.
NUMER 11 / KWIECIEŃ 2020

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Od Pacyfiku po Atlantyk - piesza wyprawa przez Kanadę (cz. 6) 
 

3 kwietnia 2015 
Dzień 73 - Gdzie się podziały góry???!!!

Pan Piotr zrobił wczoraj tyle steków, że jeszcze miałem dziś na śniadanie. Dziś przyda mi się dużo energii na świętowanie, ponieważ... no właśnie, sami zobaczycie, jak dojdę w to miejsce. Przed wyjściem jeszcze wykonałem dwa szybkie telefony. Pierwszy do Pana Jacka, by potwierdzić, że wszystko jest według planu, żyję i ruszam w drogę. Drugi do reporterki, z którą rozmawiałem wczoraj, by również dać znać, że żyję i zapytać o termin spotkania. Prawdopodobnie jutro lub pojutrze na drodze. Mam nadzieję, że coś z tego będzie.

Wyszedłem z hostelu i jestem na Hwy 1A czyli Bow Valley Trail. Droga jest wąska i mało uczęszczana. Z upływem czasu widać, że "góry robią się coraz mniejsze". Idę poboczem drogi i nagle przede mną pojawiły się jakieś owce kanadyjskie z wielkimi rogami. Były też jakieś inne rogacze z wyraźnie mniejszymi rogami. Może jakieś górskie kozy? Całe hordy tych zwierząt chodziły po stokach gór, a część z nich po jezdni. Zatrzymały cały ruch. Na tej drodze to nie problem, bo jest to bardziej trasa widokowa, więc takie atrakcje są nawet pożądane. 

Od kilku dni telefony nie przestają dzwonić. Odebrałem telefon od prezesa jakiejś polonijnej organizacji w Calgary, który zapraszał mnie na spotkanie do Domu Polskiego. Z tego, co mówił, to dziadkowie Michała solidnie mnie reklamują i załatwiają, co mogą. Jak ja im się odwdzięczę? Szczerze mówiąc, chciałbym być już w mieście i nie męczyć się jeszcze trzy dni...

Po czternastu kilometrach między górami doszedłem do małej osady Exshaw. Przede mną jest dziwna pustka. W pewnym momencie góry nagle znikają i pojawia się wielkie pole. Znikają drzewa, ziemia jest jałowa i nic tu nie rośnie. Ogromna radość! Przeszedłem Góry Skaliste zimą! 

A nawet więcej, całe Kordyliery zimą!!! Hurraaaa!!! Jestem z siebie niezwykle zadowolony i skaczę z radości! Pierwsza kraina geograficzna "zaliczona" i teraz czas na prerie. 

Do Calgary miałem dwie drogi. Mogłem wybrać główną Trans Canada oraz mniejszą Hwy 1A przez Canmore. Wolałem wybrać TCH, jakoś pewniej się tam czuję. Na łączniku Hwy 1X zrobiłem sobie przerwę i siedziałem na jakiejś betonowej barierce. Wydarzyła się kolejna ciekawa historia. Siedzę sobie na barierce i nagle przede mną zatrzymuje się samochód. Widziałem, że kilka razy minął mnie na drodze i kręcił się po okolicy. Teraz, gdy zatrzymał się przed moim nosem, zauważyłem... Polskiego Orzełka zamiast przedniej tablicy rejestracyjnej! (W Kanadzie samochody mają tablicę rejestracyjną tylko z tyłu, chyba w każdej prowicji.

"Hey, how are you? Do you know..." - kierowca zaczął do mnie mówić, na co odpowiedziałem "Dzień dobry, będzie prościej rozmawiać po polsku". Zrobił wielkie oczy, bo nie spodziewał się Polaka w tym miejscu. Kierowca Kamil z Calgary szukał tu jakiejś firmy. Myślałem, że to jeden z fanów wybrał się na przejażdżkę, by się ze mną spotkać. Zawsze miło spotkać rodaka, szczególnie na kompletnym zadupiu jak tutaj koło osady Seebe. Ruszyłem dalej w drogę i maszerowałem po szutrowej drodze równoległej do TCH. Szuter zżera opony jak pirania. Patrzę do tyłu, widzę pole i nagle wyrastają wielkie góry "jak grzyby po deszczu". Cały czas jestem podekscytowany! Przeszedłem Kordyliery! Ciekawe, jak skończy się dzisiejszy dzień???

Dobiegł końca pierwszy etap wyprawy, czyli góry i wszedłem do nowej krainy geograficznej - na prerię. Błąkam się po Kanadzie już ponad dwa miesiące, a dokładniej dziś jest dzień siedemdziesiąty trzeci. Poznałem wiele niezwykłych i ciekawych osób, spałem w przeróżnych miejscach. Od Golden przez całe Góry Skaliste ani razu nie musiałem spać w namiocie. Zawsze udało mi się znaleźć jakieś ciepłe miejsce. Wiele razy byłem pozytywnie zaskoczony, bo udało mi się spotkać Polaków. To naprawdę fascynujące, Polacy są dosłownie wszędzie!

W Lake Louise, niestety, nie udało mi się zobaczyć dwóch słynnych jezior. Wielka szkoda, bo to kilka tysięcy kilometrów od domu i nie wiem, kiedy tu wrócę. Bardzo tu mi się podoba - Park Narodowy Banff bez wątpienia jest wyjątkowym miejscem.

Dzień jeszcze nie dobiegł końca. Maszeruję po szutrowej drodze i zastanawiam się, co się dziś jeszcze przytrafi? Jak będzie do Calgary? Czy mam dziś gdzie spać?

Bardzo się pomyliłem i droga, którą idę, jest strasznie ciężka. Koła się zakopują i niszczą na szutrowej drodze. Co chwila słyszę głośne "POP!" i muszę sprawdzać, czy nie przebiłem opony na ostrym kamieniu. Pan Jacek z Calgary napisał SMS-a, że już wyjeżdżają i gdzieś mniej więcej za godzinę powinni dojechać. Zbliżam się już do czterdziestu kilometrów i jestem ogromnie zmęczony. Nagrałem film, zrobiłem trochę zdjęć i naprawdę nic więcej się nie działo, aż nagle...

Usłyszałem, że jedzie jakiś samochód, więc tradycyjnie zszedłem na bok, by mnie nie rozjechał na środku drogi. Samochód jechał wolno i miałem duuuużo czasu. Patrzyłem, jak się zbliża i nagle przez prawe okno ktoś wystawił polską flagę! Samochód zbliżał się, flaga powiewała, klakson hałasował - piękny widok po czterdziestu kilometrach! Pan Jacek odnalazł mnie bez problemu! Przyjechał dużym samochodem dostawczym, więc nawet nie musiałem składać wózka. Jeszcze było jasno, a zabrakło mi kilkaset metrów, może kilometr do celu. Razem z Panem Jackiem postanowiliśmy się przejść i przy okazji rozmawialiśmy, a z tyłu w samochodzie jechał jego syn i córka. Doszedłem do celu i pojechaliśmy w stronę Calgary. Dojeżdżaliśmy już w zupełnej ciemności i przyjemnie było zobaczyć światła największego miasta w Albercie. Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie pojechaliśmy, ale chyba do południowej części miasta. Jestem wśród Polaków i oni zadbają o mnie, bym nie musiał się o nic martwić. Zapowiada się ciekawy wieczór. Przyjechała do nas znajoma Pana Jacka, by zrobić wywiad...

Siedzimy przy stole, jemy kolację i pijemy polskie piwo. Pan Jacek z żoną i dziećmi mieszka gdzieś w południowej części miasta. Prowadzi własną firmę budowlaną, a syn czasami pomaga przy różnych budowach. Dowiedziałem się, że śledzi moją wyprawę od bardzo dawna, od Victorii, a może nawet wcześniej, bo od etapu przygotowań. Widać, że bardzo chce mi pomóc i zaproponował, że załatwi mi nową parę butów. Ponadto ma pomysł, że do wózka można przyczepić dwie tyczki i zawiesić na nich flagi, polską, kanadyjską i logo wyprawy. Podobno jutro je zamontuje i na trasie będę mógł już się pokazać. Jestem zmęczony i nie mam siły pisać...

Pani Ela przywiozła swój sprzęt do nagrywania i rozpoczęliśmy wywiad. Jestem już zmęczony, bo pewnie jest już koło północy, ale co poradzę. Wywiad był inny niż wszystkie do tej pory. Były oczywiście pytania o wyprawę, ale Pani Eli chodziło też o całe "zaplecze", czyli o moją przeszłość. Interesowało, ją jak spędziłem swoje młode lata i w jaki sposób się stawałem coraz bardziej ambitny, by ostatecznie mieć tak wielkie plany i marzenia, które skrupulatnie realizuję. Były pytania o rodzinę i sposób wychowania. Jedno z pytań było o książki, jakie rodzice mi czytali, gdy byłem młody i co czytałem sam. Ciekawy i długi wywiad przed kamerą. Kiedy będzie dostępny w internecie? Można powiedzieć, że wiele osób się zafascynowało wyprawą i moją osobą. Choć wywiady i spotkania są często interesujące, to jest również jedna zła strona. Czasami mam mało czasu dla siebie i na odpoczynek. Wywiad skończyliśmy grubo po północy. Ostatecznie poszedłem spać koło pierwszej w nocy. Jestem naprawdę zmęczony, a jutro idę dalej. Sam nie wiem, o której zacznę marsz, bo jutro czeka mnie kolejny wywiad. Pan Rafał, z Radia IKS, będzie do mnie dzwonił, dawno coś się nie odzywał.

Przeszedłem góry, zrobiłem dziś maraton, zobaczyłem Calgary, udzieliłem długiego wywiadu, jestem u Pana Jacka. Trochę za dużo jak na jeden dzień. Padam ze zmęczenia...
 

4 kwietnia 2015
Dzień 74  - w śnieżycy

Bardzo długo spałem... Wczorajszy dzień mnie wykończył, a do tego jeszcze ten wywiad do późnej godziny. Nie wiem, jak przeżyję dzisiejszy dzień... Na dobry początek dnia Pan Jacek z żoną zrobili jajecznicę "z miliona jajek", z polską kiełbasą i ze szczypiorkiem. Aż sam nie mogę uwierzyć, że nie jadłem jajecznicy ze trzy lata - odkąd jestem w Kanadzie! Gdyby nie dobre śniadanie, to chyba bym zwariował i wrócił do łóżka. Tak na marginesie, to chyba dziś jest Wielkanoc. A może jutro? Powoli zaczynam gubić się w rozróżnianiu dni tygodnia.

Ponieważ dziś na noc miałem wrócić do Calgary, to postanowiłem zabrać wózek z połową ekwipunku. Tylko tyle, by można było dobrze zaprezentować się w mediach. Dziś podobno będę miał wywiad dla telewizji w Calgary. Syn Pana Jacka, Michał, podwiózł mnie na miejsce, gdzie skończyłem i ... tu okazało się, że popełniłem jeden z najpoważniejszych błędów wyprawy! Posłuchajcie tylko. Przed wyjazdem nie sprawdziłem prognozy pogody, bo uwierzyłem na słowo wszystkim domownikom, że ma być ładna pogoda. Gdy dojechaliśmy do celu, okazało się, że zaczyna się śnieżyca, a ja nie mam kurtki!!! Kurtka jest duża i ciężka, więc zostawiłem ją w domu razem z połową swoich gratów. Mam na sobie bluzę z wełny merynosów. Mam ze sobą drugą taką samą, a do tego trzecią, cienką bluzę jako wierzchnią warstwę. Mam czapkę, rękawice, kominiarkę, ale nie mam gogli, bo zostały w kurtce. Tragedia... Oddam królestwo nawet za letnią kurtkę. Jestem zmarznięty, ale idę. Jestem silny, przetrwam wszystko.

Już od początku wielka wspinaczka, a im wyżej, tym coraz gorsza pogoda... W końcu doszedłem na szczyt i wiecie, co zauważyłem? Jest tu tablica "Scott Lake Hill, wysokość 1410 m". To osiemdziesiąt metrów wyżej, niż Rogers Pass w górach! Jest zimno, wieje, jestem czerwony z zimna, ale daję radę 

Gdzieś za szczytem ponownie spotkałem Polaka, Kamila z Calgary, którego poznałem dwa dni temu. Przejeżdżał i zatrzymał się na pogaduchy w śnieżycy, widząc mnie na drodze. Jednak najbardziej tego dnia ucieszyło mnie inne spotkanie z Polakami. Kilka dni temu dostałem wiadomość na Facebooku od Anity, która śledzi moją wyprawę. Dziś będzie jechać do Jasper i chce się spotkać na drodze. Po kilkunastu kilometrach marszu w śnieżycy rzeczywiście udało nam się spotkać! Anita jechała z krewnymi do Jasper na Wielkanoc. Zatrzymali się na drodze i mogłem chwilę odpocząć w ciepłym samochodzie. Ale dobrze! Przywiozła też kanapki i gorącą herbatę! Co ciekawe, okazało się, że Anita pochodzi... z tego samego miasta w Polsce, co ja! Z Nieporętu! Co za przypadek! Miło spotkać na końcu świata kogoś z mojego małego miasteczka! Jutro mam gdzie spać. Anita załatwiła mi darmowy nocleg w motelu w Calgary!

Zadzwoniłem do Pana Jacka, że jest bardzo źle i nie dojdę dziś do celu. Zatrzymałem się na skrzyżowaniu z jakąś małą drogą. Dobiegał czas spotkania o zaplanowanej godzinie i dałem znać, gdzie jestem. Czekając, owinąłem się w folię NRC i starałem się rozruszać, by nie marznąć. Długo nie czekałem. Po dziesięciu minutach zjawił się Pan Jacek z synem oraz Panią Elą, która wzięła kamerę i wszystko filmowała. Pamiętam, że powiedziałem: "Najlepsza wyprawa, jaką mogłem wymyślić!". Wracając do Calgary, cały czas byłem owinięty folią i zrobiło się cieplej. Dziś śpię u Pani Eli, która bardzo chciała przeprowadzić kolejny wywiad.

Dojechaliśmy! Zupełnie nie wiem, w jakiej części miasta jestem. Wszedłem szybko pod niezwykle gorący prysznic. Jestem trochę zmęczony, ale czuję się nieźle. Nawet po takim ciężkim dniu w śnieżycy nie rozchoruję się, bo siły szybko wracają. Pani Ela zrobiła duży obiad dla wszystkich. Siedzimy, jemy i miło rozmawiamy. Pani Ela ma syna, który jest trochę młodszy ode mnie, ale jeszcze nie wrócił do domu. Z tego, co się dowiedziałem, to Pani Ela działa aktywnie w Calgary na rzecz Polonii. Często filmuje różne ważne wydarzenia polonijne. Poza tym prowadzi stronę internetową, gdzie pisze o tym, co ważnego i mniej ważnego wydarzyło się w mieście. Wiadomość o mojej wyprawie już się pojawiła!!! Po obiedzie okazało się, że Pan Jacek kupił dla mnie nowe buty! Niestety, podałem zły rozmiar i trzeba będzie je zwrócić do sklepu. No trudno... Za kilka dni wybiorę się do sklepu i coś znajdę dla siebie. Ale gest bardzo miły! Więcej nie piszę, padam ze zmęczenia... Jutro ciężki dzień i muszę się wyspać... 
 

Jakub Muda


Jakub Muda - podróżnik, który przebył pieszo Kanadę od Pacyfiku po Atlantyk. Autor książki - dziennika: "500 dni..."  Książka z wyprawy dostępna na stronie: https://500dni.com


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ