.
NUMER 9 / LUTY 2020

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Emigracyjne drogi (cz. 9) - Austria - styczeń 1982 

Nastał rok 1982. Z Polski niewiele jeszcze dochodziło wieści, a jeśli już, to były one mgliste i niepewne. Mieliśmy nadzieję, że nasze rodziny nie były w poważnym zagrożeniu życia, martwiliśmy się bardziej o tych, którzy byli zarejestrowani w systemie, jako dysydenci zaangażowani w otwartą czy ukrytą walkę z reżimem. Byli między nimi i nasi przyjaciele, którzy mogli być internowani w obozach, w warunkach, jakie tylko nasza wyobraźnia mogła sobie tworzyć. O ich losach nie wiedzieliśmy nic.

W Podersdorfie, wraz z zimą nastał bezruch w interesach, skończyły się prace w winnicach i na farmach, skończył się sezon turystyczny, zrobiło się pusto na ulicach, w sklepach, hotelach i restauracjach, właściciele wyjeżdżali na wakacje do ciepłych krajów. Uchodźcy smętnie snuli się z kąta w kąt, grali w karty, pili tanie wino, na które było ich coraz mniej stać, bo nie było pracy.

My, w naszej maleńkiej grupce przyjaciół, kontynuowaliśmy nauczanie w szkole dla polskich dzieci, a ja dodatkowo prowadziłem lekcje angielskiego z niewielką już grupką chętnych.

Mój język niemiecki był całkiem niezły, rozumiałem prawie dobrze i prawie wszystko to, co się do mnie mówi i mogłem już wyrazić się prawie poprawnie i prawie zrozumiale. Mogłem już odważyć się szukać pracy bliskiej mojej profesji. Zbyszek cierpliwie przeglądał gazety w poszukiwaniu czegoś dla nas, a gdy znalazł to natychmiast telefonował, ale od razu mu odmawiano. Pewnego razu znalazł ofertę dla programistów i dla operatorów systemu komputerowego w firmie o nazwie "Kleider Bauer" w Wiedniu. Namówił mnie, byśmy tam pojechali. W moich oczach było to beznadziejne przedsięwzięcie, ale pojechałem z ciekawości i chęci przygody. Firma mieściła się w imponującym, nowoczesnym budynku w centrum Wiednia i okazała się być jedną z najbardziej wykwintnych domów mody w Austrii. Znaleźliśmy się na lśniących marmurowych korytarzach, mijaliśmy eleganckie panie i piękne zgrabne modelki w najmodniejszych kreacjach. W odbiciu kryształowych luster zawieszonych na ścianach korytarzy, widzieliśmy również nasze uchodźcze sylwetki, obaj w wyszarzałych, wystrzępionych kurtkach zimowych i zużytych dżinsach, Zbyszek w swych ulubionych trampkach, a ja w nowych ciepłych butach zimowych, które dostałem w prezencie od Seppa. Musieliśmy wyglądać niezwykle w tym otoczeniu, bo mijające nas szykowne damy rzucały na nas dyskretne, ale zaskoczone spojrzenia. Zapukaliśmy nieśmiało do jakichś drzwi z napisem, z którego Zbyszek wydedukował, że to biuro przyjęć aplikantów do pracy. Powitała nas kobieta w nienagannie eleganckim stroju, dyskretnym makijażu, pachnąca subtelnymi perfumami. Była z lekka zaskoczona naszym wyglądem, ale wyraźnie starała się tego nie okazywać. Bardzo grzecznie i uprzejmie, a nawet ciepło wysłuchała wydukanego przez Zbyszka celu wizyty. Równie grzecznie, uprzejmie a nawet ciepło wyjaśniła, że wszystkie wakujące pozycje zostały już skompletowane, była nam niezmiernie wdzięczna, że okazaliśmy zainteresowanie pracą w Kleider Bauer, a także było jej bardzo przykro, że trudziliśmy się na marne.

*** ***

Joleczka i ja byliśmy często zapraszani do Marthy i Seppa Kaintz oraz ich rodzin, a także do Kristl i Georga Ganser, gdzie czuliśmy się lubiani i szanowani. Kristl szczególnie martwiła się tym, że nie możemy znaleźć żadnej godnej pracy, dzwoniła po swych krewnych i znajomych, by nam coś załatwić. Któregoś dnia oznajmiła mi, że jej przyjaciel – Rudi - przedsiębiorca, właściciel fabryki, potrzebuje elektronika do jakiejś kilkudniowej pracy. Kristl nie miała pojęcia, co to za praca, rozkładała bezradnie ręce i w swej uroczej naiwności mówiła, że się zupełnie na elektronice nie zna i nie może powiedzieć o co chodzi, ale zna Rudiego, że jest to dobry człowiek i że obiecał, że będzie to praca dla elektronika, bo ona wyraźnie podkreślała, że to musi być praca dla elektronika i Rudi zapewnił ją, że to będzie praca dla elektronika. Kristl nawet wynegocjowała dla mnie zapłatę, powiedziała Rudiemu, że musi mi dobrze zapłacić, bo dostaje prawdziwego fachowca. Czy 80 szylingów za godzinę nie będzie za mało? - spytała z troską w oczach. O mało z krzesła nie spadłem. Nie, nie - zapewniłem - oczywiście, że nie będzie za mało. Problem tylko - dodała znowu zatroskana, że praca ta jest w Gaenserndorf, jakieś 100 km od Podersdorf, ale żebym się przypadkiem nie martwił o dojazd, bo Rudi przyśle swego kierowcę po mnie, który podwiezie mnie tam i z powrotem. Czy ja się zgodzę na tę pracę?... No oczywiście, że się zgodziłem. Następnego ranka przed hotelem pojawił się "mój kierowca" z samochodem. Czułem się dziwnie, sam mogłem tam pojechać, a tu miałem kierowcę, osobistego, tylko dla mnie. W drodze starałem się zabawiać kierowcę rozmową, być grzecznym, uprzejmym, a nawet wdzięcznym. Kierowca był człowiekiem prostym, życzliwym. Mówił do mnie niemieckim bezokolicznikowym, jakim, wyobrażałem sobie, mówi się do ludzi, prawie nie znających języka, coś w rodzaju: "Wy być uchodźca, wy przyjechać z Polen, na ja ja, wy zrobić robota, a ja przyjechać po was i odwieźć was do Podersdorf". Czułem się nieco urażony, bo ja mówiłem do niego z pełną już deklinacją, z pełną koniugacją, a on do mnie bezokolicznikami. Ale człowiek był życzliwy, więc cóż, robiłem dobrą minę do złej gry. 

Potem, gdy poskarżyłem się na to Seppowi, ten powiedział: "Janie, nie bierz sobie tego do serca, kierowca ten nie chciał cię poniżyć, ten człowiek po prostu nie zna Hoch-Deutsch, on całe życie mówi tylko dialektem, jest niewykształcony, bardzo się starał dla ciebie posługiwać się językiem literackim, ale tylko tyle potrafił, co pokazywał. Ty lepiej mówisz Hoch-Deutsch niż on.
"Hmm... to się nazywa kulturowy szok!" 

Zajechaliśmy przed fabryczkę, która okazała się masowo produkować opakowania - pudła kartonowe. Zostałem zaprowadzony do biura właściciela firmy. Rudi powitał mnie serdecznie, niemalże jak starego przyjaciela i natychmiast zaprosił do obejrzenia zakładu. Był to piętrowy budynek, gdzie w dużej hali produkcyjnej kilka maszyn cięło taśmę kartonową na prostokątne kawałki, potem formowało je w taki sposób, by pracownicy mogli układać je odpowiednio do hurtowej sprzedaży. Rudi szerokimi gestami pokazywał mi jak to wszystko działa i przekrzykując hałas maszyn tłumaczył mi żywo, coś, czego nie rozumiałem, ale łatwo się domyślałem. Potem zaprowadził mnie na piętro, gdzie było mieszkanie, w którym mieszkał on i jego rodzina. Było pełne bogatych mebli, lakierowanych na wysoki połysk, pluszowych obić i jaskrawych, niezgranych ze sobą kolorów.

Było widać, że w swej prostocie Rudi cieszy się i jest dumny z możliwości posiadania tego, co on, jego żona i jego dzieci, mogą tylko zapragnąć. Potem, Rudi zaprowadził mnie na miejsce mojej pracy. Była to kabina na piętrze, oszklona dookoła i wychodząca na halę produkcyjną. Rudi wyjaśnił, że jest to kabina dystrybucyjna z której kierownik produkcji mógł obserwować ludzi, postęp produkcji, wydawać polecenia, jak również rejestrować wyniki i wydajność pracy na "komputerze" - szafie elektronicznej z klawiaturą i monitorem. Niestety, - tu Rudi posmutniał i spokorniał - od jakiegoś już czasu, komputer ten przestał działać i Rudi ma nadzieję, że ja będę mógł coś z tym zrobić. No cóż, ja też taką nadzieję miałem. Przydałoby się mieć dokumentację do tego urządzenia i jakieś narzędzia pracy, choćby śrubokręt. O! Rudi ożywił się radośnie, śrubokrętów i innych narzędzi pracy to on tu zaraz każe przynieść, ale... tu znowu posmutniał... dokumentacji to on nie ma, urządzenie to nabył z drugiej ręki, bo nie chciał wydawać kupy pieniędzy na jakieś wyrafinowane fiu-bździu, bo tak naprawdę to on i tak tego tak bardzo nie potrzebuje, ale warto mieć, skoro już ma, a i jego kierownik produkcji musi się trochę unowocześnić...

Dostałem całą walizę śrubokrętów, obcęgów, młotków, a nawet łom i zabrałem się żwawo do pracy. Szafa elektroniczna była zapyziała z brudu i mocno zakurzona więc moje natychmiastowe podejrzenie to były złącza, styki, kontakty. Nie zabrało mi długo, by je przejrzeć, oczyścić z brudu, włączyć na nowo. Po kilku godzinach mej pracy, "komputer" już chodził jak nowy. Fiuu... czułem się dumny i szczęśliwy, misji dokonałem. Gdy jednak zgłosiłem Rudiemu, że jego "komputer" jest już sprawny i gotowy, nie okazał ani ulgi, ani zachwytu, wydawał się jakby z lekka rozczarowany. Myślał przez chwilę... kręcił się niespokojnie... wreszcie powiedział: "Wie pan co, ja mam tu jeszcze takie radio, które grało muzykę na halę dla pracowników. Coś mu się stało i przestało działać, może przyjrzałby mu się pan i zobaczył czy się nie da go naprawić?..."

Radio było rzeczywiście stare, zakurzone w środku, pełne lamp w gąszczu kabli, nie wiadomo było od czego zacząć. Uspokoiłem się jednak i niemalże w stanie medytacji pozwoliłem swoim palcom delikatnie grzebać w labiryncie kabelków, diod, lamp, znowu sprawdzać styki, połączenia. W pewnym momencie namacałem jakiś obiekt pomiędzy drucikami, była to moneta 5-cio szylingowa leżąca pomiędzy stykami. Gdy ją wyjąłem i włączyłem radio, żaróweczki zapaliły się, lampy rozjarzyły i z wolna dało się słyszeć szum kanałów, muzyczkę czy głos spikera. No, a to mi się udało... Rudi podziękował mi serdecznie, wypłacił mi zarobione pieniądze z bonusem, by wyrównać do 500 szylingów i zawołał kierowcę. Byłem dumny z sukcesu, szczęśliwy i bogaty. W drodze powrotnej, gdy zacząłem w pamięci odgrywać wydarzenia, obraz tych starych urządzeń, które wyglądały, jakby nie były używane od długiego czasu, a także dziwne reakcje Rudiego, uświadomiłem sobie, że cała ta "praca dla elektronika", którą z taką pasją i dbałością o moją reputację wykonałem, była prawdopodobnie nie tyle dla Rudiego ile dla Kristl, że Rudi miał nadzieję, że uda mu się zrobić przysługę Kristl, zatrudnić mnie przez parę dni, zapłacić więcej, by potem pochwalić się Kristl. Niestety, Rudi nie miał więcej starych, nieużywanych, niedziałających urządzeń elektronicznych, by potrzebować elektronika. Jakby nie było, ta moja pierwsza "praca elektronika" na obczyźnie przyniosła mi moje pierwsze zarobki, które mogłem z dumą przynieść do domu.

*** ***

Luty 1982

Ogłoszenie stanu wojennego w Polsce spowodowało, że kraje uprzednio zamknięte na imigrację otworzyły się nagle dla Polaków, a te, które tradycyjnie miały swe programy imigracyjne przyśpieszyły swe machiny biurokratyczne. Któregoś lutowego poranka, w trakcie rodzinnego śniadania w jadalni hotelu Tauber, Frau Tauber podeszła do naszego stolika i oznajmiła, że jest telefon z Wiednia do Joli. Była to Hania (Hania i jej mąż Tomek gościli nas u siebie pierwszej nocy, gdy przybyliśmy z Polski do Wiednia. Zosia była tłumaczką w biurze uchodźców w Traiskirchen). 

Hania oschłym, urzędowym tonem przedstawiła się, jako pracownik urzędu imigracyjnego w Traiskirchen i spytała Joleczkę o jej pełne imię i nazwisko a nawet datę urodzenia. Joleczka, zdziwiona i zmrożona tonem, gdy tylko skojarzyła Hanię z Hanią, wykrzyknęła z entuzjazmem: - Ależ, Haniu, jak się cieszę, że cię słyszę... co u ciebie słychać?... - Pani Duniewicz, - na to Hania – dzwonię do pani w sprawie państwa zeznania z dnia 17 sierpnia 1981 roku, w którym państwo złożyli aplikację osiedlenia się na stałe w Austrii. - Ależ Haniu - znowu Jola - czemu jesteś taka urzędowa? Czy coś się stało? - Nic się nie stało, proszę pani - podjęła urzędowo Zosia - dzwonię do pani w sprawie uprzednio wzmiankowanej aplikacji. Proszę o potwierdzenie czy państwo nadal utrzymujecie swoje życzenie pozostania w Austrii na zasadzie imigracji.

Jola przypomniała sobie z trudem, że w trakcie naszego pierwotnego interview w Traiskirchen, pytano nas i skwapliwie zapisywano, dokąd pragniemy wyemigrować i osiąść na stałe. Naszym pierwszym pragnieniem było zostać w Austrii z powodu bliskości rodzin, relatywnie znanej nam kultury i obyczajów, ale powiedziano nam, że to nie wchodzi w rachubę, Austria nie przyjmowała na stałe, była tylko krajem przejściowym. Zgłosiliśmy więc chęć emigracji do Australii, a w drugiej kolejności do Nowej Zelandii. - Tak, tak – skwapliwie potwierdziła Joleczka – ale przecież powiedziano nam wtedy, że Austria nie przyjmuje na stałe, a jedynie do obozów przejściowych...   - Dzwonię do państwa – ciągnęła urzędowo Hania – by państwa poinformować, że rząd austriacki właśnie podjął decyzję, by stworzyć program imigracyjny dla stu uchodźców polskich. - Co to znaczy – spytała zaskoczona Joleczka – czy mogłabyś mi wytłumaczyć.  Hania wyjaśniła, że ci, którzy zostaną przyjęci do programu otrzymają prawo stałego pozostania w Austrii, bezpłatny kurs języka niemieckiego, miejsce tymczasowego zamieszkania i zapomogę do czasu znalezienia pracy. - Proszę o zastanowienie się - mówiła Hania do osłupiałej Joleczki - i udzielenie szybkiej odpowiedzi. Jest olbrzymia lista zgłoszeń, a czas krótki na rozpatrzenie kandydatur, dlatego proszę o odpowiedź do końca tygodnia. - Jaką mamy szansę, by się dostać na ten program? – spytała Joleczka nieśmiało. - No cóż, - odpowiedziała Hania – nie jestem w stanie podać pani żadnych bliższych informacji, specjalna komisja będzie uważnie rozpatrywać wszystkie przypadki, ale przypuszczam - dodała z ledwie dostrzegalnym cieniem ciepła w głosie - że z państwa kwalifikacjami... macie państwo spore szanse.

Nie musieliśmy się zastanawiać długo, a właściwie nie zastanawialiśmy się nad tym w ogóle. Oczywiście chcielibyśmy zostać w Austrii, pytanie tylko jaką mieliśmy na to szansę wobec tysięcy innych. Była to gra na loterii. Nie pokładaliśmy wiele nadziei w tę możliwość, wkrótce przestaliśmy o tym myśleć i żyliśmy dalej swoim życiem.
 

Jan Duniewicz 


Jan Duniewicz - magister inżynier elektronik (Politechnika Warszawska). Pracował na kierowniczych stanowiskach w firmach informatycznych. Był zatrudniony w rządzie kanadyjskim: Industry Canada, Treasury Board. Doradca międzynarodowy w biznesie, leadership i transformacji osobistej. Pasjonat pisarstwa interaktywnego.(Montreal)
 
 
 
 
 

 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ