OPOWIEŚCI
Z BISTROT
Paryż, dzieje jednego
grzechu
Wybrałem się do pasażu przy Boulevard
Montmartre na jajko. Wedle pisarza Ferdinanda Céline musi być gotowane
40 minut, aby jego twardość wydęła policzki z zachwytu. Moje jajko było
klasyczne, albowiem w każdym paryskim bistrot dają jajka, tak jak je opisał
autor "Podróży do kresu nocy".
Do zamówionego jajka nie mogłem sobie
odmówić butelki Gaillac, bo przecież to wino delikatne, w sam raz na wieczór,
w dodatku pachnące malinami z letniego poranka, szczególnie kiedy rosa
spływa po liściach, a my czołgamy się wtedy pod kołdrą, będąc w głębokim
śnie, więc niby, kiedy to pyszne wino poznawać najlepiej? Rano, kiedy ledwo
powłócząc nogami wkradamy się do wyra bez należytej kultury? Albo w środku
nocy, jak ten poeta, Paul Verlaine, łażący po spelunach, od baru do baru,
w towarzystwie mętów, albo artystów, kiedy łeb się kurzy od różnych myśli
i kołaczących do mózgu fragmentów, nigdy nienapisanej powieści? Nie, trzeba
je pić teraz. To znaczy po południu. Zaraz po wstaniu, można jeszcze dopić
kawę i wyjść w miasto, po przebraniu się w czystą koszulę i wyniesieniu
śmieci. Niektórzy gadają, że Gaillac najlepiej pasuje do surowej cielęciny
albo lekko podsmażonej jajecznicy z grzybami i szalotką. I właśnie w pasażu
zamówiłem tatara z cielęciny właśnie, macerowanego wcześniej w miodzie
z dodatkiem soli jedynie i w proporcjach dwa do trzech, wymieszanego z
foie gras. Ta poezja w gębie spowodowała, że bałem się jeść to cudo, aby
nie zbrukać nicością mej duszy tego dzieła. Tatar był niezwykły. Czułem
się jak ten mnich Daruma, który bez oka i bez ręki, wznosił się ku niebu,
bo siła jego myśli właśnie tam go skierowała. Może miał oko, nie pamiętam,
ale na pewno ręki nie, bo mu odpadła, a to dlatego, że okazała się niepotrzebna.
Odbiegłem od tematu. Obok siedziała jakaś para. Też zamówili tatara z foie
gras. Byli chyba z prowincji, bo po chwili poprosili kelnera o musztardę.
Ten zgorszony podał im ją oczywiście, burcząc pod nosem, bo przecież nikt
nie dodaje musztardy do tatara, to wszak wyniszczający kulturę gastronomiczną
obyczaj. Zatem i ja zgorszony, dopiłem Gaillaca, a następnie wyruszyłem
do bezkresu nocy w poszukiwaniu innego bistrot i kolejnej historii.
Całkiem niedawno Bistrot zostało
wpisane na listę dziedzictwa ludzkości. Jest bezsprzecznym grzechem Paryża,
pierworodnym. Bistrot albo po prostu cynk. Bez nich nie byłoby paryskiego
życia, paplaniny, picia absyntu, palenia papierosów. W liczbie mnogiej,
bo chodzi o Zinc Bistrot, kultowe, prawdziwie paryskie, szczególne miejsca,
gdzie rodziła się wielka literatura, poezja, tworzyły się doktryny polityczne,
koncepcje sztuki, filozofie i moralne niepokoje. Georges Simenon napisał,
że w tych dawnych czasach, "zinc" ze swoją tradycją, aperitifem, bagietką
z serem, pasztetem i jajkiem w majonezie, połączył wszystkie światy paryskiej
ulicy. Zinc to był bar ludzi wlokących za sobą przeróżne rozterki, bar
artystów wyłaniających z mroku swoje credo. To był także bar Maigreta,
który szukał tam jasności umysłu. I wreszcie bar doktora Heinricha Bukowskiego,
który pomiędzy szklaneczkami Mauresque starał się zapisać na serwetce swoje
wiersze...
Bistrot nie jest zamkniętym schroniskiem,
jak myślą niektórzy. Jest otwarte zawsze w przestrzeni otaczającego nas
świata. Jest echem. Odbija świat rzeczywisty z rumorem ulicy, a także ten
drugi, który się kończy u kresu nocy. Bo cynk jest jej przedłużeniem. Bistrot
zostało wpisane na listę dziedzictwa ludzkości, bo przecież jest też pomnikiem
kultury. "Bistrotier" dało początek nazwie, ale też symbolizuje coś więcej
niż zwyczajne życie w barze.
Bistrot lub bistro to przede wszystkim
słowo, o niepewnym pochodzeniu, ale stosunkowo nowe, które przeszło wielką
ekspansję na całym świecie, powiewając flagą Francji w taki sam sposób
jak cancan czy wieża Eiffla. Petit Robert wymienia dwie możliwości etymologiczne:
bistouille, które pod koniec XXI wieku w północnej Francji odnosiło się
do złego alkoholu lub kawy zmieszanej z brandy oraz rosyjskie bistro ("szybko!"),
które uważa się za echo Kozaków przechadzających się w Paryżu, spragnionych
głównie alkoholu. Tak czy inaczej, możemy zastanawiać się nad zaskakującym
losem słowa, które pojawiło się znikąd i szybko stało się symbolem francuskiego
stylu życia. Bistrot: bękart, który wyruszył na podbój świata.
Troquet, bistroquet, mastroquet,
caboulot, nie brakuje przybliżonych i raczej slangowych synonimów, ale
tylko "bistrot" ugruntowało swoją pozycję jako powszechne, przyjazne, jednogłośnie
uznane słowo. Bistrot wkraczając w dziedzinę gastronomii, skubiąc przypisy
słowa "restauracja" i podkreślając cechy prostoty wręcz naturalności, przybliżyło
się do kultowego miejsca, przestrzeni, gdzie zachodzi coś więcej niż tylko
serwis gastronomiczny.
W tym samym czasie "bistrot" wślizgnął
się do zagranicznych stolic, stając się powszechną nazwą, trochę jak pizzerie.
Ale pizzeria, ma wyraźne, narodowe lub regionalne pochodzenie, co nie ma
miejsca w przypadku wszystkich "bistro". Z pewnością istnieją "bistrots"
prowadzone przez Francuzów poza Francją, ale najbardziej niezwykłe jest
to, że słowo to często podróżowało, jakby przynosiło ze sobą gwarancję
lokalnej autentyczności. Widziałem na pewnym lotnisku "amerykańskie bistro",
którego specjalności nie miałem czasu docenić i znalazłem kilka "bistro"
w Berlinie, gdzie piwo płynęło swobodnie. Ze słowem "bistrot", Francja
wyeksportowała model lokalnej autentyczności, francuski sposób wyrażania
swojego pochodzenia, poprzez smaki i aromaty, francuski sposób bycia.
Bistrot czy bistro? "Troquet" to
mały "caboulot", w którym pijemy. Nie chodzimy na troquet lub "bistroquet",
aby wypić kieliszek szampana, raczej kieliszek czerwonego lub białego,
albo piwo. Nie rozwodzimy się nad tym. Rzadko tam siedzimy. "Café" to instytucja,
która ma swoje litery szlacheckie, a czasem swoje specjalności. Zapach
europejskiego wyróżnienia jest dołączony do samego słowa. Kawiarnie literackie
zyskały historyczną reputację. Inne były miejscami życia politycznego.
Bistrot lokalizowane są zatem, gdzieś pomiędzy najbardziej podstawowymi
"trokietami", a najbardziej wyszukanymi kawiarniami.
Jeśli chodzi o francuskie bistrot,
kojarzą się z pochodzeniem regionalnym. Bougnats, dostawcy węgla z Massif
Central, którzy serwowali tanie, kiepskie czerwone wino w swoich magazynach
węglowych, należą teraz raczej do folkloru, ale Aveyronnais w Paryżu są
wciąż uwidocznieni w menu. Bo owerniackie menu jest jak Goya w Prado. Nieśmiertelne.
No i te nazwy: Au Petit Sancerre, Norman Trou, Aquitaine, Burgundy, Breton
Relay... Tak wiele widzimy znaków, które obiecują autentyczność, poprzez
połączenie smaku wina z dymem smażonej kiełbasy i jabłkami lub galaretę
cielęca z sosem gribiche, kapustą kiszoną w parówce. Piwa mogą być belgijskie,
ale lista win, pochodzi zawsze z francuskiego terenu. Browary ucieleśniają
tradycję, aby móc głośno ubiegać się o swoją kultową obecność w stolicy
Francji: Rotonde, Canon de Grenelle, Canon de la Nation, Canon des Gobelins,
Le Mesturet.
Faktem jest, że słowo "bistrot" kojarzy
oczywistą formę swoistej sympatii, która nie dba o zbyt surową definicję.
Szukając jej, ryzykowalibyśmy okaleczenie rzeczywistości, która jej odpowiada.
Jaka jest zaleta tego słowa? Bo budzi w nas - pragnienia, które mogą być
wyrażone mniej lub bardziej nieświadomie, gdy umawiamy się z kimś w bistrot,
pytamy przyjaciela, czy ma czas na drinka w bistrot naprzeciwko lub decydujemy
się pójść tam na kolację? Jakby, samo użycie tego słowa gwarantuje braterski,
sympatyczny i orzeźwiający charakter wyjścia do miasta w pobliżu miejsca
życia lub po pracy.
Jules Maigret, komisarz wrażliwy
na smak "małej śliwki" lub "białego balona", rozwija swoje badania w tempie
jego konsumpcji w różnych bistrots, w których wyrażone są nawyki i mentalność
miejsca, regionu lub zawodu. I wszystko kończy quai des Orf?vres bagietką
z masłem, serem, szynką i demi z browaru Dauphine, który również docenia,
po zakończeniu śledztwa, klasyczną kuchnią.
Place Clichy to bistro Cyrano, pozornie
malownicze i stare, ale którego przewodnik gastronomiczny mówi, że na początku
XX wieku była tam "siedziba surrealistów" wokół André Bretona i Aragona.
Wyobraźnia działa jak sztuczna pamięć. Wiele współczesnych kawiarni wspomina,
że były odwiedzane przez czołowych pisarzy, poetów, artystów lub myślicieli.
W Closerie, gdzie Lenin grał w szachy, mała metalowa płytka w rogu stołu
może dać temu, kto się tam przysiada, poczucie, że zajmuje miejsce Verlaine'a
lub Hemingwaya. Strona Deux Magots w Internecie przypomina, że Mallarmé,
Verlaine i Rimbaud regularnie odwiedzali to miejsce. Bistrots są zatem
obecne w naszych głowach, z ich ładunkiem historii i osobistych wspomnień,
lub zapisków z lektur, w tym fikcji, jak ta z Maigreta. Ale prawdziwa siła
bistrots polega na tym, że są one wyjątkowo aktualne, wciąż obecne na ulicach
Paryża.
Skierowałem się do Abesses, aby z
tamtej strony dojść do rue Lepic. Wszystko dlatego, że przypomniał mi się
film "Ronin". Robert de Niro jako Sam, pojawia się na schodkach Montmartre,
staje na chwilę i wchodzi do bistrot. Tam czeka nie niego reszta spiskowców.
Wcześniej zagląda na zaplecze, gdzie chowa swój pistolet. To zaplecze wygląda
jak scenografia z serii Maigreta z Jean Gabinem w roli komisarza. Kino
stareńkie, perełka. Cudne, można się nim opychać łyżkami budyniu waniliowego
z whisky. Kocham tamten Paryż. Czarno- biały, w którym apéro, znaczyło
zawsze apéro, a słowo "nie", zaledwie "być może". A zatem, wędruję tamtędy,
choć wiem doskonale, że owe schody z Ronina i ten cudowny bar z jajkami
na blacie i 16tką w kuflu to dzieło sztuczne, stworzone w studio Epinay.
Niektórym znane - Blue Sky i schody obok niego, były tylko wzorcem do filmowej
scenografii. A klimat cudowny. Zajmuję stolik przy Abesses, biorę się za
confit de canard z solidną packą smażonych ziemniaków i łyżką musztardy.
Chwilę ględzę z kelnerem. Rozglądam się. Za drzwiami, przykryty tablicą
z wieczornym menu, wisi plakat. Właściwie widać tylko fragment. To fotografia
przedstawiająca Moulin Rouge. Autorką zdjęcia jest Janine Niépce. Ikona
francuskiej fotografii. Była historykiem sztuki i archeologiem. Była też
żoną Serge Roulleta, reżysera i fotografa, wielkiej postaci francuskiej
kultury. Niépce podróżowała po całym świecie, jej fotografie z Japonii,
Kambodży czy USA stały się z czasem szkołą reportażu. Chwaliła je Marguerite
Duras: "jej zdjęcia pokazują głębokie znaczenie cywilizacji". Umarła kilka
lat temu. Stworzyła najbardziej ikoniczne zdjęcia Paryża.
I jeden taki bar wystarczy na bardzo
długo, aby nurzać się po uszy w historii, wciąż kadrować minione życie,
choćby poprzez zdjęcia i filmowe ujęcia
Tomasz Rudomino
Zdjęcia autora.
Tomasz Rudomino - historyk sztuki,
dziennikarz, fotograf. Mieszka w Paryżu. Pisuje głównie o podróżach i sztukach
pięknych. Z aparatem fotograficznym zwiedził ponad 140 krajów. www.wsztuce.com
|