Rowerowa Korona Ziemi
Rozmowa z Damianem Drobykiem,
który samotnie przemierza świat na rowerze.
Na swoim profilu Facebook ma bardzo
skromny tytuł: "Wyprawy i ekspedycje rowerowe. Najwyższe i najtrudniejsze
drogi i przełęcze Świata. Rowerowa Korona Ziemi. Korony Gór. Trasy rowerowe.
Testy sprzętu".
Podobnie opisuje dotychczasowe, rowerowe
dokonania:
- organizacja wypraw od 14 lat
- 984 dni w podróżach
- 95426 kilometrów na rowerze wyłącznie
na wyprawach
- 408 zdobytych dróg, szczytów,
przełęczy i podjazdów powyżej 2000, 3000, 4000 i 5000 m. n.p.m.
- 6 kontynentów, 66 zwiedzonych
krajów
- 5805 metrów nad poziomem morza
- mój aktualny rekord wysokości wjazdu rowerem
Łukasz Przelaskowski - Czy
pamiętasz w jakim wieku nauczyłeś się jeździć na rowerze i jaki to był
model?
Damian Drobyk - Powiem szczerze,
że na rowerze nauczyłem się jeździć dość późno. Miałem jakieś 9 lat. Moim
pierwszym rowerem był kultowy Wigry 3.
Ł.P. Co sądzisz o stanie dróg
rowerowych w Jeleniej Góra i w Polsce? Co zasugerowałbyś lokalnym władzom,
organizacjom pozarządowym mając tak duże doświadczenia?
D.D. - Cóż, za wiele na temat dróg
rowerowych w Jeleniej Górze powiedzieć nie mogę z prostego względu. Dróg
rowerowych z prawdziwego zdarzenia u nas po prostu nie ma. Podobnie jak
większość cyklistów nie jestem fanem łączenia chodnika i wydzielonej na
nim części dla rowerzystów. Jelenia Góra i okolice mają wiele pięknych
tras rowerowych, ostatnio jak grzyby po deszczu powstają singletracki (przyp.
aut. wąska dróżka, ścieżka dla kolarstwa górskiego, która ma szerokość
w przybliżeniu odpowiadającą rowerowi), ale jeśli chodzi o przejazd
rowerem przez miasto to niestety nie wygląda to dobrze. Przynajmniej nie
tak jak w USA, Kanadzie czy Australii, gdzie drogi rowerowe prowadzone
są wzdłuż pasów ruchu na jezdni. Schemat ścieżek rowerowo-pieszych dominuje
w całej Polsce i mimo, że Niemcy, od których między innymi to rozwiązanie
zostało zapożyczone powoli zaczynają od tego odchodzić, to u nas wciąż
dominuje ten schemat. U naszych zachodnich sąsiadów powstaje coraz więcej
dróg rowerowych oddzielonych od ruchu samochodów i pieszych.
Na przełęczy
w Indiach
Ł.P. - Kiedy podjąłeś decyzję
rozpoczęcia podróży rowerem po świecie i jaki to był pierwszy cel?
D.D. - Moja przygoda z rowerowymi
podróżami zaczęła się w 2005 roku od wyjazdu w Alpy. Pierwszą zdobyczą
była fantastyczna przełęcz drogowa Passo dello Stelvio we Włoszech ze swoimi
48 zakrętami-nawrotami. To były początki, potem zacząłem jeździć po całej
Europie. Kiedy ta, zaczynała robić się coraz mniejsza, poleciałem do Indii
i wtedy przejechałem pięć przełęczy Himalajów powyżej 5000m n.p.m. Przejechałem
między innymi znaną drogę z Manali do Leh oraz wjechałem na przełęcze Khardung
La i Chang La.
Ł.P. - Zostały jeszcze jakieś
kraje w Europie, do których nie dotarłeś na dwóch kółkach?
D.D. - W Europie poza Gibraltarem,
Wyspami Owczymi i Obwodem Kaliningradzkim odwiedziłem już wszystkie kraje.
Na rowerze nie jeździłem tylko po Ukrainie, Mołdawii, Malcie i San Marino,
ponieważ te Państwa odwiedziłem w ramach zdobywania Korony Gór Europy.
Przez wszystkie pozostałe kraje Europy przejechałem.
Ł.P. - Masz za sobą sześć kontynentów.
Powiedz proszę, gdzie miałeś najzabawniejsze przygody, a gdzie najstraszniejsze?
D.D. - Z reguły pamięta się te mniej
przyjemne. W ciągu kilkunastu lat wypraw było ich tyle, że niełatwo je
zliczyć. W Teton National Park w USA dwa niedźwiedzie spacerowały wokół
mojego namiotu, musiałem je odstraszyć klaksonem w spray'u, oczywiście
posiadałem też BearSpray, specjalny gaz pieprzowy na miśki. Kilka razy
rano okazywało się, że pod namiotem ciepłe miejsce znalazł sobie wąż. W
Argentynie miałem kilka spotkań z tarantulami. Było też kilka niebezpiecznych
sytuacji z kierowcami, szczególnie w Peru.
W Górach
Skalistych, Kanada.
Ł.P. - Wymień miejsca z najwyższymi
temperaturami i najniższymi z jakimi przyszło Ci się zmierzyć. Jak sobie
wtedy radziłeś?
D.D. - Nie przepadam za upałami,
zdecydowanie wolę zmarznąć niż piec się w słońcu przez cały dzień. Było
kilka miejsc, gdzie temperatura podczas wyprawy znacznie przekraczała 40
kresek, między innymi równina w Indiach w okolicach New Delhi, niedaleko
Pustyni Danakilskiej w Etiopii i Pustyni Nevada w USA. Podczas niedawno
zakończonej wyprawy przez Andy spałem przy -15 st. C na wysokości 5300
m n.p.m. Całodzienna jazda na otwartym terenie podczas upału nie należy
do przyjemnych. Kilka razy zdarzyło się, że zabrakło mi wody. Musiałem
wtedy prosić kierowców o pomoc. Nie jest łatwo na terenach pustynnych,
gdzie nie ma możliwości schowania się w cień. Podczas chłodu i mrozów jest
łatwiej, można się ciepło ubrać, a wysiłek fizyczny pomaga się rozgrzać.
Ł.P. - Co Twoim zdaniem jest najważniejsze
w przygotowaniu ekwipunku, czego nie powinno zabraknąć w długich wyprawach
rowerem, a co jest zbędne?
D.D. - Oczywiście niezbędny jest
rower i to od niego w głównej mierze zależy powodzenie całej wyprawy. Dlatego
tak ważne jest przygotowanie roweru jak i całego sprzętu przed wyprawą.
Zawsze przed wyjazdem w rowerze mam nowy napęd, mocne koła, ogumienie,
klocki hamulcowe, dodatkowo smarowane piasty i łożyska. To jest to minimum,
które pozwala mi na przejechanie bezproblemowo kilku tysięcy kilometrów.
Na wyprawy mam swoją listę rzeczy i sprzętu, której się trzymam podczas
pakowania. Co mam zabrać, a czego nie, wynika przede wszystkim z miejsc,
w które się wybieram. Inaczej wygląda lista sprzętu na trzymiesięczną wyprawę
po Australii, a inaczej na tygodniową wycieczkę. Głównie bazuję na swoim
doświadczeniu i zdobytej na wyprawach wiedzy.
Zjazd z
przełęczy w Andach.
Ł.P. - Twój najdłuższy lub najwyższy
odcinek i miejsce, które przebyłeś nie mając kontaktu z cywilizacją, bez
połączeń internetowych, telefonicznych. Jak się wtedy czułeś?
D.D. - Chyba najbardziej lubię dni,
kiedy podczas wyprawy udaje mi się jechać w absolutnej samotności. W Australii
i obu Amerykach zdarzało się, że przez cały dzień, nie minął mnie żaden
pojazd czy osoba. W rozległych amerykańskich stanach i w pustynnej Australii
zasięg sieci komórkowych jest tylko w obrębie miast. Także, na tych kontynentach
bywały dni bez zasięgu czy internetu. W Australii na drodze Great Central
Road na dystansie 1100km jest tylko kilka zajazdów, a samochody jeżdżą
tam bardzo rzadko. W wielu miejscach w wysokich górach Andów jest podobnie.
Ł.P. - Poznajesz, jeśli nie tysiące
to setki osób w drodze. Czy są pomocne, miłe, wspierają Cię? Czy są wśród
nich takie, które wyjątkowo pozostały w Twojej pamięci?
D.D. - Z racji tego, że na wyprawie
jestem ciągle w drodze i bardzo rzadko robię dłuższe przerwy, to wcale
nie poznaję tak wielu osób. Ale faktem jest, że zdarzają się sytuacje,
które pociągają za sobą bezinteresowna ludzka pomoc i to wcale nie
w przypadku jakiegoś kryzysu czy awarii. Sporo osób lubi wspierać rowerowych
podróżników. Najlepszym przykładem na to były moje ostatnie dni w Patagonii
w Ushuaia. Najpierw poznałem dwójkę Polaków, którzy zaprosili mnie na obiad,
a potem jeszcze zafundowali mi nocleg w hotelu. Ostatniego dnia pewien
mieszkaniec miasta pomógł mi w zdobyciu kartonowego pudła na spakowanie
roweru i zawiózł mnie na lotnisko. Podczas innych podróży ludzie zapraszali
mnie do siebie na nocleg, posiłek czy na kawę w restauracji.
Ushuaia,
Patagonia.
Ł.P. - Żyjemy w czasach, gdy środowisko
Ziemi jest bardzo mocno zniszczone, a tym samym zaśmiecone i zanieczyszczone.
Czy jeżdżąc od tylu lat po świecie dostrzegasz te zmiany, widzisz rosnący
problem? Może spotkałeś się z miejscami, w których są już zastosowane procedury
ciekawych zabezpieczeń?
D.D. - To niestety ogromny problem
na całym świecie, a głównie w krajach biedniejszych. Afryka, Azja, Ameryka
Południowa mają wiele kłopotów z odpadami. Liczba plastikowych butelek,
śmieci przy drogach, dzikich wysypisk po prostu czasami przeraża. W Ameryce
Południowej fatalnie wygląda to w Peru i Boliwii, te kraje po prostu sobie
nie radzą z odpadami. Nawet w parkach narodowych mijałem dzikie składowiska
śmieci. Wydaje mi się, że największym problemem poza emisją gazów cieplarnianych,
których nie widzimy, jest właśnie plastik. Człowiek w końcu powinien się
ogarnąć i bardziej zadbać o Ziemię, a nie tylko bezmyślnie produkować w
pogoni za pieniądzem. W rowerowych sakwach potrafię przewieźć wszystkie
moje odpadki nawet kilkadziesiąt kilometrów do najbliższego pojemnika na
śmieci. W miejscu, w którym śpię w namiocie rano nie pozostaje po mnie
nawet mały papierek. Bogate kraje oraz przede wszystkim światowe koncerny
powinny nałożyć nacisk na recykling.
Ł.P. - Niedawno wróciłeś z Ameryki
Południowej. Miałeś nie tylko rower, ale dołączoną do niego "przyczepkę".
Gdzie wystartowałeś, jakie ciekawe miejsca odwiedziłeś i jakie wywarły
na Tobie wrażenie? Gdzie była meta? W jakim czasie i ile łącznie przejechałeś
kilometrów?
D.D. - Wyprawa przez Amerykę Południową
podobnie jak poprzednie moje wyprawy miała na celu zdobycie na rowerze
najwyższych dróg i przełęczy Andów. Swoją podróż rozpocząłem w Caracas
w Wenezueli, a zakończyłem na końcu świata czyli w Patagonii w mieście
Ushuaia. Po drodze, oprócz wysokich przełęczy zwiedziłem Machu Picchu,
Pustynię Atacama, Płaskowyż Altiplano, Jezioro Titicaca i oczywiście Patagonię.
Podczas 194 dni podróży było aż 171 dni samej jazdy wyłącznie na rowerze.
Przejechałem dokładnie 17.692 kilometry, czyli jechałem ze średnią 103
km dziennie. Wrażenia nie do opisania, poza wysokimi górami, oczywiście
zrobiło na mnie duże wrażenie miasto Inków czyli Machu Picchu.
Podczas
deszczu w Australii.
Ł.P. Mam wrażenie, że również
pobiłeś swój rekord zarostu brody?
D.D. (śmiech) Przez całą podróż,
czyli ponad pół roku nie goliłem brody. Niestety już nie planuję aż tak
długich podróży, więc broda już nigdy więcej nie będzie taka długa. Kolejną
wyprawę planuję latem 2020 roku po najwyższych drogach i przełęczach Himalajów,
ale to tylko 3-4 miesiące. (śmiech)
Ł.P. - Zmiany klimatu, pogody,
temperatur, ciśnienia, inny rodzaj wody, różne języki, niebezpieczne zwierzęta,
często jadowite, zróżnicowane kultury, folklor. Jak sobie z tym radzisz,
czy zdarzyło Ci się chorować, być ugryzionym lub ukąszonym przez nieznane
zwierzę, zabłądzić albo mieć problem z porozumieniem się?
D.D. - Oczywiście, na tym przecież
polega sens podróżowania. Nie da się wszystkiego zaplanować i przewidzieć,
chociaż mam z reguły wszystko przemyślane z góry, co trochę sprawia, że
przed wyjazdem wiem zbyt dużo o miejscach, w które jadę, przez co moje
wyprawy są trochę nudne. Nie lubię upałów, nie przepadam za jazdą w deszczu,
ale zimno mi nie przeszkadza. Czasem na wyprawie zdarza się, że mam krótkotrwałą
gorączkę, mój organizm nie ma się ze mną łatwo. Podczas wyprawy przez Andy
zleciałem z wagi aż 20 kg. Coś tam mnie czasami ugryzie, przeważnie latającego,
na co nie mam wpływu. Do zwierząt niebezpiecznych jak węże czy pająki staram
się nie pochodzić zbyt blisko, ale zdjęcia robię im zawsze. Czasem mi się
wydaje, że mam jakąś nawigację w głowie, bo bardzo rzadko zdarza mi się
zabłądzić.
Ł.P. - Wszystkie Twoje przygody
są skierowane na zdobycie Korony Gór Europy, Rowerowej Korony Ziemi oraz
większości najwyższych i najtrudniejszych podjazdów na świecie. Jakie miejsca
należące do nich już zdobyłeś i jakie pozostały?
D.D. - Tak, obecnie skupiam się przede
wszystkim na projekcie Rowerowej Korony Ziemi. Korona Gór Europy jest mniej
wymagająca, więc pozostanie na później (śmiech). Plan mojej Rowerowej Korony
Ziemi to wjazd rowerem na najwyższe drogi wszystkich kontynentów. Całość
szczegółowo opisałem: http://damiandrobyk.pl/najwyzsze-i-najtrudniejsze-drogi-swiata/.
Jeszcze przed wyprawą na Biegun chcę zorganizować dwie wyprawy, tak, aby
ekspedycja ta kończyła projekt Rowerowej Korony Ziemi. Oczywiście na Antarktydzie
nie ma zbyt wielu oficjalnych dróg, poza okresowymi w lecie w stacjach
polarnych. Dlatego jeśli chodzi o ten kontynent zaplanowałem podróż na
Biegun, który leży na wysokości ponad 2800m n.p.m.
Na argentyńskiej
przełęczy Abra del Acay (4.895 m.n.p.m.)
Ł.P. - Przygotowujesz się do wyprawy
do najzimniejszego miejsca na Ziemi położonego na Biegunie Południowym,
a więc Antarktydę. Czy przed Tobą był już ktoś, kto dokonał tego wyczynu
na rowerze?
D.D. - Tak, było już kilka osób które
jeździły rowerem po Antarktydzie. Brytyjka Maria Leijerstam, Amerykanin
Daniel Burton oraz Hiszpan Juan Menendez Granados byli pierwszymi śmiałkami,
którym udało się dotrzeć do Bieguna Południowego na rowerze, częściowo
pieszo lub na nartach. Było to w latach 2013/2014. Najdłuższy rowerowy
przejazd wynosi jak dotąd niecałe 1.200km. Chcę go przedłużyć i przejechać
około 1.600 km od bazy McMurdo do Bieguna. Zapraszam na stronę wyprawy,
na której już znajduje się wiele ciekawych informacji o Antarktydzie: Antarktyda.DamianDrobyk.pl
Ł.P. - Jak się przygotowujesz?
Masz już zaplanowaną trasę, przebieg wyprawy, kogoś kto Cię wspiera, sponsoruje,
będzie pilnował?
D.D. - Planowana data startu wyprawy
to styczeń 2021 roku, czyli odległy kawał czasu. Jak na razie zbieram informacje,
sporo czytam o historii i przebiegu poprzednich wypraw na Antarktydę. Będzie
to samotna ekspedycja, więc na tym etapie wszystko muszę ogarniać sam,
tak samo będzie na Białym Kontynencie. Poza bezkresem i lodowym pustkowiem
nie będzie nikogo, kto będzie mógł mi pomóc. Nie mam w zwyczaju usiąść
i płakać, bo akurat będzie zamieć i mróz do -30 st.C. Oczywiście podczas
tak ekstremalnej wyprawy wiele może się zdarzyć, ale pomoc z zewnątrz w
postaci samolotu czy helikoptera będzie naprawdę ostatecznością. Przygotowania
do takiego wyjazdu to długi proces, trzeba być cierpliwym, tak samo jak
podczas jazdy na wyprawie, kiedy zdobycie przełęczy trwa kilka godzin,
a jedzie się w prędkością zaledwie 5-6 kilometrów na godzinę. Na razie
mam logo wyprawy, buduję stronę, rozglądam się za patronami medialnymi
wyprawy. Potem będę poszukiwał sponsorów sprzętowych oraz finansowych.
Dopiero potem nastąpi uzupełnianie sprzętu, jedna lub dwie wyprawy przygotowawcze
i sprawy logistyczne, transportowe, ubezpieczeniowe, formalności. A to
tylko część z dziesiątek spraw jakie muszę sam dopilnować przed wyprawą.
A to wszystko w wolnym czasie, po pracy. Dlatego właśnie dałem sobie
trzy razy więcej czasu na przygotowania niż na przykład do wyprawy w Andy,
którą niedawno zakończyłem z sukcesem. Jeśli chodzi o sam rower, sakwy
oraz specjalistyczną przyczepkę rowerową to tutaj mam ten komfort, że mogę
liczyć na marki z którymi współpracuję od wielu lat. Na wyprawach z reguły
mam osobę, którą nazywam inżynierem wyprawowym, w razie kłopotów taka osoba
jest w stanie pomóc z Polski. Może zająć się na przykład skontaktowaniem
z Polską Ambasadą w danym kraju, wysłać paczkę z Polski lub zabukować bilet
powrotny. Na Antarktydzie będę posiadał urządzenie satelitarne, które pozwoli
nie tylko na kontakt, ale też na wysłanie zdjęć z wyprawy i krótkiej codziennej
relacji.
Po lewej:
Etiopia, Afryka. Po prawel logo wyprawy na Antarktydę w 2021 roku.
Ł.P. - Jednym z ważniejszych przygotowań,
poza kondycyjnym i psychologicznym jest zaplecze finansowe. Prowadzisz
w tym celu zbiórkę pieniędzy na portalu Zrzutka.pl pod nazwą "Rowerem na
Biegun Południowy, czyli ostatni krok do zdobycia Rowerowej Korony Ziemi"
(przyp. aut. Link do profilu zrzutki dla wyprawy Damiana: https://zrzutka.pl/chc3mn).
Na planowaną kwotę 100.000 zł. zebrałeś dotąd niecałe 700 zł. Jaki pozostał
czas do końca zbiórki i na co zamierzasz wydać całą pozyskaną sumę?
D.D. - Zbiórkę tak naprawdę założyłem
całkiem niedawno. Całe przygotowania do wyprawy na Biegun to ponad półtora
roku i na ten cały okres zaplanowana jest zbiórka. Jeśli mi się nie uda
dopiąć budżetu, to wyprawę na Antarktydę będę musiał przełożyć na rok kolejny
czyli styczeń 2022. Zbiórka to oczywiście tylko część planowanego budżetu.
Z tego co udało mi się do tej pory dowiedzieć to wydostanie się z Bieguna
Południowego drogą lotniczą może kosztować nawet do 10-20 tysięcy dolarów.
Najwięcej pochłonie transport, ale niemało kosztuje także specjalistyczny
sprzęt (puchowy kombinezon, śpiwór, specjalne obuwie, specjalna żywność),
a nie mogę z góry zakładać, że te rzeczy uda mi się zdobyć od sponsorów
bez żadnego wkładu finansowego.
Ł.P. - Potrafisz spojrzeć już
dalej, gdy zdobędziesz Biegun Południowy, w którą stronę Twój kompas się
obróci?
D.D. - Zapewne zacznę drugie kółko
wokół globu. Chętnie powrócę do Kanady, USA, w Andy. Wyprawa rowerowa ma
to do siebie, że nie da się zwiedzić i zobaczyć wszystkiego podczas jednego
przejazdu np. przez ogromne państwa jak Kanada czy USA. W Andach także
mam jeszcze wiele przełęczy do zdobycia i to głównie powyżej 5.000 metrów
n.p.m. Za rowerem pozostaje przecież tylko wąski ślad.
Ł.P. - Dziękuję za rozmowę i życzę
sukcesu w zdobyciu Bieguna Południowego oraz w kolejnych wyprawach rowerowych.
D.D. - Dziękuję również.
Rozmawiał: Łukasz Przelaskowski
Damian Drobyk w internecie:
Strona internetowa: http://damiandrobyk.pl/
Facebook: https://www.facebook.com/damiannawyprawie/
YouTube: https://www.youtube.com/user/Damrat80
Zrzutka: strona, platforma crowdfundingowa,
gdzie Damian prowadzi zbiórkę przeznaczoną do wyprawy na Antarktydę, a
tam do zdobycia Bieguna Południowego. https://zrzutka.pl/chc3mn
Instagram: https://www.instagram.com/damiandrobyk/
Łukasz Przelaskowski - absolwent
Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Prezes Fundacji Rodu Przelaskowskich
herbu Szreniawa. Redaktor Naczelny kwartalnika historyczno-naukowego
Młody Szreniawa. W 2016 roku zamieszkał w Holandii, gdzie w wolnych chwilach
pracuje jako wolontariusz w Polskiej Szkole w Groningen. Łączy podróże
z konkursami fotograficznymi, pisze i publikuje książki oraz poezję. |