.
NUMER 6 / LISTOPAD 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: kontakt@panoramanews.org

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Maroko 

Afryka była celem naszej podróży po raz drugi. Tym razem postanowiliśmy zobaczyć zupełnie inną niż w Tanzanii część tego czarnego kontynentu.

Zwiedziliśmy cztery bardzo różne miasta. Zaczęliśmy od Casablanki mając w pamięci obrazy i atmosferę ze sławnego filmu z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman. Ze zdziwieniem odkryliśmy, że jest to wielkie, w zasadzie nowoczesne miasto, ogólnie sprawiające wrażenie okropnego bałaganu. Główna turystyczna atrakcja to położony tuż nad oceanem meczet - nowy, bo skończony dopiero w 1993, ale zbudowany wedle tradycyjnych zasad - na wielkim placu wyłożonym kaflami, ogromny, "koronkowy", biało - seledynowy. Imponujący!  Od tego placu ciągnie się wzdłuż morza szeroki bulwar z ładną zielenią i interesującymi nowymi blokami mieszkalnymi. Natomiast medina, czyli stare miasto, to oczywiście labirynt wąziutkich ulic, brudnych i zatłoczonych. Główną jego częścią jest souk (targ) gdzie kupić można wszystko i jeszcze trochę. Dominują tam góry owoców i warzyw, ale w innych straganach wiszą całe kozie głowy i nie wiadomo czyje kopyta, gdaczą kury. Pełno też plastików rożnego autoramentu. Na targu nie widzieliśmy ani jednego turysty i oprócz mnie, tylko jedna kobietę z odkrytą głową. Zupełnie inaczej prezentowała się część po-francuska. Jak w Paryżu, przed kamienicami z balkonami z kutego żelaza chodniki zajęte są przez kawiarnie - oczywiście z krzesłami zwróconymi przodem do ulicy - ale klienci to sami mężczyźni! Ta część miasta byłaby ładna, gdyby nie była tak zaniedbana. Tylko dzielnica willowa z białymi domami w ogrodach za równie białymi murami pasuje do moich romantycznych wyobrażeń o Casablance.

Następne miasto to Marrakech - cały w kolorze terrakoty, Nawet w nowej dzielnicy z pięknymi, szerokimi ulicami, często z pasmem zieleni po środku, wszystkie budynki są tego koloru. W zadbanej medinie wąskie uliczki zapchane są ludźmi.  Na szerszych uliczkach w tłumie lawirują samochody, motocykle i wozy zaprzężone w osły. Ogromny souk jest pełen wyrobów artystycznych, często wyrabianych na oczach przechodniów. Patrząc na człowieka pracowicie wykuwającego misterne wzory docenić można, ile czasu i wysiłku zostało zainwestowane w każdy sprzedawany przedmiot. Spacerowaliśmy tam oczarowani kolorami, wzorami i pięknem.  Oczywiście Marakech jest pełen turystów i mieszkańcy próbują na nich zarobić, na szczęście nie w nachalny sposób.  Na największym placu zaklinacze wężów, grajkowie i właściciele małpek liczą na datek. Zachwycaliśmy się tym co się zawsze kojarzy z Maroko - starymi, pięknie odrestaurowanymi zabytkami z mauretańską architekturą z mozaikami i zawiłymi detalami. Zupełnie inny Marakech zaprezentował nam się, kiedy w nowej części miasta, raniutko, żeby wyprzedzić innych turystów, spacerowaliśmy po ogrodzie Majorelle, bardzo jak dla nas niezwykłym, pełnym kaktusów i innych roślin gruboszowatych, ze ścieżkami jak niskie murki ceglastego koloru. Zwiedziliśmy znajdujące się na jego terenie muzeum berberyjskie, mieszczące się w dawnej pracowni francuskiego artysty, który ten ogród założył; pełne pięknych artefaktów i z super imponującą wystawą starej biżuterii - w sali wyłożonej, łącznie z sufitem, lustrami zainstalowanymi pod różnym kątem, z lampkami jak gwiazdy - jak zaczarowana przestrzeń w kosmosie.

Na jedną noc zatrzymaliśmy się w Taroudant, który jest zupełnie nie turystyczny - mieliśmy więc okazję zobaczyć, jak wygląda prawdziwe, nie na pokaz, życie miejskie.  Mimo, że medina, gdzie większość ludzi mieszka jest unowocześniona uliczki nadal są wąskie - brzydko i brudno - niestety wcale mi się tam nie podobało.

Essouira to niezbyt duże miasto nad Atlantykiem, całe biało - niebieskie (nawet wszystkie łodzie rybackie są pomalowane na niebiesko) z piękną dużą plażą, targiem rybnym, gdzie na poczekaniu smażą wybrane przez klienta świeżo złowione rozmaite owoce morza. Essouira, która była w latach 60-tych mekką hippisów stała się teraz ulubionym miejscem artystów.  Co i rusz więc natknąć się można na galerie sztuki i souk pełen jest pięknych wyrobów rzemieślniczych. Oczywiście nie mogłam się oprzeć i zakupiłam grafikę i "collage" - nie mam pojęcia, gdzie je zawieszę, bo brakuje mi już miejsca na ścianach.

Najpiękniejsze i najciekawsze Maroko odkryliśmy jednak, kiedy podróżowaliśmy po bocznych drogach, podziwiając przepiękne krajobrazy i zatrzymując się, żeby zobaczyć coś ciekawego (no i oczywiście, żeby przenocować). Mijaliśmy kwitnące łąki i zielone pola pomiędzy Casablanca i Marrakech, sosnowe lasy, a potem imponujące ogromne skały (miejscami przypominające Dolinę Śmierci) kiedy wspinaliśmy się po serpentynach przekraczając góry Atlas. Jechaliśmy wzdłuż ogromnej doliny Draa z polami czy ogrodami, gdzie pod palmami daktylowymi rosną warzywa i zboże, z domami-lepiankami w kolorze ziemi na obrzeżach. Wytrzęsło nas solidnie na kamienistych drogach, a potem bezdrożach i piachu na pustyni. Od czasu do czasu napotykaliśmy białe namioty koczowników i  należące do nich stada wielbłądów i osłów. W pewnym momencie napotkaliśmy na naszej drodze grupę nomadów zmieniającą właśnie miejsce pobytu - ogromne stado objuczonych osłów, ludzie przemieszczający się na piechotę, z jednym tylko facetem (pewnie najważniejszym) na koniu. Na drodze przez pustynie kilkakrotnie pojawiały się duże oazy pełne palm daktylowych z gąszczem roślin poniżej. Przekraczając Anti Atlas po bardzo wąskiej, bardzo krętej i często rozmytej drodze podziwialiśmy skały w najróżniejszych kolorach i kształtach - zbocza w rudo-szaro-różowe esy-floresy, szaro-zielone stożki uwieńczone skałami wyglądającymi jak zamki, a gdzie indziej ogromne, płowe, obłe kamieniska jak cielska olbrzymów. W jednym miejscu, z dala od jakiejkolwiek miejscowości ogromne kamienie pomalowane były na różne kolory przez francuskiego artystę. Muszę przyznać, że te nietknięte przez człowieka podobały mi się o wiele bardziej. Po przekroczeniu gór jechaliśmy znów przez piękne doliny z mozaiką pól i z domami czepiającymi się zboczy, a dalej drogą wydłuż morza, wzdłuż piaszczystych żółtych albo czerwonych (jak na Wyspie Księcia Edwarda) albo kamienistych plaż. W którymś momencie pojawiła się Dolina Migdałowa, a potem Oliwna (oczywiście nazwane tak z powodu drzew, które tam rosły), a później znowu pola pooddzielane żywopłotami z kaktusów albo murkami z kamieni, lub rozczochranymi płotami z patyków.

Dowiedzieliśmy się jak wyprawia się skóry (przy wejściu właściciel wręcza pęczek mięty, żeby wąchając zakamuflować smród), jak barwi się wełnę (wysoko na dachu motki w nieskończonej ilości kolorów powiewają na wietrze), jak produkuje się olej arganowy, tworzy się najróżniejsze przedmioty metalowe z filigranowymi wzorami. W starej żydowskiej wiosce podziwialiśmy prace nad wyrobem srebrnej biżuterii. Gdzie indziej zobaczyliśmy, jak produkuje się słynną ceramikę: najpierw glina jest wyrabiana bosymi nogami, potem zagniatana jak ciasto rękami, a gotowe produkty wypalane są w piecach, które są po prostu otworami w skale. 

Zwiedziliśmy tradycyjne zamczyska zbudowane z kamieni, z suszonych na słońcu cegieł albo gliny mieszanej ze słomą. W Telouet po przejściu krętą drogą przez wioskę i przeprawieniu się przez rzekę skacząc po workach z piachem służących za kładkę, odwiedziliśmy prawie zupełnie zburzony pałac, w którym niespodziewanie natknęliśmy się na salę pełną mozajek i "koronkowych" ozdób - czuliśmy się jak szczęśliwi poszukiwacze skarbów. W Ait Benhaddan podziwialiśmy pięknie odrestaurowany ksar, czyli zamek - wioskę.  Mnóstwo rudych, glinianych domów otoczonych murami obronnymi wznosi się jak wielka góra. Błądziliśmy po licznych wąskich uliczkach, przypominających korytarze, wspinaliśmy się na nieskończoną ilość stromych schodków odkrywając tajemnicze zakamarki dziwiąc się, że nie ma tam hord turystów (bądź co bądź to miejsce uznane jest przez UNESCO jako zabytek pierwszej klasy). Później mieliśmy okazję spacerować po podobnych, ale wciąż jeszcze zamieszkałych, wioskach. Wspinaliśmy się też po rozlicznych schodach i wędrowaliśmy po labiryncie ciasnych przejść w starożytnych spichrzach-fortecach, z których niektóre są wciąż jeszcze w użyciu!

Odbyliśmy (jak każdy szanujący się turysta) wycieczkę na wielbłądach po wydmach Sahary, żeby podziwiać zachód słońca (pięknie!) i spędzić noc pod rozgwieżdżonym niebem pustyni. U podnóży Anti Atlas odbyliśmy jednodniową wędrówkę w kanionie, wzdłuż strumienia, aż do wodospadu, najpierw wśród palm, potem po kamieniach różnych kształtów, wielkości i kolorów (często w kolorowe paski lub ciapki, czasem gładkich, a czasem wyglądających jak ogromna gąbka), pomiędzy którymi kwitną dzikie oleandry. Po obu stronach wznoszą się ogromne dominujące skaliste ściany wąwozu.

Nowoczesność dopadła nas, kiedy przemknęliśmy przez miejscowość pełną zagranicznych studiów filmowych. Wąską, wyboistą drogą wzdłuż strumieni ze słoną wodą dotarliśmy do kopalni soli.  Podziwialiśmy tysiącletnie petroglify na czarnych skałach tworzących długą ścianę, a w innym miejscu kompletnie inne w stylu rysunki na ogromnych kamieniach rozrzuconych po kilku wzgórzach.  Wysoko na skraju kanionu zbieraliśmy kamienie. Były tak różne i tak piękne, że  nie mogłam się oprzeć i wzięłam tyle ile wlazło w moją torbę. Musiałam potem pozbyć się połowy, żeby mój samolotowy bagaż nie był za ciężki.  A w żadnym z tych miejsc nie było ani żywego ducha. 

Ścieżką wśród kwiatów wspięliśmy się do 500-letniej pasieki wyglądającej jak drewniane półki z przegródkami dla wszystkich mieszkańców wioski, gdzie pszczoły żyją w glinianych cylindrach, Potem w domu pszczelarza piliśmy herbatę zagryzając świeżo upieczonym chlebem maczanym w miodzie, w oleju arganowym albo w maśle migdałowym (wszystko to oczywiście domowej produkcji). W Essouira, w "dzień wolny od zajęć" odbyliśmy długi spacer po plaży i pozwoliliśmy się rozpieszczać w tradycyjnej łaźni (hammam).

Na noc zatrzymywaliśmy się w tradycyjnych riad (oprócz Casablanki, gdzie spaliśmy w "normalnym" hotelu - za to z wielkim balkonem z widokiem na dachy i wieże meczetu). W innych miastach nocowaliśmy zawsze na terenie mediny. Każdy z tych riad był inny, ale wszystkie niezwykle interesujące. W Marrakech przez prawie niewidoczne drzwi w ścianie domu wciśniętego w róg małej uliczki wchodziło się w wąski korytarz, który prowadził do wewnętrznego patio z basenikiem i zakamarkami do siedzenia. Drzwi i okna pokoi znajdujących się na piętrze wychodziły na balkon otaczający patio. Kolorowe, tradycyjne mozaiki i tradycyjne meble dopełniały dekoracji. Riad w Tafroute miał dla odmiany mnóstwo ładnej, współczesnej sztuki wyeksponowanej na odnowionych, pobielanych, glinianych ścianach. Na wielkim patio otwartym 3 piętra wyżej i na tarasie na dachu królowały palmy i wylewające się z pojemników bugenwilie.  W Essouira nasz riad składał się z dwóch połączonych domów na końcu ślepej, wąskiej uliczki, tuż nad morzem, gdzie fale rozbijają się o mur, do którego te domy przylegają. Dla odmiany ten dom był urządzony w stylu tradycyjnym, ale z “angielskim“ smaczkiem, z przestronnymi sypialniami i z patio na dachu z widokiem na morze, gdzie jedliśmy śniadanie przy dźwięku fal. Po przekroczeniu Atlasu spaliśmy w odnowionym zamku, który nagle pojawił się na bezludziu jak oaza spokoju. Wszystko było tam kremowo - białe, niesłychanie eleganckie. Z centralnego ogrodu z basenem, schody z pięknymi balustradami prowadziły do licznych tarasów z kanapami i fotelami. Koło Ait Benhaddan nocowaliśmy w odnowionej części 500-letniej fortyfikowanej wioski (a w nieodnowionej reszcie wciąż mieszkają "normalni ludzie") do której trzeba się wdrapać (okropnie wysoko!) po kamiennych schodach. W środku liczne wąskie korytarze, drzwi i przejścia są tak niskie, że przechodząc trzeba się zginać (właściciele zawiesili w tych miejscach kolorowe pomponiki, żeby te miejsca zauważyć). Na półkach albo w gablotach wzdłuż korytarzy umieszczono mnóstwo pięknych, starych rzeczy. Oczywiście było tam też obowiązkowe centralne patio i taras na dachu z pięknym widokiem. Na brzegu pustyni zatrzymaliśmy się w jeszcze jednym tradycyjnym domu z ogrodem i basenem, z atmosferą lekko "rozlazłą".  Mieliśmy sypialnie i salonik do naszej dyspozycji i czuliśmy się prawie jak u siebie w domu. Na pustyni, przy wydmach spaliśmy w namiocie, a w innym miejscu w odrestaurowanej wieży obserwacyjnej, dawniej będącej częścią wioski, a teraz częścią ośrodka stworzonego przez byłego uczestnika rajdów przez pustynie. W Amtoudi nocowaliśmy w domu przyklejonym wysoko do ściany wąwozu prawie będącym częścią skały z kształtem wpasowującym się w otoczenie, z ogromnym kamieniem będącym częścią ściany w łazience. Trzeba było wdrapać się tak wysoko, że nie mieliśmy siły, żeby wywindować tam nasz bagaż, a który musiał być przywieziony przez osła po krętej, stromej ścieżce.

Myślę, że w naszych wspomnieniach Maroko pozostanie egzotyczną z lekka tajemniczą krainą pełną kontrastów: kolorowych mozaik, malowideł i tkanin, filigranowych elementów w architekturze, meblach, biżuterii czy lampach, ale też surowych rudo-brązowych starych zamków i spichrzy (chociaż i one zachowały często pięknie rzeźbione drzwi czy elementy ścian). Na zawsze zachowamy obraz piętrzących się na zboczach skał wiosek w kolorze czerwonej ziemi, zielonych dolin, oaz z bujną zielenią i piaszczystych wydm pustyni. Będziemy pamiętać uczucie cofania się w czasie w obliczu petroglifów i nagle spotkanie z teraźniejszością, kiedy spotkaliśmy nomada zaganiającego stado osłów na motocyklu, czy dziewczynkę - pastuszka z telefonem komórkowym.  Wszędzie spotykaliśmy przyjaznych ludzi witających nas często tradycyjną miętową, okropnie słodką herbatą. 

W skrócie - jest to piękny kraj pełen autentyczności, której zawsze szukam w swoich podróżach. 
 

Barbara Tołłoczko 
 


Barbara Tołłoczko - doktor nauk biologicznych i absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Concordia w Montrealu. Kocha piękno w każdej postaci. Pomiędzy podróżami mieszka i pracuje twórczo w Victorii, BC.
 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: kontakt@panoramanews.org
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ