Wyrachowane szaleństwo
(Odc. 5)
|
... |
Jerzy
Adamuszek
Wyrachowane
szaleństwo
Wydawnictwo
ISKRY 1994 / Seria "Naokoło Świata"
Relacja z wyprawy
samochodem osobowym wzdłuż obu Ameryk - od Alaski po Ziemię Ognistą, w
trakcie której został ustanowiony rekord wpisany do Ksiegi Rekordów Guinnessa. |
Do Fairbanks
dojechałem tuż po południu 30 października. Zaraz poszedłem do redakcji
"New Miners", aby udzielić wywiadu, bardzo dla mnie ważnego, bo jedynego,
jaki się ukazał w gazecie alaskiej. Poinformowano mnie również, jak mam
się skontaktować ze stacją radiową, ale przedtem pojechałem do Ministerstwa
Transportu i Komunikacji stanu Alaska w celu uzyskania zezwolenia na przejazd
nad Morze Beauforta do miejscowości Prudhoe Bay, skąd miałem rozpocząć
swój samotny rajd.
Sam wiceminister
powiedział mi jednak, że są problemy; że muszę wystąpić ze specjalną petycją
umotywowaną na przykład badaniami naukowymi i że trochę to potrwa. A poza
tym nikt nie może mi zagwarantować, iż uzyskam zgodę.
Był piątek,
godzina 15.30, tuż przed zakończeniem pracy. Zamierzałem oficjalnie zaprotestować
przeciwko niezrozumiałej sytuacji, kiedy podszedł do mnie starszy pan i
zaprosił mnie na chwilę do swego gabinetu. Przedstawił się mówiąc, że urodził
się w Łodzi. Widział przez okna samochód z napisem "Poland", słyszał także
moją rozmowę z wiceministrem. Z serca chciałby mi doradzić, ale po chwili,
aż się uspokoję i trochę rozluźnię. Dał mi do zrozumienia, że prawa należy
przestrzegać, ale czasem można czegoś nie wiedzieć lub być nie doinformowanym.
Ruch na drodze
wzdłuż rurociągu "Alaska", którą zamierzałem jechać, już zmalał. Mówiąc
szczerze, i tak nie czekałbym w nieskończoność na decyzję ministra. Jechałbym
dalej. Czyż miałbym przebyć 7500 kilometrów tylko po to, by wrócić bez
próby przedostania się do Prudhoe Bay?
Rodak opowiedział
mi w skrócie historię swojego życia. Rozmawialiśmy w budynku rządowym,
toteż jako pracownik tej instytucji nie mógł mi oficjalnie powiedzieć:
"Jedź pan bez zezwolenia". Ale obydwaj i tak wiedzieliśmy, o co chodzi.
Na większości
map Alaski Dalton Highway jest oznaczona jako "droga zamknięta dla ruchu
turystycznego". Przypadkowo miałem mapę, na której takiego napisu nie było.
Pomyślałem sobie, że w razie zatrzymania tym właśnie będę się tłumaczył.
Wychodząc z
budynku ministerstwa, zadzwoniłem do właściciela stacji radiowej. Telefon
odebrała jego żona. Po chwili dogadaliśmy się, że oboje jesteśmy z Polski.
Ona niedawno przyjechała na Alaskę. Umówiliśmy się na kolację u jej znajomych:
młodego małżeństwa z Polski. On - emigrant od trzech lat, ona - dopiero
co przyleciała do niego z dziećmi. Dziewczyna marzyła o Ameryce, jaką pokazują
w serialach telewizyjnych typu "Dallas" czy "Dynastia": duże samochody,
drinki, służba. Okazało się, że Fairbanks to spokojna mieścina, nic tu
się nie dzieje, a na dodatek panuje straszliwe zimno. Dziewczyna popadła
w depresję. Żałowała, że nie ma mostu przez Cieśninę Beringa. Rzeczywiście
- tylko jeden kraj i już by była w Polsce!
Przenocowałem
u nich. Nazajutrz, po porannym wywiadzie radiowym, ruszyłem na północ do
Prudhoe Bay. Zatankowałem do pełna oraz w 25-litrowy kanister, gdyż przez
następne prawie 780 kilometrów jest tylko jedna stacja i może być zamknięta.
Dojechałem do rzeki Jukon. Z tablicy informacyjnej dowiedziałem się, że
droga wzdłuż rurociągu "Alaska" otwarta jest tylko od 1 kwietnia do 1 września.
Prawdopodobnie oznacza to, że Zarząd Dróg Alaski nie odpowiada za wypadki
poza tym okresem, czyli nie udziela serwisu. Rozejrzałem się, popatrzyłem
z mostu na potężny w tym miejscu Jukon, najdłuższą rzekę Alaski, i ruszyłem
dalej na północ.
Przejeżdżając
przez drugie od Fairbanks pasmo górskie, zatrzymałem na chwilę samochód.
Było mroźno, niebo czyste, błękitne. Popatrzyłem w górę i dostrzegłem krótką
białą linię: samolot, prawdopodobnie wojskowy, gdyz leciał bardzo wysoko
i niedosłyszalnie. Byłem sam. Dookoła martwa cisza. Mogłem zobaczyć obszar
o promieniu kilkunastu kilometrów. Niezapomniane wrażenie. Po dłuższej
chwili, gdy juz nawdychałem się świeżego alaskiego powietrza, dostrzegłem
w odległości kilkuset metrów białego niedźwiedzia. Szedł spokojnie, co
parę metrów się zatrzymywał, pokręcił głową i zniknął. Pierwsze, co zrobiłem,
to zawróciłem kilka kroków w stronę samochodu. Pomyślałem, ze na łonie
natury reakcja na widok niedźwiedzia jest zupełnie inna niz w ogrodzie
zoologicznym.
Żadnego ruchu
na drodze, jedynie ja w samym środku Alaski, której obszar jest prawie
pięć razy większy od obszaru Polski.
Tuz przed zachodem
słońca zauważyłem pierwszy punkt kontrolny, a na kilometr przed nim ostrzeżenie:
"Od tego punktu droga jest zamknięta dla ruchu publicznego". Kiedy podjechałem
bliżej, zobaczyłem, że w budce ktoś siedzi, ale szlaban jest otwarty. Jakby
nigdy nic przejechałem spokojnie, nie zatrzymując się. Zrobiłem tylko ukłon
w stronę strażnika, który wychodził z budki, i na tym się skończyło. Prawdopodobnie
był on zaskoczony widokiem samochodu osobowego. Może też uznał, że skoro
jadę na koniec Alaski, to z pewnością mam zezwolenie lub też jestem osobą,
która go mieć nie musi. Długo zastanawiałem się, co on wtedy myślał, ale
ani mi w głowie postało, by zawrócić i spytać go o to.
Po przejechaniu
przez pasmo Brooks Range zobaczyłem otwartą przestrzeń ciągnącą się kilkadziesiąt
kilometrów. Do Morza Beauforta pozostało mi ponad 200 kilometrów drogi
płaskiej. Gdy juz się ściemniło, dostrzegłem przed sobą następny punkt
kontrolny. Zgasiłem światła i spokojnie pojechałem dalej. Prawdopodobnie
strażnik spał. Tuz za tym punktem skierowałem się do bazy serwisowej rurociągu,
aby poprosić o benzynę. Nie dostałem nic, prawdopodobnie - tak jak mówili
- nie mieli.
Wieczorem zbliżałem
się juz do pierwszej osady Dead Horse, a po 10 kilometrach - oczekiwanej
Prudhoe Bay. Kiedyś były to miejscowości eskimoskie. Ale w 1968 roku na
wybrzeżu Morza Beauforta została odkryta ropa naftowa. Zainicjowało to
budowę rurociągu "Alaska" z Prudhoe Bay do nie zamarzającego portu Valdez
nad Pacyfikiem. Na znacznej długości rurociąg jest podniesiony na specjalnej
stalowej konstrukcji, ażeby nie stykał się z wieczną zmatzliną. W pewnym
okresie na budowie zatrudnionych było dwadzieścia tysięcy pracowników.
Dziś Dead
Horse i Prudhoe Bay to po prostu zespół niskich hal związanych z eksploatacją
złóż ropy naftowej. W kilku miejscach stoją kompleksy baraków służących
jako hotele robotnicze. Nie brak też parkingów z ciężkim sprzętem wiertniczym
i serwisowym.
Kilkakrotnie
objechałem Prudhoe Bay w poszukiwaniu stacji benzynowej. Owszem, były,
ale tylko dla zatrudnionych przy wydobyciu ropy. Prawie każdy z pracowników
lub kilkuosobowa ich grupa ma do dyspozycji małą ciężarówkę, pick-upa albo
jeepa. Paliwo tankują za darmo na podstawie kart plastikowych z zakodowanym
numerem. Oczywiście nikt nie bierze więcej, niż potrzebuje. O nielegalnym
handlu nie ma mowy, bo i komu miano by sprzedawać. Toteż podjeżdżając pod
dystrybutor i nie widząc w pobliżu nikogo, próbowałem różnych kombinacji
cyfr na klawiaturze. Niestety, nie udało mi się zdobyć ani kropli. A w
gruncie rzeczy nie miałem juz benzyny.
Zaczęło się
teraz poszukiwanie noclegu. Podjechałem pod hotel robotniczy. Wszedłem
do środka. Zastałem tylko kucharza, który już kończył pracę. Bez zbędnych
powitań dał mi duży stek i spytał, ile chcę ziemniaków. Sałata była w specjalnym
kontenerze. Podziękowałem.
W trakcie
jedzenia przypomniało mi się, jak w 1981 roku pracowałem na prerii Alberty
i Saskatchewan. Też mieszkaliśmy w podobnych barakach i tak samo się żywiliśmy.
Jedzenia było pod dostatkiem, ile kto chciał. To, co zostawało po posiłkach,
kucharz wystawiał dla tych, którzy się spóźnili lub mieli większe zapotrzebowanie.
Tak tez było i tutaj.
Po zjedzeniu
nawiązałem z kucharzem rozmowę. Powiedział krótko: teraz nie znajdę nikogo
w dyrekcji, ponieważ wszyscy są na party z okazji halloween. Ale jak chcę
przenocować, to mogę pójść do świetlicy, tam jest dużo miejsca.
Halloween to
wigilia Wszystkich Świętych - dzień przebierańców. Dominują stroje upiorów
i duchów. Jest to święto dla wszystkich. Święto Duchów. Przebierają się
głównie dzieci. Młodsze chodzą z rodzicami od domu do domu zbierając słodycze.
Jeśli gospodarze są gotowi na przyjęcie gości, stawiają na zewnątrz skorupę
dyni z zapaloną świeczką w środku. W skorupie wycina się otwory imitujące
oczy, nos i usta. Cała kompozycja przypomina zjawę. Większe dzieci chodzą
same. Dorośli natomiast organizują bale przebierańców. Jest zatem okazja
do spotkań i popisów, kto zrobi najwymyślniejszy strój. Znam takie osoby
w Montrealu, które już na kilka miesięcy przed halloween kombinują stroje
właśnie na ten dzień.
Chodząc po
hotelowym baraku nawiązałem kontakt z wieloma pracownikami. Imprezy z okazji
halloween odbywały się w kilku pokojach. W tej części Alaski jest całkowita
prohibicja, nie widziałem więc ani jednej butelki na stole. Ale rozmawiając
z ludźmi stwierdziłem, że coca-cola, którą piją, ma chyba w sobie procenty.
Na salę telewizyjną
przyniosłem śpiwór i poduszkę. Usadowiłem się przy grzejniku na podłodze.
Przed snem popatrzyłem trochę na telewizję. 0 dziwo, były dwa kanały z
programem ze Związku Sowieckiego. Prawdopodobnie ich nadajniki są bardzo
mocne i mają daleki zasięg.
Nazajutrz
nawiązałem kontakt z dwiema dziewczynami z biura linii lotniczych przewożących
pracowników w głąb kontynentu. Jedna z nich obiecała mi, że na jej kartę
będę mógł zatankować benzynę. Było to dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem,
ponieważ wcześniej znaleźli się już tacy, którzy oferowali mi paliwo po
80 centów za litr.
Mieszkańcy
tutejszych hoteli żyją w naprawdę komfortowych warunkach: sauna, mała sala
gimnastyczna z pełnym wyposażeniem, stoły pingpongowe, bilardowe i co najważniejsze
- łączność telefoniczna z całym światem. W centrum osady są dwa sklepy
ogólne i poczta.
Wczesnym popołudniem
zatrzymał mnie dyrektor hotelu. Miał pretensję, że przenocowałem nie spytawszy
o pozwolenie. Na nic się zdały tłumaczenia, że nie mogłem znaleźć nikogo
z kierownictwa. Chciałem zostać jeszcze jedną noc, ale on kazał mi wybierać:
albo płacę 200 dolarów za dwie noce, albo już wychodzę. Odparłem, że odpowiem
mu wieczorem, chociaż dobrze wiedziałem, że nie skorzystam z jego usług.
Ogarnęło mnie współczucie dla tych Amerykanów. Gdyby któryś z nich znalazł
się w Krakowie w sytuacji bez wyjścia, to prawdopodobnie oddałbym mu własne
łóżko, a sam spałbym u kolegi lub na dywanie. "Durna polska mentalność"
- pomyślałem. Poza tym hotel był bezpłatny. Pracownicy mieszkali w nim
za darmo, gdyż za wszystko płaciły firmy olejowe. Może ten dyrektorek widząc
przed hotelem dużego cadillaca pomyślał, że mam kupę pieniędzy, skoro porywam
się na taki wyczyn. Żaden z poznanych tam młodych Amerykanów niczego mi
nie zaproponował. Toteż spakowałem się i opuściłem hotel. Na zewnątrz było
już -20° Celsjusza. Pokręciłem się trochę po pustej Prudhoe Bay myśląc,
że może uda mi się gdzie indziej załatwić miejsce do spania. Nie mogłem
przecież wydać 200 dolarów na nocleg w świetlicy.
Ze sklepu zatelefonowałem
do Montrealu. Porozmawiałem z żoną. Zapytałem o Danię. Usłyszałem drżący
głos Wiesi. Niby separacja, ale ciągle łączy nas jakaś wewnętrzna więź.
Kiedyś pewien
starszy mężczyzna powiedział mi: "Przez całe życie się męczę. A z żoną
jak ze starym samochodem. Wciąż człowiek narzeka, ale go pielęgnuje. A
przez to przywiązuje się do niego".
C.D.N.
Jerzy Adamuszek - po ukończeniu
geografii na UJ-cie w Krakowie w 1980 przybył do Montrealu. Autor książek
podróżniczych: "Wyrachowane Szaleństwo", "Kuba to nie tylko Varadero" (po
angielsku "Cuba is not only Varadero") i "Słonie na olejno". Niektóre jego
osiągnięcia zarejestrowała Księga Rekordów Guinnessa. Organizator "Spotkań
Podróżniczych" oraz "Są Wśród Nas" w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu
(www.sawsrodnas.ca). |