.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: kontakt@panoramanews.org

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Emigracyjne drogi (cz.21)

Austria próbuje nadrobić... 

Wkrótce po moim przyjeździe z Kanady otrzymujemy przydział na mieszkanie w Wiedniu.

Nie jakiś pokoik gdzieś pokątnie w podrzędnym, skąpo prowadzonym, pozostawionym swemu losowi hotelu, ale prawdziwe mieszkanie na Arnoldgasse, w dzielnicy Floridsdorf w nowym okazałym kompleksie mieszkaniowym. Dwu-sypialniowy lokal na pierwszym piętrze i ku najwyższej radości Joleczki z dużym balkonem i ogromnymi betonowymi pojemnikami na kwiaty. Prawie ogród! Dostajemy również od rządu czasową zapomogę na opłacenie czynszu oraz niewielką kwotę na najbardziej podstawowe meble, żadnych luksusów, każdy wydatek jest skrupulatnie cenzurowany według wręczonej nam listy dozwolonych rzeczy jakie możemy kupić. Joleczka dokonuje cudów, by zmieścić się w przydzielonej kwocie. 

Odwiedzają nas podekscytowani Sepp i Martha Kaintzowie z Podersdorfu i przy okazji "parape- tówki" obdarowują praktycznymi drobiazgami do mieszkania. W prezencie od siostry Seppa dostajemy jej dawny komplet sypialniany, jasny orzech na wysoki połysk, wielkie łóżko i dwie szafki nocne. Dobre serce, ale Joleczkę zęby bolały, gdy na to patrzyła. Długo myślała co z tym prezen-
tem zrobić, wreszcie rozłożyła łóżko na czynniki pierwsze. Brzegi łóżka i szafki przerobiła na regały na książki, a z oparć zrobiła dwa stoliki. W końcu, gdy ów jasny orzech (na wysoki połysk!) całkowicie pokryła ciemno-zieloną matową farbą, odetchnęła z ulgą i uznała, że zaczęło to jakoś wyglądać. Resztki łózka posłużyły jako niski tapczan. Po minach Seppa i Marthy, domyśliliśmy się, że zaszokowała ich ta przemiana ich rodzinnych larów czy penatów. 

Po raz pierwszy od roku, zaczęliśmy mieszkać jak ludzie... 

Magunia poszła do pobliskiej szkoły, gdzie z początku bardzo trudno było jej się przyzwyczaić do nowych warunków, do dzieci i do jeszcze nie całkowicie opanowanego obcego języka. Zdarzało się, że gdy się z jakichś powodów spóźniła się na lekcje (tak się bała), że zamiast iść do szkoły chowała się w krzakach po drodze, by przeczekać aż się skończy lekcja. Było tak dopóki nie zaprzyjaźniła się z córką kierowniczki szkoły - Bernadetą, bardzo zainteresowaną tą nową, "egzotyczną" nieśmiałą dziewczynką. Spotykały się i bawiły razem na przerwach, a później nawet odwiedzały się wzajemnie. Magunia przestała się chować po krzakach, polubiła szkołę i sama też była w niej lubiana. 

4-letni Krzyś chodził do przedszkola w tym samym bloku, gdzie mieszkaliśmy, na pierwszym piętrze. Chodzili tam jego wszyscy koledzy, dzieci Polaków, którzy też otrzymali mieszkania w tymże zespole mieszkaniowym, więc wydawał się to znosić dobrze. W jakiś sposób, Krzyś wydawał się być hardą sztuką, przystosowywał się i nie okazywał żadnych lęków. 

Popołudniami, nasze dzieci i ich polskie towarzystwo szalały na wewnętrznym podwórzu, biegały, wrzeszczały, śmiały się, jak to dzieci. Stukał wówczas do naszych drzwi śmiertelnie poważny Herr Cieć, któremu skarżyli się zamieszkali tam Austriacy. Oni sami nie wydawali się mieć dzieci, a jeśli już jakieś im się przydarzyło, to jakoś ukrywali je skrzętnie w swych domach i co najwyżej wyprowadzali je jak pieska na zdrowotny spacer. Uważali nas za barbarzyńców w ich cywilizowanym kraju i z oburzeniem domagali się interwencji Herr Ciecia, gdy naruszaliśmy ich kwadratowy porządek.  Ich dzieci patrzyły na nasze barbarzyńskie dzieci z ukrywaną zazdrością, dopóki ich cywilizowani rodzice nie wyperswadowali im tego z głowy i nie nauczyli je także patrzeć na nas ze zgorszoną wyższością. 

W budynku była wspólna pralnia z automatycznymi pralkami i suszarkami. By z niej korzystać, trzeba było chodzić do Herr Ciecia i nabywać od niego żetony do prania. Którejś niedzieli, gdy Joleczka odwalała nasze tygodniowe pranie i właśnie puściła suszarkę, usłyszała, że ktoś wali w ścianę pięściami. Nie wiedziała, dlaczego, bo wszystko wydawało się normalne, było to w pełni dnia, suszarka była administracyjna i żetony też. Chwilę później pojawił się Herr Cieć i ostro Joleczkę obsztorcował. Okazało się, że używanie pralni w niedzielę jest verbotten. 

W efekcie, w całej naszej radości, że mogliśmy już zamieszkać, jak ludzie, czuliśmy się tam jak dzikusy, których Austriacy muszą tolerować, a nie chcą. Gdy mijali nas na korytarzu w sztywnym milczeniu lub gdy obrzucali nas wzgardliwymi spojrzeniami, czuliśmy, że w ich mniemaniu wyższej kultury uważali nas za intruzów, którzy zwalili im się na głowy. 

Jeszcze po 20-tu latach życia już w zupełnie odmiennym świecie, te uczucia odczknęły się żałośnie Joleczce, gdy dałem jej do przeczytania powyższe wspomnienia: 

"Kochanie Moje! 

(...) ale i też również zauważyłam, że jeszcze mnie bolą te wspomnienia o traktowaniu nas jak dzikusy, jeszcze odczuwam jakiś żal, tym bardziej, kiedy myślę o dowodach "dzikości" Austriaków, tak jak ten, że nic, ani na sekundę, nie można było zostawić w publicznym miejscu, bo natychmiast znikało, tak jak rower naszych dzieci spod bramy, albo mój portfel spod Tichego, tym razem nie zostawiony, po prostu mi zniknął z torebki i tyle. Czemu jeszcze mnie to boli? Nawet te wystrzępione pawie i chamski(cy) kelner(rzy) [w Stadtparku]? Tobie to dobrze, rozliczyłeś się z Austrią raz i na dobre. Dlaczego we mnie ciągle to siedzi?!" 

Ja rzeczywiście rozliczyłem się już?chyba na dobre z austriackiego "auslender-raussu", może dlatego, że spotkaliśmy w Austrii nie tylko sztywnych snobów, ale również wspaniałych ludzi, którzy do dziś są naszymi przyjaciółmi, ale myślę, że również i głównie dlatego, że gdy tylko opuściliśmy Austrię, znaleźliśmy się w?innym świecie, tam, gdzie nasze wartości nie były "cenzurowane" miejscem naszego pochodzenia czy akcentem w języku, ale oceniane tym, co 
sobą rzeczywiście reprezentujemy. 
 

**** 

W międzyczasie, moja “tania praca” trwała już trzy pełne miesiące, a ja po powrocie z Kanady nie czułem się już ani tak uzależniony ani tak bez nadziei.  W mej nowej świadomości istnienia Kanady i Wielkiego Świata, nasza przyszłość zaczynała wyglądać bardziej różowo a i ja zacząłem promieniować godnością i pewnością siebie.  Myślę, że dało się to odczuć w firmie Alper&Pesch, bo Herr Alper niespodziewanie wezwał mnie do swego biura. Tam, pochwalił mnie za moja pracowitość i fachowość i zaoferował mi regularną pensję. Była to połowa tego, co zapłaciłby Austriakowi i wiedziałem, że dał mi ją nie przez ludzką przyzwoitość, ale dlatego że nie chciał mnie stracić. Ale nawet połowa przynależnej mi pensji była dla nas jednak epokowym przeżyciem. Były to moje pierwsze, solidnie zapracowane pieniądze w moim fachu.
 

Jan Duniewicz 

Jan Duniewicz - magister inżynier. Doradca międzynarodowy w biznesie, leadership i transformacji osobistej.
 

POPRZEDNIE CZĘŚCI

 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: kontakt@panoramanews.org
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ