Zmysły Krakowa
Historia, historia,
historia... oplata Kraków jak Wisła. Niesiona skrzydłami gołębi, spogląda
z dachów i wież. Oczywiście miasto ciągle się rozwija, znajdują tu siedziby
liczne firmy, powstają nowe osiedla, rozwija się infrastruktura i komunikacja,
restauracje i kawiarnie tętnią całodobowym życiem, muzea i teatry czekają
z ciekawym repertuarem, stadiony, zwłaszcza klubów sportowych Wisły i Cracovii,
najstarszego klubu w Polsce, któremu kibicował sam Karol Wojtyła, czekają
na spragnionych silnych wrażeń, ale... przecież nie dlatego miasto odwiedzają
przez cały rok rzesze turystów z całego świata.
Tak. W grodzie
Kraka historię chłonie się wszystkimi zmysłami; piękno architektury i dbałość
o każdy szczegół przyciąga oczy i na długo, nawet pod powiekami, pozostają
jego kształty i kolory. W uszach, jak na pięciolinii, tańczą nuty hejnału
z Wieży Mariackiej i stukot dorożek, a jak będziemy mieć szczęście, to
usłyszymy dźwięk wawelskiego Zygmunta, zwanego dzwonem królów i królem
dzwonów, który bije od 500 lat zaledwie około 30 razy w roku, uświetniając
najważniejsze wydarzenia religijne i narodowe. W ustach natomiast pozostanie
smak obwarzanka lub obwarzanków, chociaż średnio każdy z nich to tylko
lub aż ok. 300 kilokalorii.
Na spragnionych
językoznawców czekają w obfitości małopolskie regionalizmy, bo tu: chodzi
się "na pole, na miasto i na nogach", a podczas deszczu rozkłada się "parasolkę",
a gdy poczuje się głód, je się "sznycla z weką". To tak przewrotnie, wbrew
innym rodakom, którzy wychodzą na dwór i do miasta pieszo pod parasolem,
w ręce z kanapką z kotletem mielonym w bułce paryskiej.
Jeśli zaś
deser, to obowiązkowo każda kawiarnia, cukiernia, a nawet piekarnia, w
zależności od grubości portfela, bo mnogość kalorii taka sama, czeka z
pischingerem, czyli andrutami/waflami przekładanymi słodką gęstą masą czekoladową
lub kajmakową. Pomysłodawcą tego specjału był w XIX wieku wiedeński cukiernik
Oskar Pischinger, a że Małopolska była przez długie lata częścią Cesarstwa
Austrii, to specjały wiedeńskie goszczą do dziś w domowych i restauracyjnych
menu, chociażby wiedeński sernik z cukrem pudrem czy jajko po wiedeńsku,
obowiązkowo z bułką kajzerką.
A zatem "chodźże
se" po Krakowie z historią pod rękę, zachwycaj się nią, bo przecież starczy
jej dla wszystkich, a utrudzony po całym dniu w hotelowym lub domowym zaciszu
odłóż swój telefon na "nakastlik", czyli nocną szafkę. Często te urocze
regionalizmy są powodem kpin i przekomarzań, ale prawdziwi krakusi są z
nich dumni, bo przecież to oni mieszkają w królewskim grodzie i po tym
można ich poznać. Po prostu jesteśmy Krakowem.
A czym pachnie
Kraków? Jakub Pietrynka, który stworzył pierwszy zapach "Kraków" zamknięty
w buteleczce perfum, twierdzi, że miasto pachnie drzewami, zielenią, aromatem
trawy z plant i Błoń, bluszczami z Wawelu oraz nutą wodną z zakola Wisły.
A ja dodam, że Kraków pachnie przede wszystkim tradycją i historią.
Często jest
to historia zamknięta za klasztornymi murami i za bramami, ale zamknięta
tylko pozornie, bo wystarczy nacisnąć klamkę i wejść, dosłownie(!) w strefę
ciszy, znaleźć ukojenie dla zmęczonego zwiedzaniem ciała, a kiedy już oczy
przywykną do półmroku i podążą za promieniami słonecznymi, odkryć piękno
sztuki sakralnej, witraży i polichromii, nad którymi trudzili się artyści,
sztukę, której nawet najbardziej czułe oko kamery nie jest w stanie zapisać
w całej jej krasie. Historia, która nagle i na chwilę odsłania się przed
nami zapisuje się na trwałe w sercu i w duszy, a utrwalona na fotografii
przywoła kiedyś ten czas i to miejsce, tak różne o każdej porze roku i
dnia, a nawet tak zależne od naszego nastroju.
A jeśli już
ulegnie on pogorszeniu to nic go tak nie poprawi jak odrobina "słońca uwięzionego
w wodzie", jak mawiał Galileusz, czyli lampka wina ze Srebrnej Góry - winnicy
rozłożonej u stóp klasztoru ojców kamedułów na krakowskich Bielanach. Winnica
wpisała się w koloryt i smaki miasta i cieszy się uznaniem zarówno wśród
mieszkańców jak i turystów.
Górują nad
nią i nad miastem, spowite w zieleni drzew, białe wieże klasztoru - eremu
kamedułów, ufundowanego przez marszałka Mikołaja Wolskiego, parającego
się, o zgrozo, czarną magią i alchemią, jako zadośćuczynienie za życie.
Jego niespokojny duch ponoć ciągle snuje się po wzgórzu. Reguła zakonu
należy do jednej z najbardziej surowych. Nieliczni mnisi, poświęcający
się modlitwie i pracy, chodzą w białych habitach, stąd nazwa Bielany. Przez
cały rok wstęp do klasztoru mają tylko mężczyźni w godzinach otwarcia furty
w godzinach od 8 do 11 i od 15 do 16.30. Kobiety mogą odwiedzić klasztor
tylko 12 dni w ciągu roku: 23 marca w Zwiastowanie Pańskie, w Wielkanoc,
3 maja - NMP Królowej Polski, w niedzielę Zesłania Ducha Świętego, w poniedziałek
po niedzieli Zesłania Ducha Świętego, w niedzielę po 19 czerwca - w dniu
św. Romualda założyciela kamedułów, w drugą i w czwartą niedzielę lipca,
pierwszą niedzielę sierpnia, 15 sierpnia - Wniebowzięcie NMP, 8 września
- Narodzenie NMP, 25 grudnia - Boże Narodzenie. W żadnym jednak z tych
dni nie mają one wstępu do ścisłego eremu, a jedynie mogą wejść do kościoła.
Malownicze
Bielany to od wielu lat jeden z ulubionych celów spacerów. Widoczne o każdej
porze dnia i nocy wieże górują nad miastem i przyciągają wzrok jak magnes.
Arcybiskup Karol Wojtyła, metropolita krakowski, mawiał: "Krakowianie,
czy wiecie, dzięki komu wasze miasto stoi bezpiecznie i nienaruszone przez
tyle stuleci? To kameduli są waszym piorunochronem." Warto o tym pamiętać.
A ducha marszałka
koronnego Mikołaja Wolskiego pewnie także spotkacie, gdy po drodze odwiedzicie
winnicę. Czego sobie i Wam życzę.
Maryla Kania
Maryla
Kania - harcmistrzyni z Hufca ZHP Kraków Śródmieście.
|