.

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: kontakt@panoramanews.org

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Życie zwielokrotnione (cz. 4) 

Ad futuram rei memoriam

Byłem sierotą. Mama umarła przed wojną, Ojciec zginął w czasie Powstania, brat Andrzej był we Włoszech, w armii Gen. Andersa. Po kapitulacji razem z tysiącami żołnierzy Armii Krajowej pomaszerował do obozów jenieckich w Niemczech. Tam po wyzwoleniu ich przez armię amerykańską, wstąpił do szeregów polskiego wojska we Włoszech.

Jak już wspominałem, przeniesiono mnie z trzeciej klasy do czwartej. Do szkoły miałem zaledwie parę kroków. Mieszkałem na pierwszym piętrze, nad apteką, na ulicy Orłowskiej 66, później przemianowanej na Bohaterów Stalingradu. Przekroczywszy ulicę Gdańską - trasa Gdynia - Gdańsk, szedłem do brzegu morza i przepięknego mola dalej ulicą Orłowską, wysadzaną po obu stronach niskimi klonami. W połowie drogi stała moja Publiczna Szkoła Podstawowa nr.8.
Woźny ręcznym dzwonkiem wydzwaniał początek i koniec lekcji. Lata beztroskie, bo jakież to problemy mógł mieć młody chłopak, poza stopniami, biegły szybko, a z perspektywy dnia dzisiejszego, za szybko, Uczyłem się kiepsko i wujek Alojzy używał nie tylko pasa, kabla od żelazka, ale i łopatki na węgiel. Krzyczałem przeraźliwie, regularnie po każdej wywiadówce. Bolało, ale wrzeszcząc w niebogłosy skracałem karę za złe stopnie. Jakimś cudem zachowane świadectwa szkolne potwierdzają słuszną wściekłość wujka.

Lepiej nie było w Państwowej Szkole Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego i Licealnego w Gdyni - Orłowie im. Bolesława Bieruta, Prezydenta R.P. a właściwie już w jedenastoklasówce, jak ją socjalistycznie zwano.

W 1953 roku oblałem maturę, ale już w grudniu tegoż roku zdałem poprawkowy egzamin i otrzymałem świadectwo dojrzałości. Do dojrzałości umysłowej i psychicznej była jeszcze daleka droga. Straciłem rok studiów i być może nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo miałem zamiar studiować w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, a tak, o dziwo, zdałem egzamin wstępny i bez żadnej protekcji zostałem przyjęty na Wydział Inżynierii Lądowej w Politechnice Poznańskiej wcześniej zwanej Szkołą Inżynierską.

Nie wystawiam sobie zbyt pochlebnej cenzurki i tak upiększonej, zapewne przez zatarcie się pamięci powodowanej naturalnym procesem sklerotycznym. Tym niemniej zaznaczam, że tępakiem i kretynem nie byłem, chociaż świadectwa szkolne mogłyby na to wskazywać. Mógłbym o tym nie pisać, przemilczeć słabe strony życiorysu, ale po co i dlaczego? Jestem jaki jestem, jestem jakim byłem i jestem dziedzicem genów jakiegoś pra, pra, pra przodka. Poza tym jestem prawdomówny i powtórzę za Józefem Mackiewiczem, który jest dla mnie wzorem, że najciekawsza jest prawda. Najtrudniej być uczciwym wobec siebie.

Jestem i byłem pożeraczem książek. Książki to mój narkotyk. Zażywałem go od momentu nauczenia się czytania. Dzięki Bogu nie było wtedy gier komputerowych i telewizji. Nikt nie sterował moimi lekturami. Sam je dobierałem i być może, wiele nie było stosownych do mojego wieku. Nieraz podpowiadał mi Pan "Peruczka" (nosił treskę niezbyt artystycznie wykonaną) właściciel wypożyczalni książek i sklepu z gazetami, znajdującego się naprzeciwko apteki. Miałem więc żabi skok po nową książkę.

Ciocia Babeta (Elżbieta) domyślając się mojej namiętności i siwiejąc z powodu moich okropnych stopni, baczyła, czy odrabiam lekcje. Zastawała mnie pilnie i przykładnie pracującego przy biurku. Ale w nim była szuflada, a w niej schowana książka. Gdy ciocia nadchodziła, pochylałem się do przodu i brzuchem ją zamykałem. Noce zarywałem, czytając pod kołdrą w świetle latarki. Gdy "połknąłem" dwanaście tomów "Sinobrodego", a miałem wtedy być może jedenaście lat, popadłem w fobię ciemności. Bałem się przejść w mieszkaniu przez nie oświetlony korytarz. By dodać sobie animuszu, śpiewałem głośno i czując mrowie strachu na plecach, rozglądałem się trwożliwie. Trzymało mnie to przez wiele, wiele lat.

Historia, geografia, język polski, rysunek, prace ręczne, śpiew, stopnie dobre. Coś jednak pozostawało z tego czytania. Jeżeli w roku 2003 połowa Polaków w ogóle nie sięga po książkę, a reszta zalicza półtorej w ciągu roku, to nie należy się dziwić, że tworzymy państwo mafijne i zdegenerowane. Niestety dotyczy to także i inteligencji, chociaż to ona poprawia wskaźnik czytania. Nie posądzam reszty społeczeństwa, a raczej innych klas społecznych, by oprócz oglądania programów telewizyjnych, interesowała się czymkolwiek. Zawsze będziemy parweniuszami Europy.

Wymieniłem jako drugi czynnik stymulujący mój rozwój, fantazję. W ciągle zwiększającej się ilości pożeranych książek, musiała i ona rozwijać skrzydła. Oczywiście, to książki ją uskrzydlały. Wzmacniały ją i sprowadzały na manowce. Przyszłość. Nie było granic, fantazja nie zna granic. Przyszłość to moja fantazyjna moc, która w moim wypadku musi się spełnić. Żyłem w swoim świecie, przez siebie wymyślonym i na pewno osiągalnym. Wierzyłem w to, bo ja byłem pępkiem świata. Takim jeszcze w owym czasie nieznanym Batmanem.

Jeszcze nie wyszedłem poza progi szkoły, opieki wujostwa. Choć już rozumiałem przerażające zło, które wciskało się do naszych mieszkań, komunizm inaczej zwany socjalizmem, to jeszcze byłem pewny, że ja zmienię Świat na lepszy. Bo ja lepszy świat wymyślałem. To książki nauczyły mnie odróżniać zło od dobra. Jeszcze to zło nie dotknęło mnie bezpośrednio. Fizycznie i psychicznie. Chociaż coraz bardziej śmierdziało.

Możecie wyśmiewać się ze mnie, kpić i ogłosić, że jako starzec wymyślam te wszystkie brednie, ale to ja wiem, jakie fantazje mną rządziły. Czy oczyma wyobraźni oglądaliście filmy pełne kowbojów i Indian? Czy wysuwaliście dolną szufladę etażerki, by sięgnąć ogromnego lustra w złoconej ramie (dziesięcioletni brzdąc), by popatrzeć na jego gładź jak na ekran kina i wymyślić żywy, a nawet dźwiękowy film (bo dźwiękami byłem ja). Potrafiliście odtwarzać stukot kopyt wielu koni pędzących przez prerię, strzały pistoletów, salwy winchesterów, okrzyki Indian, jęk śmiertelnie rannego, ryk niedźwiedzia, pisk jastrzębia? Jeśli tak, to czekam na wasz wyrok. Dzisiaj czuję pustkę, chciałbym powrócić do tamtych fantazji i opisać je tak beztrosko jak wtedy je przeżywałem. I co dziwne, te wspomnienia wzbudzają we mnie pokorę wobec świata, wobec Boga. Czy są one wyrazem przegranych marzeń, a może nadziei?

Nim bolszewicy zdecydowali się na pełną izolację Polski od świata imperialistycznego, by "uchronić nas od zła" jakie uosabiał i od agentów, którzy chcieli pozbawić nas szczęścia życia w socjalizmie, bodajże przez dwa lata na ekranach kin królowały amerykańskie filmy wojenne ze wspaniałą i niezapomnianą Ritą Hayworth, będącąj wzorem mojej wyśnionej dziewczyny. To wtedy oglądnąłem Disneyowską Królewnę Śnieżkę, na redzie bujały się na kotwicach amerykańskie Empaiery i Liberciaki z dostawami UNRA, które jeszcze trafiały pod strzechy. W kioskach sprzedawano komiksy nie tylko z Myszką Miki, w księgarniach kupowałem Juliusza Verne, Karola Maya, Aleksandra Dumasa, Henryka Sienkiewicza, Elizę Orzeszkową, Marię Rodziewiczównę, Kornela Makuszyńskiego. W miarę wyraźnie słuchało się Radia BBC i nikogo nie prześladowała zmora stania w kolejkach do sklepów. Wtedy zdążyłem dwa razy wyjechać na letnie obozy amerykańskiej organizacji YMCA, w Wierzycy, koło Kościerzyny.

Pamiętam tam szereg drewnianych domków, obszerną jadalnię i świetlicę, a na środku obozowiska wielki, kolorowy totem, a wokół niego kamienny krąg otaczający wieczorne ognisko. Dzień kończyliśmy modlitwą i odśpiewaniem amerykańskiego, żołnierskiego capstrzyku. Na zakończenie turnusu dawano nam po worku różnorodności z UNRA między innymi puszki z mięsem, soki grejpfrutowe, kompoty, czekoladę, cukierki. Ledwo mogliśmy to wszystko unieść. Zarabiał na nas doskonale prywatny właściciel sklepu spożywczego, położonego tuż przy stacji kolejowej w Gdyni. Opychaliśmy zaraz to wszystko, a pieniądze przeważnie przeznaczaliśmy na bilety do kina.
Gdy później starano się wcisnąć nas w zielone koszule i czerwone krawaty, te dwa wspaniałe lata zaowocowały oporem - nie dałem się. Wiedziałem już, że istnieje inny, piękniejszy świat, świat moich marzeń i świat, w którym moje marzenia mogły się spełniać.

Zaczęła się walka robotniczo - chłopska z wrogami ustroju socjalistycznego, wespół z postępową inteligencją pracującą i księżmi patriotami.

Wujowi Alojzemu odebrano aptekę, Panu Peruczce sklep i bibliotekę. Książki okazały się szczególnie niebezpieczne. Nie palono ich na razie jak to praktykował już kumpel Stalina Hitler. Wujkowi Tomaszowi Hempowiczowi, adwokatowi w Tczewie, zabroniono prywatnej praktyki. Kupcowi naszych unrowskich wspaniałości nałożono morderczy domiar- podatek 
i sklep zamknął. Zagłuszarki pokrywały jazgotem fale radiostacji zaczynającej swój program od bum, bum, bum, bum … tu mówi Londyn.

Wujostwo, by ratować się od przymusowego dokwaterowania obcego lokatora, bo uznano, że w równości klasowej każdemu obywatelowi należy się aż siedem metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej, jeden pokój wydzielili na… biuro apteki. Pięć tysięcy lat wszystkie apteki na świecie obywały się bez biur. Dobrano się też do skóry rzeźnikowi, Panu Zakońskiemu i od chwili upaństwowienia, świeciły tam pięknym blaskiem nagie haki. Nowy gatunek mięsa japońskiego, jak mawiano. Socjalistyczny krajobraz nie mógł się obejść bez kolejek przed sklepami. Raz były dłuższe, raz krótsze, ale przetrwały do czasu transformacji.

Z upływem lat walka klasowa zaostrzała się i wzrastało "uwielbienie" dla ukochanego Związku Radzieckiego i jego genialnego wodza Stalina. Wujostwu by nie knuli spisków w swojej aptece (by nie czuli się dalej właścicielami i dbali o dawną własność), i nabierali respektu dla władzy ludowej, nakazano pracować w odległej Chyloni. Oboje byli już w wieku przed emerytalnym. Mieli i tak szczęście, że nie wysiedlono ich poza Wybrzeże, jako strefy nadgranicznej, jak to zrobiono z tysiącami innych "podejrzanych". W ogólniaku zniesiono lekcje religii, wprowadzono przysposobie- nie wojskowe, nakazano poranne apele przed lekcjami. Przewodnicząca ZMP niejaka Bryllówna siała postrach bardziej wśród nauczycieli niż wśród nas, pilnie donosząc o wszystkim Urzędowi Bezpieczeństwa.

W nauce przeszkadzały mi też dziewczyny. Byłem jakoś strasznie podatny na wdzięki niewieście. Nadpobudliwy jakby określili to psychologowie. Myślę, że odbierano mnie jako miłego, sympatycznego, przystojnego młodzieńca, nie głupiego, oczytanego, nie tuzinkowego i pomysłowego w "podrywaniu". To nie przechwałki, ale na brak powodzenia nie mogłem narzekać. Nadmiar przeczytanych niedozwolonych romansów uczynił ze mnie romantycznego kochanka.

W każdej kochałem się na zabój, do każdej pisałem wiersze, a do Lali - córki kapitana Żeglugi Wielkiej, to nawet na korze brzozowej. Zaloty do Teresy, córki właściciela prywatnej pralni, o mało nie skończyły się wylaniem mnie ze szkoły z wilczym biletem. Napisałem paszkwil na pannę Bryllównę i przesłałem umyślnym, taka była wtedy moda przesyłania sobie liścików, Teresie. Jako córka wroga klasowego była pilnie szpiegowana przez przewodniczącą ZMP. I ta odniosła nareszcie wielki sukces na polu walki. Wykradła mój poemat z teczki Teresy. Dyrektor Marcinkiewicz, wspaniały i porządny człowiek, powiedział mi wprost w swoim gabinecie, bez świadków: - Jagielski, wylatujesz, ale jest możliwość ratunku, samokrytyka na apelu. Napiszesz ją, ja poprawię i nie zmienisz ani słowa, a odczytasz z całą powagą. Jeśli zawalisz to amen.
 

Krzysztof Jagielski 

Krzysztof Jagielski - pisarz, członek Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie - Londyn, działacz ZZ "Solidarność" w Szczecinie. 

 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: kontakt@panoramanews.org
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ