Autostopem dookoła świata
(cz. 1)
Większość z nas jazdę "na stopa"
kojarzy z podwozem na krótkich odcinkach. Tymczasem ten sposób podróży
wykorzystywany jest na dużo dłuższych trasach. Tacy autostopowicze szukają
ciekawych przygód, poznają wiele wyjątkowych miejsc, ale przede wszystkim
siebie samych. Jak daleko można pojechać "na stopa", ile dni, a nawet lat
spędzić w drodze nie mając doświadczenia ani pieniędzy opowiedzą Maciek
Badziak - "Termometr" i Mariusz Hońka - "Maniek". We wrześniu 2015
roku wyruszyli w autostopową i jachtostopową podróż dookoła świata, która
trwała aż cztery lata! W momencie kiedy jednak zerkniemy na ich bloga
i zakładkę: TRASA, możemy zauważyć, że wciąż stacjonują w mieście Ałmaty
w Kazachstanie.
Łukasz Przelaskowski: Zacznijmy
od początku waszej przygody. Jak się poznaliście i co wpłynęło na to, że
zaplanowaliście tak ekstremalne przedsięwzięcie?
Maciek Badziak: Z Mańkiem
poznaliśmy się w irańskim meczecie niedaleko granicy z Afganistanem. Dość
szybko złapaliśmy wspólny język i już po kilku dniach stopowaliśmy razem
do irackiego Kurdystanu. Podczas tej podróży jeszcze bardziej pokochaliśmy
podróżowanie autostopem, a powrót do polskiej rzeczywistości i monotonia
dnia związana z codzienną pracą zadziałała jak katalizator do planowania
kolejnej podróży. Dlaczego tak ekstremalnej? Hmm... Z kilku powodów. Po
pierwsze jeśli podróżuje się "na stopa" i nie śpi w hotelach można bliżej
poznać kulturę, zwyczaje i ludzi zamieszkujących poszczególne kraje. Po
drugie żaden Polak przed nami tego nie zrobił, więc sami sobie chcieliśmy
udowodnić, że da się. I wreszcie po trzecie, ze względów finansowych. Jakby
nie patrzeć koszty transportu i noclegów pochłaniają znaczną część budżetu
w podróży.
Ł.P.: Jakie były wasze
pierwsze przygotowania?
M.B.: Nie było zbyt wiele.
Na początku musieliśmy obrać kierunek podróży, zrobić podstawowe szczepienia
i zakupić niezbędny sprzęt. W dniu wyjazdy mój plecak ważył 13-14 kg i
ewoluował wraz ze zmianami stref klimatycznych. Dziś wiem, że można podróżować
z dziurawym namiotem, bez karimaty i kurtki oraz w dziurawych Crocsach.
Jeśli są chęci, to brak odpowiedniego sprzętu nie jest żadną przeszkodą.
Ł.P.: Jak zareagowały wasze
rodziny na wieść o podróży?
M.B.: Moja rodzina przeczuwała,
że kolejna wyprawa jest kwestią czasu, ale zapewne nikt nie przypuszczał,
że potrwa tak długo. My sami żegnając się z rodzicami przypuszczaliśmy,
że zobaczymy się za 1.5 roku, maksymalnie 2 lata, a zobaczyliśmy się dopiero
po czterech. Na początku byli oczywiście przeciwni, jednak z biegiem czasu
śledząc nasze poczynania doszli do wniosku, że największą głupotą jaką
mogliśmy zrobić to posłuchać ich i nie wyjechać w tę podróż. Z przeciwników
zamienili się w zagorzałych fanów tego projektu śledząc na bieżąco postępy
naszej wyprawy.
Ł.P.: Od razu planowaliście
ruszyć dookoła świata?
M.B.: Zakładaliśmy od początku,
że jedziemy dookoła świata bez płacenia za transport. W dniu wyruszenia
postanowiłem, że podnoszę poprzeczkę i nie będę płacił także za noclegi.
Ł.P.: Wiele osób planuje
skończyć dobrą szkołę, potem studia, zrobić dodatkowe kursy i mieć szerszy
wachlarz ofert pracy, zbudować bądź kupić własny dom, założyć rodzinę.
Jak Wy traktujecie taką formę życia?
M.B.: Z doświadczenia już
wiem, że nie da się całego życia spędzić w podróży, bo z czasem zaczyna
doskwierać tęsknota, wkrada się rutyna, a także brakuje własnego kąta.
Z drugiej strony poświęcenie całego życia pracy i zarabianiu pieniędzy
wydaje się być jeszcze gorszym rozwiązaniem. Najlepszą opcją jest zapewnienie
sobie dochodu pasywnego, który dałby możliwość większej swobody, tzn. pracujemy
kiedy chcemy, podróżujemy kiedy mamy na to ochotę.
Ł.P.: Ile krajów odwiedziliście
do tej pory?
M.B.: W podróży 40 krajów,
w całym życiu 70. Jednak to nie liczba odwiedzonych państw ma tutaj największe
znaczenie, a ilość fantastycznych wspomnień i cudownych osób poznanych
na trasie liczy się najbardziej. Zrozumieliśmy to po czterech miesiącach
od wyruszenia z Polski i wtedy przestaliśmy się spieszyć.
Ł.P.: Gdzie było najtrudniej?
M.B.: Do najtrudniejszych
państw na pewno mógłbym zaliczyć Boliwię, ze względu na brak prywatnych
samochodów i niezbyt skłonnych do pomocy turystom Boliwijczyków. W Laosie
także nie było łatwo, choć udało nam się przejechać ten kraj w 4 osoby.
Zarówno Brazylia, jak i Kolumbia również nie należały do przyjemnych państw,
jeśli chodzi o stopowanie. Najłatwiej było na wyspach Pacyfiku, choć i
na kontynentach zdarzały się takie autostopowe perełki, jak Ekwador czy
Malezja. Jedno jest pewne: autostop działa na całym świecie (no może za
wyjątkiem Korei Północnej).
Ł.P.: W pewnym momencie
nie da się iść, jechać bowiem staje się przed oceanem. Co wtedy?
M.B.: Trzeba złapać jacht,
statek lub prom na stopa (śmiech).
Ł.P.: Czy są jakieś kryteria,
które trzeba spełnić, aby ktoś zechciał zabrać nieznaną osobę lub grupę
na swój statek?
M.B.: Wszystko zależy od indywidualnych
preferencji skippera. Szanse rosną jeśli zna się angielski, ma się doświadczenie
w żeglowaniu i jest się inżynierem. Jeśli ktoś jest zdeterminowany, to
znajdzie jacht nie spełniając żadnych z powyższych kryteriów. Nie ma złotej
zasady, choć ważne jest pierwsze wrażenie. Warto ubrać się schludnie, często
uśmiechać i nie kłamać jeśli padnie pytanie o chorobę morską.
Oczywiście nikt nie zabiera jachtostopowiczów
tylko ze względu na ładny uśmiech (pomijając skrajne przypadki, kiedy starszy
samotny kapitan szuka młodej dziewczyny do towarzystwa). Aby dostać się
na rejs trzeba oczywiście zaoferować swoją pomoc. Zazwyczaj są to: nocne
wachty, gotowanie, pomoc przy naprawach i myciu łodzi. Często to wystarczy,
aby za darmo przepłynąć ocean. Bywa i tak, że kapitan poprosi o dzielenie
kosztów związanych z jedzeniem, paliwem, opłatami portowymi, itp. Osobiście
tylko na jednym jachcie dorzucałem się jedynie do jedzenia, a pozostałe
pięć przepłynąłem bez ponoszenia żadnych kosztów.
Ł.P.: Posiadaliście wcześniej
doświadczenie w pływaniu na statkach czy jachtach?
M.B.: Nigdy wcześniej nie
żeglowałem, więc nie miałem o tym żadnego pojęcia. Osobiście nie potrafię
nawet pływać. Wszystkiego można się jednak nauczyć. Pierwszy jachtostop
złapaliśmy z Gibraltaru do Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich. Tam po zejściu
z łodzi zapytaliśmy pierwszego napotkanego właściciela jachtu, czy nie
potrzebuje załogi na przepłynięcie Atlantyku i... zgodził się. Popłynęliśmy
z nim na Wyspy Zielonego Przylądka, a dalej przez Ocean Atlantycki do Brazylii.
Przepłynięcie Atlantyku zajęło nam 2 miesiące, z czego samej żeglugi miesiąc.
To niewiele patrząc na podróż przez Pacyfik. Tam cała przeprawa zajęła
7 miesięcy, z czego 1/3 to żeglowanie po bezkresach Oceanu Spokojnego.
Ł.P.: Jak radzicie
sobie w krajach, gdzie ludzie nie znają języka angielskiego?
M.B.: Jeśli wiemy, że w jakimś
kraju zostaniemy na dłużej, to próbujemy nauczyć się jak najwięcej słów
w danym języku. Tak przyswoiliśmy sobie hiszpański, trochę indonezyjskiej
bahasy i rosyjski. W pozostałych krajach zawsze uczymy się podstawowych
zwrotów, a resztę robi mowa ciała i oczywiście tłumacz Google.
Ł.P.: Nie można ukrywać,
że są momenty, gdy jednak potrzeba mieć przy sobie pieniądze. Z jakim budżetem
wyruszyliście?
M.B.: Z Polski wyjechałem
z budżetem 15 tys. zł. Fundusze skończyły się po roku i trzeba było zakasać
rękawy i zarobić na dalszą podróż. Parałem się różnych zawodów. Byłem m.in.
drwalem, ogrodnikiem, stolarzem, budowlańcem, kelnerem na afgańskim weselu,
a w Nowej Zelandii zapłacono mi za bycie świadkiem na weselu dwóch chińskich
lesbijek (śmiech).
Ł.P.: Prowadzicie stronę
na Facebooku, bloga, YouTube i Twitter, kiedy znajdujecie na to czas?
M.B.: Szybko podzieliliśmy
się zajęciami. Facebooka prowadzę ja, pisanie postów na bloga przejął Maniek,
a filmy na YouTube montuje nasz serdeczny kolega Dawid Cech. Zawsze na
pierwszym miejscu stawialiśmy czerpanie radości z podróży, więc próbowaliśmy
ograniczyć czas poświęcany na media społecznościowe do minimum.
Ł.P.: Macie bardzo ciekawie
przygotowane filmy zarówno od strony technicznej, jak i prezentacji? Wszystko
przygotowujecie sami czy też macie kogoś, kto wam pomaga?
M.B.: Nigdy nie podchodziliśmy
do naszego projektu jak to czegoś, co miałoby nam zapewnić dochód. W takim
przypadku dość szybko stracilibyśmy radość z podróżowania, a nasza podróż
podporządkowana byłaby mediom społecznościowym. Filmy montuje w wolnym
czasie nasz serdeczny kolega Dawid i robi to pro publico bono, za co jesteśmy
mu bardzo wdzięczni!
Ł.P.: Czy zdarzyły się
jakieś zdrowotne problemy podczas podróży?
M.B.: W Tajlandii ugryzł mnie
pies, więc musiałem przyjąć szczepionki przeciwko wściekliźnie, a ostatnie
święta Bożego Narodzenia spędziłem w tajskim szpitalu lecząc dengę złapaną
w Birmie. Przed żadną chorobą nie sposób uchronić się, ale nie ma co panikować.
Jeśli coś ma się stać to, przecież nawet w domu można zachorować.
Ł.P.: W Indonezji trafiliście
na trzęsienie ziemi, gdzie w cztery dni zorganizowaliście zbiórkę pieniędzy
na posiłek dla 30.000 osób. Jak tego dokonaliście?
M.B.: Katastrofalny obraz
jaki zobaczyliśmy po przypłynięciu na Lombok spowodował, że chcieliśmy
zostać w tym miejscu na dłużej i pomóc ofiarom tej tragedii. Los chciał,
że trafiliśmy do wspaniałej pary: Rizki i Ahmada, którzy zamienili swój
hostel na bazę dla wolontariuszy. Tam codziennie organizowaliśmy pomoc
i zawoziliśmy paczki dla potrzebujących. Dodatkowo wpadliśmy na pomysł
opisania całej sytuacji na naszym fanpage i zorganizowania zbiórki charytatywnej.
Dzięki naszym czytelnikom udało się zebrać dość pokaźną sumę, którą wydaliśmy
nie tylko na jedzenie, ale także na najpotrzebniejsze produkty typu: leki,
artykuły higieniczne, zbiorniki na wodę.
Ł.P.: A widzieliście
może tzw. pływające wyspy śmieci? Jak wygląda dbanie o ekologię w krajach,
które odwiedziliście?
M.B.: Pływających wysp śmieci
nie widzieliśmy, jednak sporo śmieci można zobaczyć na bezludnych wyspach
na Oceanie Spokojnym. W Ameryce Południowej czy Azji Południowo Wschodniej
dbałość o ekologię praktycznie nie istnieje. Są miejsca, gdzie śmieci walają
się wszędzie, a mieszkańcy wyrzucają wszystko do mórz, rzek i jezior. Przoduje
pod tym względem chyba Indonezja, natomiast pozytywnie na tle innych krajów
wypada Malezja i oczywiście Singapur, gdzie za zaśmiecenie grożą naprawdę
wysokie kary.
Ł.P.: Powszechnie mówi
się wiele o zmianach klimatu? Czy rozmawialiście na ten temat podzas swojej
podróży?
M.B.: Najczęściej temat ten
podejmowali mieszkańcy Wysp Pacyfiku, z obawy przed zniknięciem ich kraju
pod powierzchnią wody. Co ciekawe rząd Kiribati kupuje od Fidżi północne
tereny na wyspie Vanua Levu, które mają służyć jako nowy dom dla imigrantów
klimatycznych z Kiribati.
Ł.P.: W jednym z radiowych
wywiadów rozmawialiście o Ujgurach - grupie etnicznej pochodzenia tureckiego,
jednej z 55 mniejszości uznanych w Chińskiej Republice Ludowej, zamieszkującej
północno-zachodnią część w Ujgurskim Autonomicznym Regionie Xinjiang.
Jest to ludność, na którą Pekin wprowadził bardzo restrykcyjne prawo uderzając
w trzon ujgurskiej kultury. Jak to odczuliście będąc na miejscu i co to
za program, dzięki, któremu mogliście bez blokowania z lokalnych władz
łączyć się internetowo ze światem?
M.B.: Oczywiście dostęp do
internetu w Państwie Środka jest dość mocno ograniczony przez chińskiego
firewalla, którego dość łatwo da się obejść za pomocą specjalnych programów
(VPN). Podczas naszego pobytu w Xinjiang przenieśliśmy się na chwilę do
świata Georgea Orwella. Kontrole na drogach co kilkadziesiąt kilometrów,
wszechobecne kamery, posterunki policji na każdym skrzyżowaniu, bramki
kontrolne do szkół, sklepów oraz na stacje benzynowe. Życie w tej prowincji
jest pod ciągłą kontrolą, a partia o mieszkających tutaj Ujgurach wie praktycznie
wszystko. Trzeba mocno uważać, żeby nie złamać prawa, bo dość łatwo trafić
do obozów reedukacyjnych, w których obecnie przebywa ponad milion Ujgurów.
Przy wyjeździe z Xinjiang przeszliśmy dość szczegółową kontrolę w czasie
której sprawdzano bardzo dokładnie zawartość naszych telefonów, laptopów
i dysków twardych. Na szczęście dość dobrze poukrywaliśmy nasze zdjęcia
i filmy z tej prowincji, które robiliśmy nielegalnie.
Ł.P.: Spotkaliście się
z podobnym łamaniem praw człowieka w innych krajach?
M.B.: Nie.
Ł.P.: Gdzie planujecie
kolejną wyprawę?
M.B.: Australia.
Ł.P.: Gdybyście mieli wybrać
do zamieszkania na stałe jeden kraj, to który?
M.B.: Kolumbia. Fantastyczni
ludzie, ładne widoki, ciepły klimat i... piękne kobiety.
Ł.P.: A czego Polacy mogliby
nauczyć się od mieszkańców innych krajów?
M.B.: Nam przydałoby się więcej
uśmiechu, spontaniczności, gościnności i otwartości. Jeśli chodzi o politykę
to cechą wspólną na całym świecie jest wszechobecna korupcja, więc z tym
musimy się chyba pogodzić. Życzyłbym sobie najbardziej, aby państwo polskie
wprowadzało jak najmniej regulacji do naszego życia i nie kontrolowało
go w każdym możliwym aspekcie. W Ameryce Południowej, czy na Pacyfiku człowiek
czuje się naprawdę wolny. W Europie natomiast wolność stała się jedynie
pustym hasłem odmienianym przez wszystkie przypadki.
Ł.P.: Jakie plany na teraz?
Jak widzicie swoją przyszłość za kolejne pięć lat?
M.B.: Od powrotu do Polski
minęło już 8 miesięcy w czasie których udało mi się m.in.: odnaleźć groby
przodków na Ukrainie, spędzić dwa miesiące w Stanach Zjednoczonych, zaliczyć
pierwszy w życiu Woodstock, zakochać się, a także zaaplikować z dziewczyną
o wizę Working Holiday do Australii. Jak dobrze pójdzie, to już pod koniec
marca wsiądziemy razem w samolot i polecimy na rok na Antypody Trzymajcie
kciuki!
Rozmawiał: Łukasz Przelaskowski
www.autostopemdookolaswiata.pl
Od redakcji: Rozmowa z Mariuszem
Hońką - "Mańkiem" ukaże się w kwietniowym wydaniu PANORAMY.
Łukasz Przelaskowski - absolwent
Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Prezes Fundacji Rodu Przelaskowskich
herbu Szreniawa. Redaktor Naczelny kwartalnika historyczno-naukowego Młody
Szreniawa. W 2016 roku zamieszkał w Holandii, gdzie w wolnych chwilach
pracuje jako wolontariusz w Polskiej Szkole w Groningen. Łączy podróże
z konkursami fotograficznymi, pisze i publikuje książki oraz poezję.
|