Od Pacyfiku po Atlantyk
- piesza wyprawa przez Kanadę (cz. 3)
16 marca 2015
Dzień 55 - Początek "małej -
wielkiej" górskiej przygody
Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin dla dziadka, bez którego nie przeszedłbym nawet kilometra. Dziś
ruszam w góry! By mieć siłę kupiłem aż dwie wielkie kanapki w Subway. Zauważyłem,
że ostatnio coraz więcej jem i piję. Siły do marszu nie pojawiają się przecież
po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia. Zaczynam odliczanie - zostało sto
pięćdziesiąt kilometrów po górach do miasta Golden. Szczerze mówiąc, mam
pewne obawy, co do tego odcinka. Boję się, że w moim obecnym stanie (niewyleczona
grypa) padnę gdzieś wycieńczony i wilki będą miały ucztę. Co do pogody
- wygląda na to, że przez kolejne pięć dni aż do Golden powinno świecić
słońce. Dużym problemem będzie Rogers Pass na wysokości 1330 m. Temperatury
w nocy spadają tam do minus dwudziestu stopni. Jakoś sobie poradzę...
Zdecydowałem się jeszcze raz przejść
przez miasto i wstąpić do supermarketu po napoje. Zrobiłem ogromne zapasy
i wózek nagle stał się niesamowicie ciężki. Przybyło ze dwadzieścia kilogramów!
Kupiłem osiem litrów powerade, dziesięć litrów wody, dwa litry soku jabłkowego
i butelka coca coli do wypicia na Rogers Pass. Oczywiście wtedy, gdy będę
mógł pozwolić sobie na chwilę radości po ciężkiej wspinaczce. Myślicie,
że to dużo? Dwadzieścia litrów na pięć dni daje średnio cztery litry na
dzień, wliczając pół litra na gotowanie! Mam nadzieję, że kierowcy mi pomogą
i gdy będzie źle, to będę zatrzymywał samochody. Zaczynam górską przygodę!
Pojawiły się pierwsze długie wspinaczki
i wózek pchałem powoli. Przy drodze zauważyłem bardzo ciekawy znak drogowy:
"sprawdź poziom paliwa - kolejna stacja benzynowa za 150 (!!!) kilometrów".
Istotna jest informacja związana z tym odcinkiem TCH. Nie wolno bagatelizować
tej trasy nawet wtedy, gdy jedzie się samochodem! Zimy zwykle są tu mroźne
i może spaść kilkanaście metrów śniegu! Ten odcinek znany jest z częstych
lawin, które potrafią zablokować przejazd na wiele godzin, a nawet dni.
Czasami wystarczy zła pogoda i ruch staje się mały, bo kierowcy wolą poczekać
w hotelu na lepszą pogodę. Wyobraźcie sobie, co mogłoby się ze mną stać,
gdyby zeszła lawina. Muszę być gotowy na najgorsze warunki. Tutaj nie ma
przebacz! Jednego dnia świeci słońce, a drugiego pojawią się dwa metry
śniegu! Byłbym w potrzasku! Jeszcze w Montrealu dostałem wiele maili od
ludzi, którzy ostrzegali mnie przed tym odcinkiem i opowiadali swoje nieszczęśliwe
historie. Warto wspomnieć też o dość niecodziennym zjawisku. W tym roku
prawie w całej prowincji nie ma śniegu! W Polsce powiedziałoby się, że
"tego nawet najstarsi górale nie pamiętają". W internecie trąbią, że to
anomalia pogodowa i pierwsza zima bez śniegu od dziesięcioleci. Koniec
gadania. Idę.
Po dwóch godzinach marszu pierwsza
niespodzianka! Nawet dwie! Pojawiły się rewelacyjne widoki - pierwsze wysokie
i ośnieżone góry! Zamiast patrzeć na drogę przed sobą, to rozglądałem się
na prawo i na lewo. Z każdym kilometrem podobno będzie coraz ciekawiej!
Druga niespodzianka - spotkałem kierowcę ciężarówki, który zatrzymał się
na odpoczynek. Powiedziałem o swojej wyprawie i zapytałem o warunki na
górze: trochę zimno, ale droga czysta, bez śniegu. Powiedział, że zaimponowałem
mu swoją odwagą, że w zimie idę przez góry. Na pożegnanie dał mi kilka
butelek wody i
reklamówkę owoców! Dawno nie jadłem jabłek i gruszek.
Skoro on pomógł, to może będą też inni? Kierowcy widzą, że wyglądam w miarę
profesjonalnie i musi być to jakaś wyprawa. Kanadyjczycy to naprawdę wspaniali
ludzie! Mijały kolejne kilometry i pojawiały się kolejne przygody. Gotowi?
Idę i podziwiam widoki, aż tu nagle
przede mną zatrzymał się samochód. Dwaj moi rówieśnicy jechali na narty
do Revelstoke i zatrzymali się, by pogadać. Okazało się, że widzieli mnie
koło Sicamous. Teraz, gdy zobaczyli mnie tutaj, spytali, czy idę przez
Kanadę. Dokładnie! To właśnie robię! Jeden z nich - Phil, powiedział, że
wynajmuje z kilkoma znajomymi dom w Golden aż do końca sezonu narciarskiego
i chcą mnie ugościć, gdy dojdę do miasta. Oby tylko nie zapomnieli i obym
rzeczywiście miał gdzie spać! Dałem im swój adres e-mail i któryś z nich
miał mi wysłać adres i instrukcje, jak dojść. Górska przygoda jest coraz
lepsza!
BUM!!! O k***a! Niewykluczone, że
będę musiał wrócić do Revelstoke!!! Lewa opona pękła z hukiem. Nie tylko
pękła, ale i "rozpruła się". Felga też dziwnie wygląda. Mam wrażenie, że
trochę się odkształciła i wgniotła w jednym miejscu. Nie wiem, co się stało!
Może wcześniej na coś najechałem? Stało się. Mam ze sobą zapasowe części:
jedną oponę, jedną dętkę, zestaw do łatania dziur oraz narzędzia. To w
czym problem? Z pompką! Przez dziesięć minut próbowałem coś zrobić, ale
w żaden sposób nie mogłem nałożyć pompki na wentyl. Była zbyt duża i nie
mieściła się pomiędzy szprychami. Co za niedopatrzenie!!! Powinienem to
zauważyć jeszcze w Kelownie, ale tego nie sprawdziłem. Mój błąd. Chciałem
zmienić dętkę, ale od razu spostrzegłem problem z pompką, więc dalsze prace
były bezcelowe. Zacząłem kalkulować. Powrót do Revelstoke oznaczałby ponowną
wspinaczkę i ponowne przejście tych dwudziestu kilometrów. Ponadto przez
to opóźnienie mógłbym trafić na bardzo złą pogodę. Wybrałem mniejsze zło,
czyli szedłem dalej i pchałem wózek "z flakiem" w lewym kole
Aby ochronić
felgę, skorzystałem z duct tape i solidnie przykleiłem oponę do felgi.
Ciekawe, ile wytrzyma...
Po drodze spotkałem policjantów,
którzy stali i "suszyli". Zatrzymywali jeden samochód za drugim. Kusiło
mnie, by poprosić ich o transport do miasta, gdy skończą służbę. Spytałem
ich tylko o to, czy marsz po tej drodze jest "legalny". "Za dnia nie ma
problemu, ale odradzamy marsz w nocy. I tak jest tu wystarczająco niebezpiecznie".
Rozumiem. To pa pa!
Powoli rozglądałem się za noclegiem.
W dolinie szybko robiło się zimno. Co ja mam zrobić? Wszędzie jest pełno
śniegu. Minąłem jakiś parking przy drodze, ale był zamknięty, bo przykrywał
go metr śniegu. Wszędzie dookoła jest podobnie. Zaczynam trochę się bać.
To jest ta niepewność, nie wiem, czy znajdę coś po kilometrze, czy po dziesięciu.
Mam już niewiele sił i przejdę może tylko kilka kilometrów. Przy drodze
znalazłem wjazd na kemping. Pług usypał tu górę ze śniegu, ale zmieściłbym
tu namiot kilka metrów od drogi. Jednak lepiej nie. Jest zbyt niebezpiecznie
Jakiś czas później znalazłem to, czego szukałem. Obok drogi było miejsce
do zatrzymania się przykryte ledwie dziesięcioma centymetrami śniegu. Mogłyby
tu zmieścić się trzy ciężarówki - jedna obok drugiej. Zostaję tu na noc.
Robi się bardzo zimno, zamarzam
Ubrałem się w kurtkę i zbadałem teren.
Namiot rozstawiłem w takim miejscu, by nic mnie nie rozjechało. Ciężko
było jednak przypiąć go do gruntu. Czynności były standardowe: gotowanie,
rozłożenie materaca i wrzucenie plecaka do namiotu. Na dachu namiotu zaczepiłem
czerwone światło chemiczne - zawsze tak robię, śpiąc na dziko. W namiocie
szybko się przebrałem w suche ciuchy do spania i wszedłem do śpiwora. Kilka
minut leżenia w bezruchu i poczułem, że robi się ciepło. Obejrzałem film
i starałem się zasnąć mimo ogromnego hałasu. Noc będzie ciężka
Ciężarówki
bardzo hałasują.
17 marca 2015
Dzień 56 - Przygoda warta jest
każdego trudu
Noc była straszna. Bałem się, bardzo
mało spałem i długo czuwałem "z jednym okiem otwartym". Około drugiej w
nocy blisko mnie zaparkowała ciężarówka. Kierowca nie wyłączył silnika.
Ciężko jest spać, gdy ciągle coś warczy, a ja nie jestem na tyle głupi,
by używać zatyczek do uszu, śpiąc na dziko. Około trzeciej w nocy przeżyłem
mały horror. Nagle w moim namiocie zrobiło się jasno. Pewnie kierowca drugiej
ciężarówki chciał zaparkować i poświecił światłami w moją stronę. Czy zauważył
namiot na swojej drodze? Namiot jest w ostrym kolorze pomarańczowym i powinien
być widoczny, ale nie miałem czasu o tym myśleć! Wziąłem latarkę, wystawiłem
rękę przez okno i zacząłem machać, by kierowca zobaczył, że ktoś śpi "pod
kołami". Widziałem, że wycofał i pojechał dalej. Wróciłem do spania i regeneracji.
Musiałem rozpiąć śpiwór, więc zrobiło
się bardzo zimno. W nocy termometr pokazywał minus piętnaście stopni, a
mój namiot pokrył się szronem. Kilkadziesiąt metrów dalej była rzeka, to
również miało wpływ na lód zbierający się na namiocie. Organizm ludzki
ciekawie reaguje na niskie temperatury. Zauważyłem to już wcześniej. Gdy
kładłem się zmęczony i obolały w śpiworze, to miałem wrażenie, że temperatura
ciała spada podczas snu i robię się sztywny. Oddech bardzo zwalniał i marzł
mi tyłek. W tych warunkach ból mijał dziwnie szybko, a mięśnie jakby szybciej
się regenerowały. Mimo wszystko wolałbym spać przy kominku.
Rano bardzo kaszlałem. Można powiedzieć,
że prawie wyplułem płuca. Nie byłem odwodniony (to dobrze!), ale pojawił
się inny problem. Zupełnie straciłem apetyt. Cholerna grypa, nadal czuję
się tak jak w Armstrong czy Enderby. Jestem wykończony zarówno fizycznie
jak i psychicznie. Jedyne, co mogłem zrobić, to iść dalej lub zawrócić
jak tchórz! To nie w moim stylu. Idę dalej!!! Dziś wieczorem będzie cień
szansy na nocleg w pewnym schronisku. Na siłę zjadłem śniadanie z paczki.
Każda łyżka potrawy była strasznie trudna do przełknięcia. Nie mam apetytu!
Nie chcę jeść! Ohyda! Organizm się buntuje...
Maszerując, starałem się nie myśleć
o swojej sytuacji. Robiłem wszystko, by zająć się czymś, co mnie zrelaksuje.
Słuchałem muzyki i oglądałem coraz ładniejsze widoki. Zaczęły pojawiać
się coraz wyższe góry. Dziś jest niezwykle ciężko. Na GPS zobaczyłem, że
wczoraj i dzisiaj cały czas idę pod górkę. Zostało prawie czterdzieści
kilometrów do Rogers Pass i cały czas pod górę. Dziś skończę sześćset metrów
wyżej, niż zacząłem.
Po dwunastu kilometrach znalazłem
duży parking z kilkunastoma ciężarówkami. Spytałem się jednego z kierowców
o warunki "na górze". Nadal dobre i jest bezpiecznie. Dostałem też trzy
litry wody! Naprawdę ogromne podziękowania dla kierowców, którzy ułatwiają
mi przejście przez ten cholernie trudny teren. Na mapie widzę, że zaraz
wejdę do innego parku narodowego.
Glacier National Park of Canada -
jeden ze słynnych parków narodowych w Kanadzie. Można tu spotkać wielkie
lodowce i bardzo wysokie szczyty gór, o których ludzie często mówią "kanadyjskie
Alpy". Dopiero jestem "na rogatkach" parku, a już w oddali widzę kilka
potężnych gór. Widok wielkich trzy-tysięczników powoduje, że doceniamy
potęgę gór i ich niepowtarzalny urok. W parku można eksplorować jedne z
wielu największych jaskiń w Kanadzie. Więcej o tym parku opowiem jutro,
gdy dojdę na Rogers Pass.
W czasie przejścia przez park narodowy
wielokrotnie zauważałem ostrzeżenia przed lawinami. Gdy zimy są obfite
w opady śniegu i na szczytach zbierze się go wystarczająco dużo, to do
akcji wkracza wojsko, by zapobiec katastrofie. Aby zapobiec niekontrolowanym
lawinom, wojsko strzela z haubicy, by nagromadzony tam śnieg zsunął się
jako lawina kontrolowana.
Maszeruję i przede mną pojawiły się
tunele. Jeszcze w Revelstoke czytałem, że zbudowano je w kilku miejscach,
gdzie często schodzą lawiny, by śnieg nie zasypał drogi, lecz sunął dalej
po "dachu" tunelu. Dla samochodów dobrze, ale dla mnie
ciężka przeprawa.
Nie ma pobocza, a tunele są wąskie. Usiadłem, by złapać oddech i poczekać,
aż nic nie będzie jechało. "Biegnij Kuba, biegnij!". Jeden z tuneli był
tak długi, że prawie spowodowałem wypadek. Wpadłbym pod ciężarówkę, ale
kierowca przytomnie odbił w lewo. Jutro będę przechodził przez kilometrowy
tunel za Rogers Pass. Nie wiem, jak to zrobię. Może poproszę strażników
w parku, by mnie przewieźli? Rowerzyści tak robią, to może mi też pomogą?
Robiło się ciemno i bardzo zimno,
a ja nadal nie doszedłem do celu. Opona rozwalona i ciężko pchać wózek.
Jeszcze przed zachodem słońca ujrzałem bardzo wysokie szczyty i informację,
że już blisko do Rogers Pass. Ucieszyło mnie to, ale dziś tam nie wchodzę.
Moim celem jest parking dwa kilometry przed przełęczą. Kilka dni temu dowiedziałem
się, że jest tam chatka Klubu Alpinistycznego i oddalona jest od głównej
drogi o kilkaset metrów. Arthur Wheeler Hut - tak się nazywa ta drewniana
chatka (z prądem i ogrzewaniem) dla podróżników i alpinistów. Jest to wspaniała
baza wypadowa, ponieważ znajduje się blisko wielu szczytów i alpiniści
ją uwielbiają. Tylko ciekawe, czy droga do niej będzie zasypana, bo wtedy
nie dojdę...
W zupełnych ciemnościach pokonałem
ostatnie kilka kilometrów. Ale jestem głodny!!! Zjadłbym wielki stek z
frytkami. Znalazłem parking. Tu czekało mnie ogromne rozczarowanie.
Tej nocy nie spędzę w chatce, bo
droga przykryta jest warstwą śniegu grubą na półtora metra.
Czeka mnie druga noc z rzędu w namiocie.
Zacząłem rozstawiać namiot. Bałem się lawiny
i dużych opadów śniegu, które mogłyby
mnie pogrzebać. Bałem się silnych wiatrów, które mogłyby mnie zdmuchnąć.
Nie ma jak przypiąć namiotu do ziemi! Wstawiłem więc namiot pomiędzy trzy
ściany drewnianej konstrukcji z dachem, gdzie wisiały mapy i informacje
na temat parku. Pomimo że jestem tak daleko od miast, okazało się, że nie
jestem tu sam!
Gdy rozstawiłem namiot, zobaczyłem,
jak dwójka ludzi na nartach wyłania się z lasu. "Nie da rady dojść do chatki
bez rakiet śnieżnych, proszę nawet nie próbować!". Była to dwójka podróżników
z Hiszpanii - Javier i Raquel. Mieliśmy kłopoty, by się porozumieć, bo
oni słabo mówili po angielsku, a ja po hiszpańsku znam tylko podstawy.
Mimo wszystko "na zadupiu" zawsze raźniej być z kimś. Ci Hiszpanie postanowili
przenocować tuż obok mnie, w samochodzie, więc będę miał towarzystwo! Najpierw
obowiązki, później przyjemności. Razem przygotowaliśmy swoje miejsca do
spania - ja namiot, a oni samochód i zabraliśmy się do przygotowania kolacji.
Przez pół godziny siedzieliśmy przy stoliku, rozmawialiśmy, jedliśmy. Do
prawdziwej fiesty zabrakło tylko piwa! Miałem nadmiar owoców, więc oddałem
im kilka. Byli głodni tak samo jak ja - nieważne, że chwilę temu zjedliśmy
wielką kolację (z paczuszek), bo moglibyśmy jeszcze zjeść ze cztery wielkie
pizze! Brrrr!!! Czas uciekać do namiotu! Staję się niemal zmarznięty! Gdy
kładłem się do śpiwora, termometr pokazał, uwaga
minus dwadzieścia dwa
stopnie. Nie będę ukrywał, że jestem wykończony i niełatwo jest ogrzać
się. Założyłem na siebie wszystko, co mogłem. Ubrania z wełny merynosów
sprawdzają się super, ale marzną mi stopy. Ubrałem na stopy dwie pary wełnianych
skarpet! Jest cholernie zimno... Zanim poszedłem spać, standardowo obejrzałem
film - dziś był to "Kiler". Telefon zamarzł po pół godzinie
18 marca 2015
Dzień 57 - PRZYGODA ŻYCIA!!!
Cholernie nie cierpię otwierać śpiwora
po arktycznej nocy. Brrrrrr, a co dopiero przebierania się w zimne ciuchy,
w których maszeruję
Żyję i o dziwo, mam się nawet dobrze. Przez te mrozy
wirus grypy, który mnie wykańczał, pewnie się przeziębił i sam zachorował.
Noc była spokojna, spałem jak zabity. Rano, gdy otworzyłem drzwi i leżałem
w śpiworze, by się rozbudzić, pierwsze, co powiedziałem to głośne: "Wow!!!".
Miałem przepiękny widok na góry i Rogers Pass. Obraz był dynamiczny, bo
chmury szybko się poruszały i zakrywały niektóre szczyty. Leżałem i podziwiałem.
Ajjjj!!! Szkoda, że aparat jest schowany w wózku. Trzeba wstawać...
Nowi znajomi Raquel i Javier byli
już na nogach. Szykowali się do ostatniego krótkiego spaceru i powrotu
do Revelstoke. Na śniadanie, tak się złożyło przypadkiem, mieliśmy taką
samą potrawę - kurczak w stylu meksykańskim. Wszystko oczywiście z paczki.
Od czasu do czasu z lasu wyłaniali się kolejni ludzie na rakietach śnieżnych
czy na nartach. Większość z nich wracała z chatki do samochodów czy przyczep
kempingowych. Trochę szkoda. Z opowieści wynika, że nieźle się wczoraj
bawili, jak co dzień z resztą. Wszyscy są pełni energii. Gdy ma się ogrzewany
domek, to nie jest takie trudne. Czas ruszać!
Od razu trudna wspinaczka, ale tylko
dwa kilometry. Jestem na Rogers Pass! Hurra! Od teraz powinno być już częściej
z górki. Jednak do Golden nadal mam jeszcze trzy dni drogi. Wszędzie jest
pełno śniegu. Cały parking jest zaśnieżony. Pomnik upamiętniający odkrycie
tego miejsca też ledwo wyłania się ze śniegu. Jak już poruszyłem ten temat,
to może kilka ciekawostek o tym miejscu. Od wielu lat próbowano połączyć
linią kolejową wschód z zachodem, ale nie dało się ominąć gór. Budowa kolei
trans-kanadyjskiej wymagała znalezienia jakiejś trasy przez góry, w miarę
łagodnej. I tak oto w roku 1881 major Albert Bosman Rogers odkrył tę przełęcz
(wysokość 1330 m), przez którą zdecydowali poprowadzić linię kolejową,
a około osiemdziesiąt lat później również autostradę TCH. Obecnie jest
tu National Historic Site of Canada, czyli miejsce o szczególnym znaczeniu
historycznym dla kraju. Do niedawna był tu słynny hotel i restauracja,
ale od kilku lat są opuszczone. Trochę szkoda, spędziłbym tu jeden dzień
wolny.
Trafiłem na otwartą informację turystyczną.
Dałem znać na Facebooku, że żyję, ale mam problemy z wózkiem i zapasy kurczą
się bardzo szybko. Jeden ze strażników parku uprzedził mnie o tunelach,
które są niedaleko. Powiedział, że weźmie mój wózek na pakę i przewiezie
mnie bezpiecznie przez ten najgorszy fragment. Ostatnie, na co strażnicy
mieli ochotę, to karambol w tunelu. Nie ma tu nic do gadania, siła wyższa,
więc jedziemy samochodem.
Dopiero, gdy jechaliśmy przez tunel,
zdałem sobie sprawę z ryzyka. Jeden z nich był długi na kilometr i nie
było ani centymetra, by uciec na bok przed ciężarówką. Lepiej nie wkurzać
strażników, zwłaszcza, gdy znów czeka mnie noc w namiocie w parku narodowym,
czego robić nie powinienem. Rano jeden z nich zdenerwował się, gdy mnie
zobaczył, ale co mogłem zrobić?
Ale widoki! Idę równolegle do pasma
górskiego i nie mogę wyjść z podziwu! Rewelacja!!! Aby dostrzec ogrom tych
gór, wystarczy spojrzeć na wielkie ciężarówki, które jadą obok mnie. W
porównaniu z górami są one malutkie jak zabawki. Takie widoki są miłe dla
oka i dzięki nim wyprawa staje się atrakcyjna. Polecam każdemu wizytę w
Parku Narodowym Glacier!!!
Jeszcze w parku zauważyłem coś, co
uświadomiło mi, że małymi kroczkami zbliżam się do kolejnego wielkiego
miasta, czyli do Calgary. Przy drodze był znak: "zmiana strefy czasowej
- przestaw zegarek godzinę do przodu". Koniec czasu pacyficznego i wchodzę
w czas Calgary. Niedługo później trafiłem na wschodnią bramę parku. Uf,
teraz strażnicy mnie już nie złapią, jak coś nabroję. Na Rogers Pass zapomniałem
świętować, więc teraz usiadłem na zwalonym pniu drzewa i patrząc na zaśnieżone
góry w oddali, wypiłem butelkę coca coli. Wróciła energia!
Doszedłem do "punktu delta", gdzie
miałem nocować. Jest tu pensjonat, ale w zimie nieczynny. Zawsze lepiej
się śpi "blisko cywilizacji". Słońce jeszcze jest nad górami, a co mi szkodzi,
idę dalej!!! Dziś zdecydowanie więcej idę w dół niż pod górę. Nogi mnie
bolą. Mała ciekawostka. Właśnie doszedłem do najbardziej wysuniętego na
północ punktu na mojej drodze do St. Johns.
W oddali widziałem fragment jeziora
Kinbasket Lake, które jest długie na dwieście kilometrów. Za jeziorem są
kolejne pasma górskie. Za mną są góry Columbia Mountains, a przede mną
Rocky Mountain Trench, czyli wielka dolina, która oddziela Góry Skaliste
od innych pasm górskich. Jeszcze tylko "malutkie" Góry Skaliste i dojdę
do Calgary! Dziś jednak powoli wypadałoby rozglądać się za noclegiem
Jest
tu jakiś resort, ale i tak jest zamknięty na zimę...
W ciemności znalazłem jakiś plac,
gdzie pracowały wielkie koparki i spytałem, czy mogę tu rozstawić namiot.
"Lepiej nie. Tu całą dobę pracujemy i ktoś może Ciebie rozjechać". Dlaczego
zapamiętałem tę sytuację? Po godzinie marszu w ciemności stało się coś,
co mnie zaskoczyło! I to bardzo! Człowiek, którego spotkałem - David, kierownik
robót, który po pracy wracał do hotelu w Revelstoke, widząc mnie na drodze,
przypomniał sobie, że mam sflaczałą oponę, że jestem cholernie zmęczony
i zmarznięty. Zaoferował pomoc. Powiedział, że może podwieźć mnie do Revelstoke.
To w takim razie, dlaczego jechał w stronę Golden, zamiast do siebie do
Revelstoke? Pomylił drogę i zamiast z budowy skręcić w prawo, to pojechał
w lewo. W ciemności kierunki mu się pomyliły! Cały dzień myślałem o noclegu,
a tu proszę, stał się cud! Do Revelstoke nie mogłem wrócić z oczywistych
powodów (góry, park, tunele).
Poprosiłem, czy mógłby mnie podwieźć
kilkanaście kilometrów w stronę Golden. Jeszcze w Revelstoke szukałem noclegów
na trasie i pierwszą możliwością po drodze były chatki Mountain View Cabins.
Napisałem maila do właściciela i spytałem, czy mógłbym rozstawić namiot
na jego terenie. On odpisał, że jest zimno, więc da mi chatkę za darmo,
gdy tylko dojdę! Same dobre wiadomości! Spotyka mnie taka życzliwość ludzi,
że to zasługuje na uwiecznienie w dzienniku! Po dwudziestu kilometrach
dojechaliśmy. Czyżby nikogo nie było?? Pokręciliśmy się chwilę i wyszedł
właściciel. "Dobry wieczór. To ja jestem Jakub i pisałem kilka dni temu,
że idę przez Kanadę (bla, bla, bla)". Jak powiedział, tak zrobił. Duża
chatka tylko dla mnie! Naprawdę ogromne podziękowania dla Davida i dla
właściciela chatek. To nie koniec na dzisiaj!
Nathan, który był managerem, zaprosił
mnie do chatki dla pracowników. Głównymi klientami ich chatek są duże grupy
zorganizowane (szkoły, firmy).W chatce było z dziesięć osób. Skoro
nie było klientów, to można było
imprezować: piwko, muzyka, karty, gitara, ktoś zrobił kiełbaski i inne
przysmaki. Żyć, nie umierać! Byłem tak zmęczony, że nie zapamiętałem wszystkich
imion. Wszyscy są w moim wieku i przyjechali do Kanady z różnych stron
świata z wizą pracowniczą na rok. Są dziewczyny z Australii, Niemiec, Hiszpanii,
RPA, jakiś chłopak z Niemiec, inny z Holandii. Nathan jest z Anglii, ja
z Polski. Mamy tu "prawdziwą Ligę Narodów". Pijemy piwko, rozmawiamy. Wszyscy
są mną zafascynowani. "Jak przeszedłeś przez Rogers Pass???" Ktoś krzyknął,
by szybko wyjść na dwór. Pojawiły się zorze polarne! Pierwszy raz je zobaczę!
WSPANIAŁA PRZYGODA!!! Najlepszy dzień w życiu!
Na sam koniec warto dodać, że nie
opuszczę choćby jednego metra trasy, bo już zorganizowałem dla siebie transport
do miejsca, gdzie skończyłem!
Jakub Muda
Jakub Muda - podróżnik, który
przebył pieszo Kanadę od Pacyfiku po Atlantyk. Autor książki - dziennika:
"500 dni..." Książka z wyprawy dostępna na stronie: https://500dni.com |