejestrować
w pamięci obraz, moment, nastrój, choć z góry wiem, że to zabieg skazany
na niepowodzenie, a w przyszłości trudno mi będzie odtworzyć ten widok,
smak, zapach... Żaden film wideo, żadna fotografia nie pomoże w odtworzeniu
tej jedynej, niepowtarzalnej, swoistej chwili. Pozostanie tylko wspomnienie,
nieco mgliste, bez wyrazistości i konturów. Pisząc te słowa zastanawiam
się jakie wspomnienia pozostaną po naszej ostatniej podróży do Argentyny?
Ten zapis będzie próbą rekonstrukcji doznań i emocji tam przeżytych.
Tango Nuevo
Astora Piazzolli
|
.... |
Przewrotnie
zacznę od ostatniego wieczoru w Teatrze Astora Piazzolli. Muzyczna Argentyna
dla mnie to ten właśnie kompozytor i Martha Argerich zapamiętana nie tylko
jako doskonała pianistka, ale głównie jurorka w Konkursach Chopinowskich.
Tango Nuevo
to muzyka nostalgiczna, a zarazem pełna namiętności, mówiąca zwykle o zawiedzio-
nej i trudnej miłości. Wywodzi się z proletariac- kich dzielnic Buenos
Aires i Montevideo. Piazzolla miał początkowo wielu przeciwników, którzy
uważali, że sprzeniewierzył się idei tanga i je zepsuł. A tymczasem kompozytor
wyzwolił je z jego tradycyjnej formy i sprawił, że stało się muzyką słuchaną
w salach koncertowych. Podobnie Chopin bazując na mazurach i innych tańcach
ludowych stworzył genialne utwory. "Ale przy tej muzyce nie można już tańczyć"
- tak ze smutkiem mówili im współcześni.
Tango Nuevo
Piazzolli jest sporym wyzwaniem dla muzyków, choreografów i tancerzy. Typowy
zespół muzyczny wykonujący tango to bando- neon (rodzaj małego akordeonu
lub harmonii), którego mistrzem był sam Piazzolla oraz skrzypce, kontrabas
i fortepian. Wiele sobie obiecywałam czekając na ten wieczór. Czy nie daliśmy
się wkręcić w jakieś kiczowate tango-show dla turystów? Czy nie przepłaciliśmy? |
Okazuje się,
że do muzyki Piazzolli można tańczyć! I to jak! Na scenie najwyższa klasa:
szykowni panowie w garniturach fin de siecle, nieco sztywni, zdystansowani,
ale pewnie trzymający w objęciach partnerki będące uosobieniem frywolności,
ale też elegancji i dyskretnego seksapilu. Jak opowiedzieć o tym, co widziałam?
Gracja, ale wyprostowane, sztywne sylwetki, pozorna lekkość i improwizacja,
ale i doskonałe zgranie nóg przeplatających się z błyskawiczną szybkością,
żarliwy, namiętny uścisk, a za chwilę porzucenie. Jednym słowem - połączenie
wydawałoby się sprzecznych ze sobą emocji, ale tak naprawdę to przecież
jak w miłości: czasem krzyk namiętności i żaru, a czasem dystans i chłód...
"Maria de Buenos
Aires" zaśpiewana na balkonie teatru brzmi do dziś w moich uszach i nieodparcie
kojarzy mi się z piosenką Edith Piaf "Milord". Nie jest to jedyne skojarzenie
z Paryżem...
Muzyka Piazzolli
jest trudna do zatańczenia i wymaga wyjątkowego kunsztu od tancerzy. Połączenie
jej z tańcem sprawia, że przed widownią otwiera się nowy wymiar, którego
nie można zapomnieć i który na zawsze z nią pozostaje. To moje numer jeden"
w czasie podróży do Argentyny.
Perito Moreno
Moje argentyńskie
"numer dwa" to Patagonia - kraina bezbrzeżnych stepów, lodowców i turkusowych
jezior. Jedziemy na spotkanie z Perito Moreno. Brzmi jak hiszpańskie imię
i nazwisko... I właściwie się nie mylimy, bo Perito Moreno jest jak żyjący
organizm. Mimo deszczu i nie najlepszej pogody doświadczenie tego miejsca
zapisało się w mojej pamięci w niezwykły sposób.
Płyniemy łodzią
do przodu lodowca wysokiego miejscami na 60 metrów, o długości sięgającej
40 km i całkowitej powierzchni ok 260 km kwadratowych. Czoło tego tworu
złożonego z lodu, ziemi i wody jest szerokie na ok. 5 km i ciągle się przesuwa.
Perito Moreno przypomina mi cielsko żywego stworzenia, które mruczy, wzdycha,
jęczy, szepce, stęka, mamrocze, wydawałoby się, żali, a czasem podnosi
głos i wydaje z siebie przeraźliwy krzyk. To wielkie, czasem kilkunastotonowe
kawały lodu odrywające się od klifu i wpadające do Jeziora Argentyna. Zjawisko
to nazywa się cieleniem lodowca i kojarzy się z uderzeniem pioruna.
Niesamowity
spektakl natury odbieramy wszystkimi zmysłami. Magiczny błękit odłamków
lodu pływających w wodzie, huk spadających mas lodowych, krużganki o niezwykłych
kształtach, kominy, spirale wyrzeźbione w lodzie tworzące jego czoło -
tego nie sposób oddać słowami. Perito Moreno funduje nam emocje, których
nie sposób opisać, trzeba je przeżyć.
Lodowiec ten
znajduje się na terenie Parku Narodowego Los Glaciares w Andach Patagońskich.
Spalone słońcem i wysmagane wiatrem stepy na pierwszy rzut oka wydają się
monotonne, nudne i pozbawione życia. Nic bardziej mylnego. W okolicach
słynnej drogi numer 40 co chwila pokazują się guanaco (tutejsze lamy),
nandu (strusie), a także liski chytruski. Co kawałek wyłania się turkusowa
odnoga jednego z licznych jezior, którymi usiana jest Patagonia. W oddali
na horyzoncie widać majestatyczne Andy, a chłodny wiejący po bezkresnych
terenach wiatr przypomina nam, że jesteśmy blisko Ziemi Ognistej, a koniec
świata jest już tuż... Minimalistyczne i surowe piękno tego regionu świata
jest trudne do opisania.
Aconcagua
No i moje argentyńskie
"numer trzy" to Aconcagua - najwyższy szczyt obu Ameryk liczący 6.959 metrów
n.p.m. Droga do Parku Prowincjonalnego biegnie przez Andy, wijąc się po
niezliczonych serpentynach, mostach i tunelach. Krajobraz jest prawie pustynny,
bez roślinności, a kolory skał jakby spłowiałe od słońca: od wyblakłej
czerwieni, żółci przez brązy do szarości i czerni. Już na terenie parku
po małym posiłku podążamy dość łatwym szlakiem do Lagos Horcones mając
przed oczami majestat Aconcagui - ("Kamiennego strażnika" w języku keczua)
pokrytej śniegiem. Ponownie szczypię się, by dotarł do mnie fakt, że to
nie sen... Na trasie sucho, słonecznie i wietrznie, można rzec: góry w
kolorze sepii czerwonawo-beżowo-szarej. Na tym tle wyróżniają się tylko
zielone oczko jeziorka Horcones i biały szczyt wzniesienia Aconcagui. Nasza
piesza wędrówka po parku kończy się na wiszącym moście, poza którym wyłącznie
profesjonalni wspinacze mogą kontynuować wspinaczkę za okazaniem specjalnej
przepustki.
Boskie Buenos
Buenos Aires
sprawia wrażenie miasta europejskiego nie tylko z powodu architektury,
ale głównie z powodu jego mieszkańców, którzy wyglądem nie przypominają
rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej. Ma się wrażenie, że jesteśmy w jakimś
kraju południowej Europy. Ten fenomen dobrze oddaje powiedzenie dotyczące
mieszkańców Argentyny: "Meksykanie pochodzą od Azteków, Peruwiańczycy od
Inków, a Argentyńczycy ze statków". Są bowiem potomkami europejskich emigrantów
i ciągle żyją pomiędzy Europą a Ameryką Południową, pomiędzy starym kontynentem
a nowym światem. To im właśnie Buenos Aires zawdzięcza piękną architekturę,
świetne kawiarnie i restauracje, wspaniałe teatry, no i europejski styl
życia.
Natomiast argentyńską
specyfiką pozostanie rytualne picie yerba mate (suszone liście i patyczki
ostrokrzewu paragwajskiego można porównać do herbaty), spożywanie tradycyjnego
asado (wyborne mięso pieczone na grillu), a także picie wspaniałego czerwonego
wina malbec. Widok Argentyńczyka z termosem i tradycyjnym kubeczkiem, sączącego
przez metalową rzeźbioną rurkę gorzkawą yerba mate jest wszechobecny i
nikogo nie dziwi. Z tym nieodłącznym napojem pracują, podróżują, spacerują,
robią zakupy, jednym słowem jest ich wierną towarzyszką.
Zabrzmi to
jak frazes, ale Buenos Aires nigdy nie śpi. Zdarzało się, że w godzinach
wieczornych (19:00 20:00) szukaliśmy restauracji, ale były zamknięte
albo świeciły pustkami, wypełniały się dopiero po godzinie 22:00. Najczęściej
wybieraliśmy słynny stek argentyński, do którego nóż nie był potrzebny.
Niestety od
kilku lat Argentyna, niegdyś państwo porównywane ze Stanami, przeżywa wielkie
problemy ekonomiczne. Inflacja spowodowała, że argentyńskie pesos są niewiele
warte. Najczęściej proszono nas o regulowanie rachunków gotówką, nie akceptowano
kart kredytowych, więc nosiliśmy ze sobą pokaźny pakiet tamtejszych banknotów.
Często korzystaliśmy z usług taksówek i rozmowni kierowcy skarżyli się
na kulejącą ekonomię i nieudolne rządy. Przy czym oni sami nie obchodzili
się z nami uczciwie i kasowali często dwa, trzy razy więcej, niż poprzednicy
za tę samą trasę. Taki los turystów.
Przytoczę jeszcze
jedno powiedzenie dotyczące Argentyńczyka: "To Włoch mówiący po hiszpańsku,
wychowany przez Francuza, który chce wyglądać jak Anglik". Utwierdziliśmy
się o prawdziwości tego powiedzenia odwiedzając kawiarnie London City i
Cafe Tortoni, których stałymi klientami bywali Borges, Gombrowicz, Cortazar
oraz inni członkowie elity intelektualnej i politycznej Argentyny. Angielska
klasa, francuski szyk, włoski temperament - pewnie to między innym sprawiło,
że Gombrowicz przeżył w tym kraju aż 24 lata.
Niektórzy mówią,
że Buenos Aires jest południowoamerykańskim Paryżem. Można tak myśleć z
kilku powodów: szeroka na 140 m Avenida 9 de Julio kojarzy się z Champs
Elysees, jest Obelisk upamiętniający założenie miasta, Teatro Colon nieodparcie
przypomina Operę Garnier, no i cmentarz Recoleta nasuwa myśl o paryskim
Pere Lachaise. Cmentarz Recoleta przypomina małą elegancką dzielnicę pełną
niewielkich rezydencji przeznaczonych na wieczny odpoczynek. Spoczywają
tu najznamietniejsi Argentyńczycy - elita państwa. Mieszkańcy Buenos Aires
nie tracą pamięci o swych bohaterach, o czym świadczy grób legendarnej
Evity Peron. Przy nim jest najwięcej zwiedzających i zawsze leży wiązanka
świeżych kwiatów podobnie jak przy grobie Chopina na Cmentarzu Pere Lachaise
w Paryżu. Argentyńczycy do dziś opłakują zmarłą na raka młodziutką żonę
prezydenta, która mimo tego, że wywodziła się z ubogich warstw społecznych
umiała odnaleźć się jako wspaniała Pierwsza Dama nie zapominająca o najbiedniejszych.
Teatr Kolumba
zadziwia nas przepychem i elegancją. Według fachowców jego akustyka jest
niemal doskonała. Złoty Salon niezmiernie przywołuje na myśl salę lustrzaną
w Wersalu. Dech w piersi zapierają witrażowe kopuły i żyrandole. Na ścianach
umieszczone są wizerunki najlepszych kompozytorów operowych. Pierwotnie
przeznaczeniem teatru była scena operowa, dziś odbywają się tam koncerty
i spektakle teatralne, nie tylko operowe.
Nasz wzrok
na afiszu przyciąga nazwisko Charlesa Dutoit - wieloletniego dyrygenta
OSM, związanego z Argentyną poprzez byłą już żonę, słynną pianistkę - Marthę
Argerich.
Ta garść moich
refleksji na pewno nie wyczerpuje wszystkiego, co łączy oba miasta. Byłam
tam zbyt krótko... Szkoda.
Wodospady
Iguazu
My Kanadyjczycy
jakże jesteśmy dumni z Niagary! Jest to duma jak najbardziej uzasadniona,
bo zobaczenie tego miejsca pozostawia wrażenia, których się nie zapomina.
Jednak żona prezydenta Roosevelta patrząc na Wodospady Iguazu powiedziała:
"Biedna Niagara!". Wodospady znajdujące się na styku Argentyny i Brazylii
zaskakują potęgą. Niezwykle spektakularny widok wody spływającej 275 kaskadami
z wysokości kilkudziesięciu metrów powoduje, że znowu się szczypię i mówię
sobie: "Chwilo trwaj, jesteś piękna!".
Do wodospadów
dojeżdżamy najpierw od strony argentyńskiej. Na terenie olbrzymiego parku
(a właściwie dżungli) zrobiono wszystko, co można było, by ułatwić życie
zwiedzającym. Więc najpierw krótka przejażdżka pociągiem, a potem długi
spacer po specjalnych kładkach prowadzących momentami do tropikalnego lasu,
następnie nad "wielką wodę" spływającą w przepastną głębię i wreszcie dotarcie
do punktu kulminacyjnego wyprawy - Diabelskiej Gardzieli. Znowu nie umiem
oddać wrażenia, jakie wywołuje huk spadającej wody połączony z obrazem
kaskad.
Spacer po tym
wspaniałym miejscu trwał właściwie cały dzień. Oprócz wielu turystów towarzyszyły
nam przeróżne zwierzątka: ostronosy wiecznie szukające jedzenia i w ogóle
nie bojące się ludzi, małpy, ptaki, motyle o niesamowitych kolorach. Widzieliśmy
nawet małego aligatora taplającego się w błocie. Widok tych egzotycznych
stworzeń dał nam wyobrażenie, o tym jak ciekawa mogłaby być wyprawa w głąb
dżungli.
Strona brazylijska,
którą zwiedziliśmy następnego dnia jest jeszcze bardziej widowiskowa, bo
platformy umożliwiają bliskie podejście do wodospadów i obcowanie z nimi
na wyciągnięcie ręki. Nie przeszkadzało nam, że woda tryskała dookoła i
byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Poczuliśmy "wielką wodę" dosłownie
i namacalnie.
Polskie
spotkania
Po prawie dwóch
tygodniach w Argentynie zadawałam sobie pytanie, dlaczego do tej pory,
po przemierzeniu setek kilometrów, nie spotkaliśmy Polaków? Gdziekolwiek
na świecie, gdzie byliśmy zawsze słyszeliśmy polską mowę i często zawieraliśmy
miłe znajomości.
I właśnie los
jakby chcąc nam zrekompensować tę lukę sprawił, że z samego rana w dzielnicy
Palermo szukając przechowalni bagażu natknęliśmy się na przesympatyczną
młodą parę warszawiaków. Bez wahania zaoferowali nam przechowanie walizek
rozwiązując tym samym poważny problem logistyczny, bo nasza przechowalnia
zamykała się o 19:00, spektakl rozpoczynał się o 21:00, a samolot powrotny
wylatywał o godzinie 3:00 nad ranem.
Na cmentarzu
Recoleta inna para polskich turystów opowiedziała o próbie kradzieży komórki
w Sao Paulo w Brazylii, gdzie planowaliśmy zatrzymać się w drodze powrotnej
wykorzystując 16-godzinną przesiadkę. W rezultacie w myśl, że im biedniejszy
kraj, tym więcej niebezpieczeństw, a także z powodu zmęczenia, zamiast
spaceru po Sao Paulo zafundowaliśmy sobie objęcia Morfeusza w hotelowym
pokoju na lotnisku. I już ostatnie miłe spotkanie w La Boca - dzielnicy
argentyńskiej bohemy. Mnóstwo w niej kafejek, a tango tańczy się na każdym
rogu, za odpowiednią opłatą oczywiście. Ogniste tango zobaczyliśmy w wykonaniu
uroczego starszego pana z Krakowa i "Marii" z Buenos Aires...
Zwykle - choć
nie zawsze - po odbytej wyprawie mam poczucie, że podróż za szybko minęła
i że chciałabym tu jeszcze wrócić. Argentyna jest takim właśnie miejscem.
Nasza podróż
do Argentyny miała miejsce na przełomie lutego i marca 2023, a odbyłam
ją z moim najlepszym i niezłomnym towarzyszem podróży życia, moim mężem
- Stasiem.
Magda Chylewska
Magda Chylewska
- polonistka w Szkole Polskiej przy Konsulacie Generalnym RP w Montrealu.
|