Pożegnanie z Afryką
Jesteśmy na
lotnisku w Johannesburgu w oczekiwaniu na samolot powrotny do domu z przesiadką
w Zurychu. Czeka nas długa podróż: osiem godzin do Zurychu i drugie osiem
do Montrealu. Jednak to kawał drogi z Montrealu na południe Afryki! Ale
myślę, że warto było przeżyć samolotowe niewygody, żeby dotknąć Afryki
choć przez chwilę. Mój wzrok przyciąga szyld OUT OF AFRICA - "Pożegnanie
z Afryką". Sklep z pamiątkami oferuje drewniane żyrafy, magnesy z Wielką
Piątką Afryki*, ceramikę i wiele innych drobiazgów afrykańskiego rękodzieła.
Wraca wspomnienie
autobiograficznej książki Karen Blixen "Out of Africa", a także świetnego
filmu Sydneya Pollacka siedmiokrotnie nagrodzonego Oskarami. Karen mieszkała
w Afryce 17 lat i ją pokochała. A potem w świetnej powieści opowiedziała
o swojej miłości do tej ziemi i do ludzi tam mieszkających. Ze skandynawską
powściągliwością odmalowała swoje życie na farmie u stop gór Ngong: o walce
o upadającą plantację kawy, która dawała utrzymanie nie tylko jej, ale
również wielu tubylcom, o odbytych wyprawach na safari, o polowaniach,
cudownej przyrodzie, wreszcie o swoich tęsknotach i miłościach. Jej miejscem
na ziemi była Afryka, którą przedstawiła niczym raj na ziemi, choć tam
przeżyła też wiele trudnych momentów.
Oprócz tego
filmu kojarzę Afrykę z reportażami Ryszarda Kapuścińskiego oraz jego książką
pt. "Heban". I tu zgoła inny wizerunek Czarnego Lądu. Afryka Kapuścińskiego
to kontynent rozdarty konfliktami, poraniony niesprawiedliwością rasową,
biedą i ciężkimi warunkami bytowymi mieszkańców. A zarazem wabiący niezwykłym
bogactwem natury, soczystą zielenią, bajecznie kolorowymi kwiatami i wszechobecnym
słońcem (ani śladu komarów...). Afryka to też kolebka ludzkości, w której
sprzeczności świata widać jak w soczewce: od łagodnych pierwszych chrześcijan
po okrucieństwo niewolnictwa. To cudowny raj przeciwstawiony piekłu apartheidu,
krzywd i cierpienia.
Obraz Afryki,
jaki wywożę z tej krótkiej podróży jest właśnie bardziej skomplikowany
i niejednoznaczny. Z jednej strony czuję, że powietrze, którym oddycham
ma słodki smak, jest rześkie i aromatyczne, widzę bujność i hojność natury,
czuję cudowne słońce na skórze, ale też z drugiej strony zdaję sobie sprawę,
że po tych wspaniałych krainach płyną rzeki, które barwiły się na czerwono
od krwi.
Safari
Obóz, w którym
spędzamy kilka nocy znajduje się na terenie Parku Krugera - najstarszego
parku w RPA. Mieszkamy w małym domku przypominającym bardzo solidny namiot
z dużym tarasem na zewnątrz, dobrze wyposażony, klimatyzowany, a jednocześnie
pozwalający czuć się w bliskości z naturą. Słyszymy odgłosy przyrody: cykanie
świerszczy i rechot żab, rano budzi nas świergot ptaków.
Wczesnym rankiem
wyjeżdżamy kilkuosobowym jeepem na safari. Chłonę widok rozległych równin
pokrytych sawanną, rozłożystymi akacjami, krzewami i bluszczem. Jest zielono,
świeżo, nawet chłodno. I tuż za bramą spotkanie z pierwszym słoniem, który
wcale się nie przejmuje spotkaniem z nami! Niczym niezrażony ciężkim krokiem
kroczy w poszukiwaniu najlepszych zielonych kąsków. Jedziemy zrazu po asfaltowych,
potem po nieutwardzonych drogach parku wypatrując zwierząt należących do
"Wielkiej Piątki": słoni, bawołów, lwów, lampartów i nosorożców. A przed
nami galopujące impale! Piękne, niezwykle zgrabne i smukłe antylopy z wdziękiem
przemierzają busz poruszając się w sporych stadach. Jest ich tak dużo,
że po kilkunastu minutach ich obecność staje się czymś normalnym, przestaje
budzić emocje. Na zadkach mają wzorki ułożone w literę M, dzięki czemu
nazywa je się McDonaldsami, jak mówi nasz przewodnik. Są smacznym kąskiem
dla lwów i hien.
Naszym oczom
ukazują się żyrafy, które z wysokości kilku metrów, trzepocząc długimi
rzęsami rzucają krótkie spojrzenia, ale podobnie jak słonie, nie zraża
ich widok intruzów. Pewnie przyzwyczaiły się do jeepów z turystami. To
są zwierzęta niezwykle dostojne, spokojne, można powiedzieć - dystyngowane.
Jedziemy wzdłuż
wodopojów i rzek, żeby zobaczyć nosorożce i hipopotamy, które szukają miejsc,
by ugasić pragnienie i potaplać się w błotnej kąpieli. W końcu ukazują
się, ale w znacznej odległości, więc potrzebna jest lornetka. Nad zbiornikami
wodnymi natykamy się na krokodyle i maszerujące z godnością żółwie.
Nasze emocje
budzi widok lwa leżącego sobie spokojnie na drodze, który ani myśli ustąpić
miejsca jeepowi! Możemy spokojnie robić zdjęcia, nawet cyknąć sobie z nim
selfie! Leży na wyciągnięcie ręki i to jest niesamowite uczucie! Potwierdza
się, że zwierzęta z natury nie są agresywne, jeśli im się pozwoli żyć w
ich środowisku, nie przeszkadza się im, nie ingeruje w ich zwyczaje. Spotykamy
galopujące zebry w czarno-białe lub biało-czarne pasy (jak kto woli), spokojne
bawoły i duże stada antylop i gnu. Wszystko to pasie się, bryka, hasa,
cwałuje nie zważając na nas. Przewodnik pokazuje nam drzewa, których konary
obsiadły rozmaite ptaki - przedziwne, przeogromne, przelatujące nad naszym
samochodem, pokazują wszystkie kolory, jakie istnieją na świecie.
Czasami ukazują się małpy zaciekawione naszym przybyciem. Chyba tak wyglądał
raj zanim Ewa i Adama zostali z niego wygnani.
Safari jest
zorganizowane bardzo profesjonalnie. Jesteśmy usatysfakcjonowani, zobaczyliśmy
więcej niż oczekiwaliśmy. W okolicach obozowiska jest jeziorko, w którym
taplają się hipopotamy, ale niestety widzimy jedynie ich głowy, śmieszne
uszy i wyłupiaste oczyska. Wychodzą z wody tylko w nocy w poszukiwaniu
pożywienia, dbając o to by w ciągu dnia ich skóra pozostała wilgotna. Lepiej
im w drogę nie wchodzić. Należą do zwierząt najniebezpieczniejszych na
świecie, są nieprzewidywalne i mogą być bardzo agresywne. Dlatego nasze
obozowisko otacza wysoki elektryczny plot.
Z żalem żegnamy
Park Krugera. Pożegnalna kolacja to afrykański obrzęd braii - spotkanie
pod gołym niebem przy ognisku, podczas którego spożywa się mięso i kiełbaski
pieczone na ruszcie opalanym drewnem. Rozgwieżdżone niebo, porykujące w
oddali zwierzęta, smakowite jedzenie, pyszne południowoafrykańskie wino,
mili ludzie, starający się nam uprzyjemnić czas - tak upływa nam ten ostatni
wieczór.
Wschodnia
część RPA
Ciekawostką
RPA jest posiadanie trzech stolic: Kapsztadu - legislacyjnej, Pretorii
- wykonawczej, Bloemfontein - sądowniczej, a także uznanie jedenastu języków
jako urzędowych. Najpopu- larniejszym jest oczywiście język afrykanerski
i angielski, ale duża część populacji posługuje się językami z rodziny
bantu. Język afrykanerski wywodzi się od niderlandzkich potomków. Wymieszał
się z innymi: francuskim, niemieckim, portugalskim, angielskim, a także
z językami bantu. Przez długi czas był uważany przez czarnoskórą populację
za język ciemiężców. Angielski naszych przewodników jest nieco dziwny,
można powiedzieć twardy, jakby niemiecki. Nazwy miast i wiosek, które mijamy
podczas podróży autokarem (poruszając się po doskonałych autostradach)
przypominają swoim brzmieniem słowa holenderskie lub niemieckie.
Żałujemy, że
nie zdążymy zobaczyć w Johannesburgu Soweto - miejsca, stworzonego dla
czarnych mieszkańców wysiedlonych z dzielnicy Sophiatown. W 1954 dzielnica
ta została zrównana przez Afrykanerów z ziemią, zdezynfekowana i przez
nich zasiedlona. Dawnych czarnoskórych mieszkańców przeniesiono do największego
dziś okręgu RPA - South Western Townships - Soweto. Townshipsy to nieodłączny
element południowo-afrykańskiego krajobrazu - ponury i budzący grozę. Jest
to odpowiednik południowo-amerykańskich faveli, po francusku bidonville.
To dzielnice nędzy, gdzie ludzie mieszkają w szopach, często bez kanalizacji
i prądu. To specjalne osiedla pod miastami, do których biali zepchnęli
kolorową siłę roboczą, którą chcieli kontrolować, wynajmować za grosze
do pracy, ale też nie oglądać jej na swoich białych, czystych ulicach.
Półwysep
Przylądkowy
Półwysep ten
oddziela Ocen Atlantycki od Indyjskiego i jest lądem najbardziej wysuniętym
na południe ze słynnym Przylądkiem Dobrej Nadziei pierwotnie zwanym Przylądkiem
Burz. Miejsce, gdzie Stworzyciel był bardzo szczodry obdarzając je bujną
roślinnością, rajskimi ogrodami, wspaniałymi plażami i niesamowitymi krajobrazami,
którymi sycimy nasze oczy. Zaglądamy do kolonii pingwinów przylądkowych
- podziwiamy elegancko wyfraczone zwierzęta zabawnie biegające na krótkich
nóżkach po białej plaży; są na wyciągnięcie ręki. Zwiedzamy Przylądek Dobrej
Nadziei cieszący się złą sławą wśród marynarzy, bowiem zatonął tu niejeden
statek wskutek niebezpiecznych prądów. W tej okolicy nie ma magnetycznej
północy, co sprawiało, iż dawni żeglarze (nawigujący według kompasów),
roztrzaskiwali się o skały. W efekcie ta część wybrzeża to ogromne cmentarzysko
statków. Zdaniem badaczy jest tu ponad 350 wraków, zaś najstarsze pochodzą
z XIV w.
Właśnie tutaj,
w XVII w. narodziła się legenda o przeklętej załodze żeglującej przez wieczność:
Holenderski kapitan Hendrik Van der Decken płynął statkiem z Amsterdamu
do Jakarty na Jawie, lecz gdy dotarł do Przylądka Dobrej Nadziei, trafił
na straszliwy sztorm. Kapitan oparł się rozpaczliwym prośbom załogi o zacumowanie
i przeczekanie burzy, nakazując płynąć dalej. Legenda mówi, że Hendrik
wdał się w pojedynek z Bogiem, który zesłał strzelistego posłańca w celu
negocjacji, a kapitan zamiast negocjować, wystrzelił do niego z pistoletu.
W odwecie Bóg nakazał załodze żeglować przez całą wieczność, zwiastując
śmierć tym, którzy ich spotkają...Latający Holender...
A na krańcach
półwyspu zachwycająca woda o turkusowym kolorze, postrzępione fale rozbijające
się o skały i mnóstwo ptaków, które nic sobie nie robią z licznych turystów
i silnego wiatru...
Kapsztad
Kapsztad -
bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miast świata, zwane miastem wina
i słońca wita nas deszczem. Z tego powodu zwiedzamy je przemieszczając
się piętrowym autobusem dla turystów.
W pobliżu Uniwersytetu
Kapsztadzkiego przewodnik opowiada nam o profesorze literatury i zarazem
słynnym w świecie literackim pisarzu, autorze wielu poczytnych powieści
- Johnie M. Coetzee, laureacie literackiej Nagrody Nobla. I tu ciekawostka
- jego pradziadek ze strony matki był Polakiem i nazywał się Baltazar Dubiel.
Przodek Coetzeego wyemigrował z Polski jako młody człowiek, zmarł w RPA
w 1929 roku. Powszechną dumą cieszy się również słynny kardiochirurg -
Christiaan Barnard, który dokonał pierwszej w świecie udanej transplantacji
serca w kapsztadzkim szpitalu, o czym z satysfakcją opowiadają nam wszyscy
taksówkarze, kiedy znajdujemy się nieopodal tego miejsca.
Mijamy niezwykle
piękne domy na zboczu góry, których posiadaczami są światowi celebryci.
Sercem Kapsztadu jest słynna Góra Stołowa z wierzchołkiem o powierzchni
ok. 3 km kwadratowych często ukrytym w chmurach. Wjeżdżamy kolejką, która
pionowo wznosi się w górę, a jej podłoga obracająca się wokół własnej osi
pozwala wszystkim podziwiać wspaniały widok na miasto i ocean. Mimo, że
góra znajduje się w granicach miasta jest naprawdę dzikim miejscem. Można
tutaj zetknąć się z mangustami, jeżozwierzami, żbikami lub koziołkami.
Rośnie na niej 2 tys. gatunków roślin nigdzie indziej niespotykanych. Jest
uznana za jeden z siedmiu światowych cudów natury. Nie mamy szczęścia by
spotkać się ze zwierzętami, ale jesteśmy oczarowani kapryśną pięknością
Kapsztadu. Mówię kapryśną, bo pierwsze spotkanie z Górą Stołową odbyło
się w strugach deszczu i przy udziale wściekłej wichury. Chmury się rozpraszają,
wędrujemy po olbrzymiej platformie przypominającej stół i rozkoszujemy
się widokiem na miasto i na ocean.
Widzimy stąd
wyspę, na której znajduje się więzienie. Przez ponad dwadzieścia lat przebywał
w nim Mandela - ikona walki z apartheidem, laureat pokojowej Nagrody Nobla,
twórca nowej demokracji w RPA, który zrozumiał, że białych nie da się usunąć
z Afryki, ale trzeba znaleźć drogę do pogodzenia ciemiężonych z ciemiężcą.
Geniusz myśli politycznej i anioł RPA - Nelson Mandela jest wszechobecny
duchem, mimo tego, że zmarł w 2013 roku.
Byłam, widziałam,
dotknęłam Czarnego Lądu. Żegnam Cię, Afryko!
Magda Chylewska
Magda Chylewska
- polonistka i nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej w Szkole Polskiej
im. Mikołaja Kopernika przy Konsulacie Generalnym RP w Montrealu.
* Wielką
Piątkę tworzy pięć gatunków: lew, słoń, bawół, nosorożec czarny i lampart.
Wszystkie one, najlepiej zobaczone w komplecie, zawsze stanowiły obiekt
marzeń i prawdziwe must seen przyrodniczych wypraw do Afryki, zwłaszcza
tych na komercyjne safari.
|