Bambusowym rowerem przez
piękny świat
"Ale Piękny Świat - miej odwagę
marzyć" - tak nazywa się blog podróżniczy i fanpage na Facebooku prowadzony
przez dwójkę zakochanych w sobie Dorotę i Selima, gdzie pokazują drugą
miłość. Miłość do... rowerów z bambusową ramą i do podróży. Jaką misję
ma blog, gdzie się poznali, dokąd poprowadziły ich dotąd ścieżki przygód,
skąd zamiłowanie do bambusowych rowerów i w jakim obecnie kraju przebywają
opowiadają Łukaszowi Przelaskowskiemu.
Łukasz Przelaskowski - Miłość
ma wiele dróg, na których potrafi niespodziewanie połączyć dwa samotne
serca. Na jakim odcinku waszego życia poznaliście się?
Dorota Chojnowska - Nie powiedziałabym,
że byliśmy samotni. Leczyliśmy rany po porażkach sercowych i wcale nie
szukaliśmy nowych relacji. Pewnego razu nasza znajoma zaprosiła nas do
jednego z warszawskich barów. Przychodzę, jej nie ma. Za chwilę dzwoni,
że się spóźni. Wtedy podszedł do mnie Selim i zapytał, czy przypadkiem
nie czekamy na tę samą osobę. Kiedy nasza znajoma się pojawiła, już zdążyłam
opowiedzieć o moim bambusowym rowerze i o podróżach, a Selim o swoim marzeniu,
by otworzyć serwis rowerowy. Wtedy powiedział, że też zbuduje sobie bambusowy
rower. Dokładnie rok później, naszą pierwszą rocznicę znajomości spędziliśmy
w jego warsztacie wykańczając jego bambusowy rower przed wyjazdem do Omanu.
Ł.P. - Skąd pomysł na nazwę
i prowadzenie bloga "Ale Piękny Świat - miej odwagę marzyć"? Jakie
niesie przesłanie, co takiego ciekawego i ważnego czytelnicy mogą w nim
odszukać?
D.Ch. - Trzeba wpierw wyjaśnić,
że sam pomysł narodził się jakieś sześć lat temu. Wtedy podróżowałam samotnie
po różnych zakątkach świata. Podczas takich podróży dużo łatwiej poznaje
się ludzi. Wracałam wtedy z setkami opowieści i wspomnień, które przelewałam
na papier w artykułach dla polskich magazynów turystycznych. Ale jak w
10.000 znaków opisać przygody z trzymiesięcznego wyjazdu? Zostawały mi
historie ciekawe, które rzucają światło na życie ludzi w mniej popularnych
miejscach na świecie. Wiele z tych historii przełamuje stereotypy. I o
to mi chodziło zaczynając bloga - by zachęcać do patrzenia na świat swoimi
oczami, by uwolnić się od stereotypów i odłączyć od tłumu. Na blogu przede
wszystkim opowiadam o ludziach. Potem zbudowałam bambusowy rower i zaczęłam
na nim podróżować i to również opisywałam na stronie. Następnie pojawił
się Selim i zaczęliśmy wspólnie podróżować. Stworzyliśmy team. Ja piszę
i robię zdjęcia, Selim również robi zdjęcia, ale dodatkowo zajmuje
się logistyką naszych wyjazdów.
Dopiero teraz mogę wyjaśnić skąd
pomysł na taką nazwę. Co ważnego znajdziecie na blogu? - Ludzkie historie.
Staramy się jeździć tam, gdzie możemy się dogadać z pierwszej ręki - ja
mówię po rosyjsku, angielsku i hiszpańsku, a Selim po angielsku i arabsku.
Dlatego też naturalne kierunki dla nas to kraje arabskie, kraje byłego
ZSRR i Ameryka Łacińska. Można tam znaleźć też praktyczne informacje oraz
refleksje, które rodzą się podczas naszych spotkań. Choćby na temat wolontariatów,
turystycznego kolonializmu, czy pogoni za "szczęśliwym dzikim".
Ł.P. - Doroto, opowiedz
nam troszkę o sobie, czym zajmujesz się na co dzień?
D.Ch. - Jestem dziennikarką,
pilotem wycieczek zagranicznych, fotografuję, bloguję, prowadzę social
media.
Ł.P. - Od kiedy podróżujesz
rowerem i które kraje, miejsca odwiedziłaś sama, zanim poznałaś Selima?
D.Ch. - Jestem w drodze od
ponad czterech lat, czyli od momentu, w którym zbudowałam swój bambusowy
rower. Zanim poznałam Selima jeździłam po Iranie i po Szkocji. Z Selimem
pojechałam do Omanu, na Węgry i sporo jeździmy po Polsce. Teraz piszę cykl
artykułów dla magazynu Rower Tour - układam trasy po Polsce. Zanim poznałam
Selima byłam w wielu miejscach - przez blisko piętnaście lat trochę się
tego nazbierało: Rosja, Liban, Syria, Meksyk, Gwatemala, Belize, Egipt,
Turcja, Uzbekistan, Dagestan, Czeczenia, Gruzja, Armenia...
Ł.P. - Selim, proszę przedstaw
się naszym Czytelnikom twoją historię, z jakiego kraju pochodzisz, co sprawiło,
że wybrałeś Polskę, jak długo już tu mieszkasz, czy nauka języka polskiego
sprawiała trudności i zajęła dużo czasu, co najbardziej podoba ci się w
Polsce i Polakach?
S.S. - Urodziłem się w Kuwejcie.
Mój tata jest Palestyńczykiem, a mama Polką. Przyjechałem do Polski mając
17 lat. Wtedy praktycznie nie mówiłem po polsku. Uczyłem się polskiego
dość długo, bo przez pierwsze lata wcale nie musiałem mówić po polsku -
chodziłem do arabskiej szkoły, moi znajomi i otoczenie posługiwało się
przede wszystkim arabskim i angielskim. Po kilku latach jednak językiem
obowiązującym w domu stał się polski. Dziś po polsku rozmawiam nawet z
bratem, który tak jak ja nauczył się tego języka po przyjeździe. Na początku
Polska wcale mi się nie podobała. Przyjechałem w trudnym momencie przemian
ustrojowych w początku lat 90-tych. To były ostatnie chwile, kiedy stało
się w kolejkach, a po ulicach chodziło w "koralach" z rolek papieru toaletowego.
Pokochałem Polskę dopiero, kiedy zacząłem odkrywać jej perełki podczas
wycieczek rowerowych. Wtedy zrozumiałem jak piękny jest to kraj. Pierwsza
praca, którą podjąłem po przybyciu do Polski była w zawodzie elektromechanika,
ale zawsze jednak chciałem mieć swój warsztat rowerowy. Od Doroty dowiedziałem
się o bambusowych rowerach. Po pierwszej wspólnej wyprawie do Omanu poznałem
ich zalety. Każda kolejna wyprawa to dla nas kolejny test wytrzymałości
naszych ram. Sami jesteśmy zaskoczeni ich wytrzymałością. W Omanie utrzymały
wagę około 110 kg, w Kazachstanie obciążyliśmy je do około 130 kg i ciągle
jeżdżą - śmiech.
Ł.P. - Skąd u Was takie
zamiłowanie do rowerów bambusowych, co w nich jest takiego niezwykłego,
że nie tylko na nich jeździcie, ale również je konstruujecie? Gdzie jest
wasza pracownia, firma, sklep?
S.S. - Tajemnica ich wytrzymałości
tkwi w konstrukcji. Postawiliśmy na wytrzymałość i na lekkość, dlatego
miejsca łączeń bambusowych tyczek choć nie są masywne, są bardzo mocne.
Po powrocie z Kazachstanu na naszym blogu www.alepieknyswiat.pl i w sklepie
na naszej stronie pojawią się dwa rowery miejskie, które zbudowała Dorota.
Rowery powstały z myślą o osobach ceniących sobie elegancję i oryginalność.
Nasz warsztat mieści się przy ul. Andersa 33 w Warszawie. Zainteresowanych
zakupem roweru zapraszamy na jazdę próbną. Rower wykonujemy na zamówienie.
Każdy jest niepowtarzalny - różni się ozdobami i dodatkami.
Ł.P. - Mieszkacie na co
dzień w Warszawie. Czy na przestrzeni lat widać zmiany w rozwoju sieci
dróg rowerowych i można je uznać za wzorowe czy może są jakieś różnice,
które występują w innych krajach i można byłoby jeszcze je wprowadzić u
nas?
D.Ch. - Warszawa to nasze
ukochane miasto. Ciągle coś się tu dzieje. Są koncerty, wystawy, klimatyczne
bary i sklepy. Sieć dróg rowerowych jest już dobrze rozwinięta. Praktycznie
wszędzie można dojechać ścieżkami rowerowymi. Oczywiście można je lepiej
poprowadzić albo lepiej wykonać - zawsze można znaleźć jakieś "ale", jednak
ja uważam, że i tak jest bardzo dobrze. Co można by jeszcze zmienić? -
Wzajemne nastawienie kierowców do rowerzystów i rowerzystów do kierowców.
Natomiast to, co na pewno wymaga interwencji, to obecność małych dzieci
na ścieżkach rowerowych. Wystarczy, że zrobi się ciepło, a na najbardziej
uczęszczanych traktach rowerowych pojawiają się małe dzieci, które pod
okiem rodziców uczą się jeździć. Zderzenie z rowerzystą może skończyć się
tragicznie.
Ł.P. - Ostatnio zorganizowaliście
cykl wystaw pod nazwą "Sen o Saharze" oraz wydaliście "Notes Sen o Saharze".
Prosiłbym o kilka zdań o tym projekcie, które spotkało się z bardzo szerokim
zainteresowaniem. Czy możemy spodziewać się kolejnych, podobnych wystaw,
projektów?
D.Ch. - "Sen o Saharze" powstał
spontanicznie. Z głębi serca. Pojechaliśmy na Saharę, zachwyciliśmy się
nią, zrobiliśmy zdjęcia i nie myśleliśmy, że powstanie z nich wystawa.
Kiedy pierwsze z nich poddałam obróbce graficznej Selim wymyślił, by je
wywołać na płótnie. Kiedy je wywołaliśmy, postanowiliśmy zrobić wystawę.
Zainteresowanie przerosło nasze wyobrażenia. Jeszcze przed pierwszym wernisażem
zaczęliśmy dostawać zaproszenia z Muzeum Azji i Pacyfiku, z różnych galerii
i domów kultury. We wrześniu w Muzeum Podróżników w Toruniu odbędzie się
wernisaż naszej drugiej wystawy - "Oman za zamkniętymi drzwiami". W tej
chwili jesteśmy w Kazachstanie i też zbieramy materiały na bloga, do przyszłych
artykułów, a może nawet na kolejną wystawę.
Ł.P. - Które kraje odwiedziliście
już razem? Z pewnością macie z nich wiele wspomnień. Proszę, przedstawcie
najzabawniejsze historie, które spotkały was na trasie. A może były również
niebezpieczne sytuacje?
D.Ch. - Razem odwiedziliśmy
Oman, Maroko, Węgry, Belgię, Danię, a teraz przemieszczamy się po Kazachstanie.
Trudno wskazać konkretną zabawną historię. Każdy dzień przynosi jakieś
humorystyczne wydarzenie. Najczęściej jednak jest to humor sytuacyjny,
o którym trudno opowiadać. Jednak najbardziej cenimy sobie spotkania. Kilka
dni temu przejeżdżaliśmy przez pewną wioskę. Nad nią widzimy górujący krzyż.
Podjeżdżamy. Okazuje się, że to cerkiew a w niej rządzi batiuszka Filip.
Batiuszka nas przyjął, nakarmił, zaczął rozmawiać. Okazało się, że jest
niezwykłym człowiekiem do którego przyjeżdżają wierni z całego Kazachstanu
i Uzbekistanu. Nasza wizyta trwała kilka godzin, a zamierzaliśmy tylko
obejrzeć ikonostas.
Ł.P. - Czy potraficie podać
przykłady najpiękniejszych miejsc, które was zachwyciły swoją wyjątkowością?
D.Ch. - Dla mnie najbardziej
metafizycznym miejscem był Klasztor św. Mojżesza Abisyńskiego Deir Mar
Musa el-Habashi w Syrii. Odwiedziłam go zanim wybuchła tam wojna. Był to
klasztor katolicki obrządku wschodniego. Stanowił platformę spotkań islamu
z chrześcijaństwem. Odwiedzali go i pomieszkiwali w nim ludzie wszystkich
religii. Dla każdego było miejsce pod warunkiem, że pomagał w codziennych
pracach i nie przeszkadzał podczas modlitw. Niestety wojna dopisała ostatni
akapit - ISIS zamordowało założyciela wspólnoty ojca Paolo Dall'Oglio,
sama klasztorna kaplica z freskami z VI-X wieku została zniszczona. Na
szczęście klasztor zaczyna znowu powoli działać. Dla Selima natomiast niesamowitym
przeżyciem była wyprawa na Dolny Śląsk.
Ł.P. - Z pewnością starannie
planujecie każdą wyprawę, ale już w trakcie - co ułatwia wam podróż: mapy
papierowe, GPS, kompas czy może wskazówki napotkanych osób?
D.Ch. - Przed wyjazdem nie
robimy szczegółowego planu wyprawy. Ten klaruje się w trakcie. Spotykamy
ludzi, ci opowiadają nam co jest ciekawego, gdzie warto pojechać, zapraszają
nas do siebie. Podczas wyjazdów pozostawiamy dużo miejsca przypadkowi i
improwizacji. Jeśli chodzi o to, co nam pomaga znaleźć kierunek czy miejsce
to są to aplikacje maps.me i Google Maps w telefonach; w obecnej wyprawie
również nawigacja rowerowa Sigmy.
Ł.P. - W momencie, gdy
przeprowadzamy wywiad, trwa wasza kolejna przygoda w Azji na waszych rowerach
z bambusa, jesteście w Kazachstanie. Czy wyruszyliście tam w konkretnym
celu? Jak przebiega trasa, jakie poznaliście miejsca i osoby?
D.Ch. - Dziś mamy dzień kryzysowy,
to znaczy spaliło nas słońce i postanowiliśmy odpocząć. Po dwóch tygodniach
przemieszczania się zasłużyliśmy na chwilę odpoczynku. :-) Przywiodła nas
tu ciekawość. Od dawna chciałam zobaczyć kraj w którym przed rewolucją
mieszkali członkowie mojej rodziny. Aż tu pewnego razu linie Air Astana
podarowały nam bilet! Nie zastanawialiśmy się długo. Podczas naszej podróży
chcemy poznać Kazachów - naród, dzięki któremu Polacy i inni przesiedleńcy
z czasów terroru stalinowskiego przeżyli zesłanie. W opowieściach ludzi
szukamy też pozostałości dawnych wierzeń i tradycji koczowniczych.
Ł.P. - Czy spotykacie na
swoich ścieżkach wielu Polaków, którzy również podróżują?
D.Ch. - Niezbyt wielu. W Kazachstanie
jesteśmy drugi tydzień i spotkaliśmy jedną grupę z Polski. A jeśli już
się na kogoś z Polski natkniemy, to zawsze są to przesympatyczne spotkania.
Wbrew temu, co lubimy o sobie opowiadać, to jesteśmy bardzo fajnym narodem.
Ł.P. - Czy Polonia w poszczególnych
krajach zaprasza was do siebie w odwiedziny?
D.Ch. - Przed wyjazdem zawsze
sprawdzam organizacje polonijne, jednak bardzo rzadko udaje się z nimi
skontaktować. Na przykład z Kazachstanu nikt nam nie odpisał.
Ł.P. - Na jednym ze zdjęć
zamieszczonych na Facebooku delektujecie się kiszonym mlekiem (wielbłądzim)
oraz pierożkami z ziemniakami. Jakie inne lokalne kulinaria polecacie?
D.Ch. - Jeśli chodzi o Kazachstan
to polecamy płow, samsy i wszelkie przetwory z mleka wielbłądziego, końskiego,
owczego, koziego i krowiego. Ale dla nas rajem kulinarnym jest Liban.
Ł.P. - Jak długo zamierzacie
pobyć w Kazachstanie i co potem?
D.Ch. - Wracamy z Kazachstanu
na początku września i od razu zabieramy się do pracy. Tu jest bardzo słaby
zasięg, dlatego nie jesteśmy w stanie czegokolwiek publikować. Zatem ja
zabieram się za "Ale Piękny Świat", a na Selima już czekają rowery do przeglądu.
Mamy też do skończenia nasze nowe bambusowe rowery. Wszystko będziemy na
bieżąco opisywać na blogu. Serdecznie zapraszamy do śledzenia naszych poczynań
na stronach bloga: www.AlePieknySwiat.pl
oraz na
Facebooku - https://www.facebook.com/aleswiatjestpiekny/
Ł.P. - Życzę kontynuacji
bezpiecznej i pełnej dobrych przygód podróży po Kazachstanie z udanym powrotem
do domu pełnym niesamowitych wspomnień. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Łukasz Przelaskowski
Łukasz Przelaskowski - absolwent
Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Prezes Fundacji Rodu Przelaskowskich
herbu Szreniawa. Redaktor Naczelny kwartalnika historyczno-naukowego
Młody Szreniawa. W 2016 roku zamieszkał w Holandii, gdzie w wolnych chwilach
pracuje jako wolontariusz w Polskiej Szkole w Groningen. Łączy podróże
z konkursami fotograficznymi, pisze i publikuje książki oraz poezję. |