Nieść chętną pomoc bliźnim...
i niesiemy. Całym życiem.
Wielu z nas
czasy aktywnej działalności w drużynach, szczepach i hufcach ma już poza
sobą, ale wierność harcerskim ideałom pozostała "na całe życie". Nikt z
nas nie przypuszczał, że staniemy się świadkami agresji na Ukrainę, a harcerze,
tak jak Druhny i Druhowie z Pogotowia Wojennego z 1939 roku, znowu staną
się potrzebni.
Jestem dumna,
że jestem cząstką harcerskiej rodziny, dumna, że ideały, które nam wpajano,
a później my staraliśmy się przekazać innym na zbiórkach i przy ogniskach,
trafiły do serc, a służba stała się tak realna, a nade wszystko niezbędna.
Wszyscy pomagamy
jak możemy, jak nam na to pozwala zdrowie, obowiązki, środki materialne.
Jednym z wymiarów służby jest pomoc Uchodźcom na Dworcu PKP w Krakowie
w Punkcie Pomocowym przy peronie trzecim, prowadzonym przez harcerki i
harcerzy z ZHP Krakowskiej Komendy Chorągwi.
Co robimy?
WSZYSTKO!: kanapki na skromnym zapleczu z produktów, które akurat przyniosą
ofiarodawcy, kawę i herbatę, zupki błyskawiczne, wydajemy jedzenie, wodę,
słodycze, jeśli są, pomagamy przy zakupie biletów, odprowadzamy na perony,
przenosimy bagaże, czasem na rękach dzieci, informujemy o innych punktach
pomocowych (pomoc medyczna, noclegi, produkty żywnościowe dla rodzin, które
już znalazły mieszkanie w Krakowie, ubrania, dokumenty, karty SIM, połączenia
kolejowe, autobusowe, tramwajowe, czasem promowe i lotnicze). Jednym słowem,
staramy się odpowiedzieć na wszelkie pytania i potrzeby. Uwierzcie, znajomość
języka rosyjskiego, ukraińskiego ani jakiegokolwiek innego nie jest przeszkodą
w komunikacji, bo przecież my, harcerze, mamy "oczy i uszy otwarte".
Co możemy zrobić?
DUŻO! Przez kilka godzin wesprzeć wolontariuszy (czyli nas - harcerzy i
tych wszystkich, którzy z nami pełnią służbę: studentów, dorosłych, Ukraińców
mieszkających w Krakowie, często innych cudzoziemców, którzy na własny
koszt przyjechali pomagać). Zrobić "proste" kanapki w domu nawet z jednego
bochenka chleba, kupić w sklepach na dworcu, aby nie dźwigać, banany, soczki,
musy, jogurty, herbatniki, batoniki. Wszystko to "znika" natychmiast, ale
promyk radości w oczach dzieci z otrzymanej czekoladki, lizaka czy przyniesionej
przez kogoś maskotki jest bezcenny.
|
.... |
Ludzie
w drodze... często cały ich dobytek znajduje się w siatkach, nawet nie
w plecaku czy w walizce. Ludzie z dworca... ze łzami w oczach i z zawstydzeniem
pytają czy mogą wziąć trzy kromki chleba, bo mają dwójkę dzieci, a więc
ta trzecia jest dla nich.
Kobiety z Kijowa,
Charkowa, Donbasu, Mariupola, Irpienia, Buczy, Czernihowa, Chmielnika,
Czerniowca, Zaporoża, Żytomierza, Równego, Białej Cerkwi, Doniecka, Odessy,
Mikołajewa, Ługańska... Kobiety z dziećmi w różnym wieku: od niemowlaków
do nastolatków - smutek i ból w oczach tych starszych, bo już obdarzonych
pamięcią, jest przejmujący.
Na zdjęciu
po lewej: Maryla Kania i Andrzej Czyżykiewicz - wolontariusze na Dworcu
PKP
w Krakowie. |
Kobiety rozdarte
między sercem a rozumem, między Ukrainą a Polską, między dziećmi a mężami,
którzy zostali bronić domów i starszymi rodzicami, którzy nie mieli sił
uciekać.
Kobiety w
ciąży, staruszki, kobiety różnych wyznań, pochodzenia... Dla nich wszystkich
przystankiem i oparciem w tej tułaczce, której przecież nie planowały,
jest Polska, jest Kraków, jest dworzec i ten "nasz" peron trzeci, jesteśmy
my...
Karmimy i mamy
nadzieję, że chleba nigdy nie zabraknie, chociaż w dni świąteczne niejednokrotnie
jest to już na granicy. Często wtedy, w cudowny sposób, zjawiają się Ofiarodawcy
z produktami lub z chęcią zakupu w pobliskich sklepach produktów. Są to
osoby, które z Facebooka dowiedziały się o potrzebach w "naszym" punkcie,
sąsiedzi, krewni, znajomi np. z Austrii, Francji, Kanady lub Druhowie z
harcerskiego szlaku, którzy za naszym pośrednictwem także pomagają. Bardzo
Wam dziękujemy za wsparcie.
"Kobiety z
dworca..." dźwigają swój dobytek, swoją troskę, swój ból, a "my z peronu
trzeciego" staramy się im pomóc, aby "zostawić świat trochę lepszym niż
go zastaliśmy". Często pytamy je o imiona (których przecież i tak w większości
nie zapamiętamy, ale sprawiamy, że poczują się dla nas ważne, że nie są
anonimowym tłumem). Zdarza się, że opowiadają o swojej tragicznej historii,
o dniach spędzonych w piwnicy, o głodzie, o ucieczce w zatłoczonych i zaciemnionych
pociągach. Przytulamy, a one płaczą na naszych ramionach, tak aby dzieci
nie widziały ich rozpaczy, bo przecież dla nich muszą być silne.
Wszystko jest
po coś. Mamy nadzieję, że nasza służba przyczyni się do zabliźnienia wielu
bolesnych ran między narodami, bo dobro przecież zawsze wraca. Teraz te
"kobiety z dworca" i "my z peronu trzeciego" po prostu jesteśmy dla siebie.
P.S.
Wracam po służbie
do domu z pamięcią o zziębniętej Wali, która pojechała w moim swetrze do
ciepłych Włoch, gdzie nigdy nie była i nie zna tam nikogo; o Tatianie z
matką staruszką, które odprowadziłam do pociągu do Częstochowy, a które
swój dobytek spakowały do czterech worków na śmieci; o wielopokoleniowej
rodzinie zmierzającej na lotnisko, której seniorka rodu chciała mnie pocałować
w rękę tylko dlatego, że pojechałam z nią windą na peron; o Gali, w skrytości
płaczącej na moim ramieniu, aby jej córka i wnuczka nie widziały; o kilkunastoosobowej
rodzinie Romów z Charkowa jadącej do Niemiec (przez kilka godzin ciągle
czegoś ode mnie chcieli i wołali "Marija, Marija", a teraz rozglądam się
za nimi na dworcu, bo ich nie słyszę); o nastolatce, która uciekła z kilkuletnią
siostrą i nie mogła uwierzyć, że nie chcę pieniędzy za ofiarowany jej plecak;
o Nataszy słaniającej się ze zmęczenia po kilkudobowej podróży w zatłoczonym
pociągu, która nocą podała mi niemowlę na wyciągnięte ręce; o okropnościach,
które opowiadała mi Polina, drobniutka, szczupła dziewczyna z wybitymi
zębami, która kilkanaście dni spędziła w piwnicy ze zmarłymi; o Oksanie
pytającej czy w Skandynawii będzie bezpieczna; o Weronice i Katerinie,
które nie miały paszportów i nie mogły dostać bezpłatnych biletów do Warszawy,
gdzie musiały pojechać do ambasady; o kilkuletnim chłopczyku, który przyniósł
mi czekoladkę, w podziękowaniu za prowiant dla jego rodziny; wreszcie o
Stanisławie, młodym chłopaku jadącym walczyć, który poprosił o pobłogosławienie
go. To tylko kilkanaście przywołanych historii, których po każdej kolejnej
służbie przybywa. Widzę wszystkie kobiety, widzę, jak stoją w kolejce po
chleb, słyszę jak o ten chleb proszą i jak za ten chleb bardzo dziękują.
W sercu zapisałam pierwszy ujrzany obraz z dworca - może dziesięcioletni
samotny chłopiec, który w nosidełku przed sobą niósł niemowlę...
...Nieść chętną
pomoc bliźnim..." NIEŚMY!
Maryla Kania
Maryla
Kania - harcmistrzyni z Hufca ZHP Kraków Śródmieście, wolontariuszka pełniąca
służbę na dworcu przez "ile trzeba" godzin.
Punkt Pomocowy
prowadzony przez harcerzy na Dworcu w Krakowie można wesprzeć wpłatami,
którymi osobiście będę dysponować, dokonując zakupów potwierdzonych fakturami:
Fundacja Civitas
Dei
ul. Reja 15/9
31-216 Kraków
Nr rachunku
bankowego:
Bank Pekao
SA
18 1240
1444 1111 0010 7003 0722
Kod BIC
(Swift) PKOPPLPW
W opisie przelewu:
darowizna
na cele statutowe fundacji.
|