Wyrachowane szaleństwo
(Odc. 9)
|
... |
Jerzy
Adamuszek
Wyrachowane
szaleństwo
Wydawnictwo
ISKRY 1994 / Seria "Naokoło Świata"
Relacja z wyprawy
samochodem osobowym wzdłuż obu Ameryk - od Alaski po Ziemię Ognistą, w
trakcie której został ustanowiony rekord wpisany do Ksiegi Rekordów Guinnessa. |
..
..
Wjechałem
do stanu Wyoming, którego początki związane były z odkryciem jednych z
największych w świecie złóż złota. W dolinach rzek zaczęto uprawiać ziemię
i hodować bydło. Inne bogactwa mineralne ściągały inwestorów i górników
poszukujących pracy.
O 8.00 rano
byłem już w 52-tysięcznym mieście Casper. Zostało ono założone przez mormonów,
którzy przybyli tu w 1847 roku, aby przeprawić się na drugą stronę rzeki
North Platte w celach zarobkowych. Wtedy to wybudowali most, a potem doprowadzili
kolej. Obecnie Casper jest jednym z głównych ośrodków turystycznych Wyoming.
Jadąc dalej
na południe stwierdziłem, że najlepiej trzymać się wielkich ciężarówek.
Są one wyposażone w urządzenia an-tyradarowe, jak również w radia, dzięki
którym kierowcy mają rozwiązany problem płacenia mandatów. Po prostu istnieje
wśród nich solidarność. Rzadko się widzi na amerykańskich drogach, ażeby
ciężarówka została zatrzymana za przekroczenie prędkości. Musi to być jakiś
początkujący kierowca lub też tak bardzo się spieszy, że nawet opłaca mu
się zapłacić mandat, byle tylko prędzej dojechać do celu.
Ruch się zwiększył.
W radiu muzyka country. Powoli zbliżam się do Cheyenne, stolicy stanu Wyoming.
W mieście jest kilka muzeów; tu znajduje się najdłuższa w świecie lokomotywa
parowa.
Dalej na południe
jadę drogą nr 25. Krzyżuje się ona z autostradą nr 80, drugą biegnącą przez
całe Stany Zjednoczone - od Nowego Jorku do San Francisco. Jechałem nią
niegdyś jeepem terenowym. Było bardzo niewygodnie, gdyż jeep jest krótki
i ma twarde zawieszenie, ale czego cię nie robi, żeby tylko lepiej poznać
świat.
Kilkanaście
kilometrów za Cheyenne wjechałem do stanu Kolorado. Około południa dotarłem
do jego stolicy, Denver. Po zatankowaniu skontaktowałem się z redakcją
gazety i umówiłem się z dziennikarzem w centrum na krótki wywiad. Miasto,
obecnie liczące ponad 500 000 mieszkańców, nieraz w swej historii było
niszczone przez pożary i powodzie, ale zawsze odbudowywano je z coraz większym
przepychem. W okresie gorączki złota zamieszkiwało je już ponad 100 000
ludzi. Tu tworzyły się największe fortuny w Stanach Zjednoczonych. Rozwój
przemysłu, handlu i transportu uczynił z Denver jeden z głównych ośrodków
centralnej części kraju. Turystyka - złoto XX wieku - przypieczętowała
znaczenie miasta.
Jechałem dalej
na południe drogą nr 25. Pogoda była wspaniała. Po prawej piękne Góry Skaliste,
już pokryte śniegiem. Stan Kolorado jest bardzo popularny wśród bogatych
mieszkańców Montrealu, których stać na to, by przyjechać tu na narty. Sam
z chęcią troszeczkę bym tu sobie pojeździł.
Następne miasto
na trasie to Colorado Springs, słynny ośrodek turystyczny. Czyste, świeże
powietrze, słońce. Doskonałe hotele ściągają turystów z całego świata przez
okrągły rok. A że turystyka związana jest z biznesem, toteż dopasowano
do niej całą infrastrukturę. Autostrada aż kusiła, by zwiększyć prędkość.
Ale i tak już jechałem za szybko. Przynajmniej tak uważał policjant, który
podążał za mną.
Postąpiłem
tak jak poprzednio. Okazało się jednak, że niepotrzebnie zacząłem zadawać
głupie pytania o drogę. Policjant uśmiechnął się i poprosił, bym zwolnił.
Ale prędkość nie była głównym powodem, dla którego mnie zatrzymał. Powiedział,
że słyszał komunikat w radiu, iż ktoś taki jedzie samochodem na południe,
i właśnie chciał się upewnić, czy chodziło o mnie.
Przejeżdżam
przez miasto Pueblo. W architekturze domów dostrzegam wpływy meksykańskie.
Jazda przez tak piękny teren budzi naprawdę wielkie zadowolenie. Po prawej
stronie czapy śniegu na szczytach sprawiają wrażenie, że na zewnątrz musi
być zimno. Spoglądam na zdjęcie córki i marzę, aby kiedyś tu z nią przyjechać,
ale nie po żaden rekord, po prostu na wypoczynek, pokazywać i tłumaczyć.
Analizuję mapę.
Zamierzałem przekroczyć granicę z Meksykiem w Laredo, ale zastanawiam się,
czy nie zmienić planu i nie jechać autostradą nr 25 aż do El Paso. Ale
nie bardzo mi to pasuje, gdyz byłbym tam w nocy. Tymczasem muszę przekraczać
granicę w dzień, aby wykupić ubezpieczenie w biurze turystycznym. W miejscowości
Raton zjeżdżam z autostrady i przez północno-wschodnią część stanu Nowy
Meksyk - jakieś 100 kilometrów - podążam do Amarillo w Teksasie. Pomyślałem,
że może uda się teraz troszeczkę nadrobić, i dodałem gazu. Skończyło się
na tym, że zostałem zatrzymany przez pana w cywilu. Tym razem nie było
żartów. Cudem uprosiłem mandat ostrzegawczy. Pod jednym wszak warunkiem:
jeżeli jeszcze raz zostanę zatrzymany w tym stanie, płacę dwa mandaty.
Na szczęście za pół godziny już byłem w Teksasie.
Prawie 80
procent powierzchni tego najbogatszego stanu, utrzymującego się głównie
z wydobycia ropy naftowej i hodowli bydła, zajmują farmy. W Teksasie -
nie tylko według mojej opinii - są najlepsze drogi. Szkoda, że w Polsce
trasa Katowice-Warszawa nie ma tak równej nawierzchni, jak tu droga drugiej
czy trzeciej kategorii.
Dojeżdżam do
Amarillo. Stąd właśnie koleją transportowano bydło z Teksasu. Obecnie miasto
jest naftową stolicą regionu. Tu znajdują się największe pokłady gazu ziemnego
bogatego w hel oraz jedne z najobfitszych zasobów węgla kamiennego.
W Amarillo
przecinam autostradę nr 40, kolejną biegnącą równoleżnikowo przez całe
Stany. Zaczyna się w Wilmington nad Atlantykiem w Karolinie Północnej,
a kończy prawie w Los Angeles. Pomimo że jadę bocznymi drogami, nie żałuję
podjętej decyzji. Po pierwsze, nie tracę dużo na czasie; teren jest prawie
nie zabudowany, nie widać żadnego pojazdu, mogę spokojnie jechać 130 kilometrów
na godzinę, co na autostradzie byłoby nie do pomyślenia. Po drugie, mam
okazję zobaczyć małe miejscowości farmerskie.
Lubbock liczy
180 000 mieszkańców, a jego historia sięga początku XIX wieku. Wówczas
miasteczko wiodło prym w handlu bydłem i ziarnem. Obecnie produkuje się
tu najwięcej bawełny w całych Stanach. Jadąc dalej zobaczyłem drogowskaz
z napisem: Odessa. Postanowiłem, że tam zrobię sobie krótką przerwę. Było
już późno, bo około 22.00. Odessa okazała się małą mieściną. Szerokie puste
ulice, czasem przejedzie jakiś pick-up. Zatrzymałem się przed knajpą i
nawiązałem rozmowę z wychodzącym dziadkiem. Okazało się, że znał język
rosyjski co najmniej równie dobrze jak ja. Mówił, że urodził się tu, ale
jego rodzice przybyli z Krymu. Dowiedziałem się, że nazwę miasteczku nadali
liczni imigranci z Ukrainy, którzy dotarli tu szukając podobnych stepów,
jakie mieli u siebie. Dziadek zapraszał mnie do domu na piwo. Tłumaczyłem
mu, że naprawdę w polskim charakterze nie lezy odmowa zaproszenia, szczególnie
w takiej sytuacji, ale niestety, spieszę się, a alkoholu teraz pić nie
mogę.
Z Odessy drogami
wąskimi, ale dobrymi, dotarłem do miejscowości Sheffield, gdzie wjechałem
na autostradę nr 10, ostatnią, która biegnie równoleżnikowo przez Stany
Zjednoczone - z Jacksonville na Florydzie do Los Angeles. Przejechałem
nią może 40 kilometrów na wschód. Przypomniałem sobie nawet stację benzynową,
na której w 1984 roku tankowałem toyotę. Jechałem wtedy samotnie z Miami
na Florydzie do Los Angeles. Po tej właśnie podróży narodził się pomysł
samotnego rajdu na czas i wytrzymałość. W miejscowości Ozona zjechałem
na południe drogą nr 163 w kierunku granicy z Meksykiem. Szosę akurat remontowano.
Był to jedyny odcinek mojej trasy przez Stany, na który mogłem narzekać,
i to nie z powodu warunków atmosferycznych. Odczuwałem już potworne zmęczenie.
Kilkakrotnie ucinałem sobie piętnastominutowe drzemki. Krótkie przerwy
bardzo pomagają.
O 4.00 nad
ranem byłem w miejscowości przygranicznej Del Rio, skąd skierowałem się
do Eagle Pass. Dużo się wówczas mówiło o nielegalnej pracy Meksykanów w
Stanach Zjednoczonych. Za bardzo małe pieniądze zatrudniano ich w sezonie,
czasem tylko na jeden dzień. Widziałem kilka grupek czekających na większy
środek lokomocji, który miał je zawieźć do pracy. Co chwila przejeżdżał
półciężarowy samochód policyjny z zakratowanymi oknami, w którym siedziało
po parę osób. Pojazdy te prawdopodobnie kursują codziennie nad ranem i
zbierają Meksykanów, którzy nielegalnie przekroczyli rzekę Rio Grande.
Miałem wielką ochotę zatrzymać się przy jednej z tych grupek i zapytać,
ile dostają za godzinę i ile godzin dziennie pracują. Farmerzy, oczywiście
ryzykując karę, zatrudniają tych biednych meksykańskich chłopaków.
Zjechałem na
pobocze i położyłem się spać. Za sobą miałem prawie dwadzieścia godzin
prowadzenia samochodu. Obudziłem się może o 9.00 rano. Pierwsze, co zrobiłem,
to zabrałem się do wymontowywania termostatu, by jadąc przez strefę zwrotnikową
nie przegrzać silnika. Śruby były przerdzewiałe i nie mogłem ich odkręcić.
Podjechałem do najbliższego warsztatu przy drodze i poprosiłem o pożyczenie
większego klucza. Miałem trudności z porozumieniem się, ponieważ pracujący
tam mechanicy prawie nie mówili po angielsku. Silna konkurencja na rynku
pracy sprawia, że w strefie przygranicznej zatrudnieni są prawie sami Meksykanie.
Około 13.00
byłem już w Laredo. Wykupiłem ubezpieczenie na kilka dni podróży przez
Meksyk, gdyż to z Kanady traciło ważność z chwilą przekroczenia granicy
amerykańsko-meksykań-skiej. Poinformowałem gazetę i telewizję, że jestem
gotowy udzielić wywiadu. Umówiliśmy się na 14.30. W przerwie skorzystałem
z łazienki biura podróży i umyłem się. Udzieliwszy wywiadu poszedłem wymienić
pieniądze i zwiedzić troszeczkę śródmieście.
Laredo liczy
110 000 mieszkańców. Zostało założone w 1755 roku przez Hiszpanów. Było
stolicą oddzielnej republiki Rio Grande, składającej się z obecnego południowego
Meksyku i północnego Teksasu. Centrum miasta stanowi plac Świętego Augustyna
w hiszpańskim stylu kolonialnym. Przez rzekę Rio Grande prowadzą trzy mosty
do Nuevo Laredo w Meksyku.
Jak dotąd -
pomyślałem - wszystko idzie zgodnie z planem. Spieszyłem się bardzo, by
zdążyć na piątek do Laredo, tymczasem okazało się, że biuro, które sprzedaje
ubezpieczenia na samochody wjeżdżające do Meksyku, jest czynne także w
sobotę i w niedzielę.
Wsiadam do
samochodu, aby jak najszybciej przekroczyć granicę. Trochę obawiam się
Meksyku. Słyszałem różne opowiadania, przede wszystkim o różnicy poziomów
życia dzielącej dwa sąsiadujące ze sobą kraje. O 17.00 dołączam do kolejki
samochodów przekraczających most na Rio Grande.
C.D.N.
Jerzy Adamuszek - po ukończeniu
geografii na UJ-cie w Krakowie w 1980 przybył do Montrealu. Autor książek
podróżniczych: "Wyrachowane Szaleństwo", "Kuba to nie tylko Varadero" (po
angielsku "Cuba is not only Varadero") i "Słonie na olejno". Niektóre jego
osiągnięcia zarejestrowała Księga Rekordów Guinnessa. Organizator "Spotkań
Podróżniczych" oraz "Są Wśród Nas" w Konsulacie Generalnym RP w Montrealu
(www.sawsrodnas.ca). |