Jest dobrze, ale nie
beznadziejnie
Premier Mateusz
Morawiecki, Harry Potter polskiej polityki, ten sam, który jako dziecko
bohatersko walczył z komuną i wprowadzał nas do Unii Europejskiej w przebraniu
Leszka Millera teraz chwali się zrównoważonym budżetem na 2020 r. Ma to
być prezent dla milionów Polaków, z niższymi podatkami, wyższymi świadczeniami
emerytalnymi i po raz pierwszy od 30 lat bez deficytu, akurat na rok wyborów
prezydenckich.
Oczywiście
każde dziecko wie, jak się tworzy taki budżet, używając tzw. kreatywnej
księgowości. Przecież premier nie powie, że taki kształt budżetu został
stworzony przez dożynanie samorządów, coraz bardziej obciążanych przerzucanymi
na nie zadaniami, co i tak nie powstrzyma powolnej śmierci edukacji i faktycznej
śmierci służby zdrowia.
Zdaniem ekspertów
rok 2020 ma być faktycznie całkiem udany, budżet zasilą bowiem jednorazowe
wpływy, jak opłata przekształceniowa OFE, ale już w 2021 rządowi może
zajrzeć w oczy dziura budżetowa w wysokości 10 mld zł i stanie przed dylematem:
powiększyć deficyt czy ciąć wydatki. A zadłużenie Polski w ubiegłym roku
przebiło już granicę 1 biliona zł., czyli od 2016 roku zadłużamy się
średnio o 3,5 mld zł. miesięcznie.
W rozważaniach
Adama Smitha - guru ekonomistów, pojawia się pojęcie "homo economicus"
- człowiek kierujący się własnym dobrem, dbający o własne interesy.
I w tym kłębowisku
interesów gospodarka powinna znaleźć równowagę, wytwarzając tyle dóbr,
ile ludzie będą potrzebować, a z harmonii egoizmów narodzi się powszechny
dobrobyt. Z czasem takie luzackie spojrzenie na gospodarkę poszło się wozić,
kiedy własność prywatna i wolny rynek stały się oczywistością, a zdziwiona
ludzkość skonstatowała, że i z kapitalizmem mogą być kłopoty.
Niby jeszcze John
Maynard Keynes twierdził, że kapitalizm to ustrój niezwykły, w którym najwięksi
szalbierze mogą wykręcać najbardziej pokrętne numery i wyjdzie z tego
powszechne dobro. No cóż, nie znał polskich szalbierzy, a za takie gadanie
prostoduszni klienci Amber Gold i Getbacku wynieśliby go na kopach. Ale
tak naprawdę to cała historia kapitalizmu jest ilustracją wielkiej, pierwotnej
energii - ludzkiej chciwości.
Wiadomo, każdy
lubi przytulić parę groszy. Kiedyś jeden facet stanął nagi przed lustrem
i długo oglądał swoją wymięta, nieogoloną twarz, czerwone oczy, obwisłe
mięśnie, rzedniejące włosy... Potem spojrzał w bok lustra, gdzie widać
było odbicie leżącej na łóżku pięknej dziewczyny, jeszcze raz obejrzał
siebie i mruknął: "Cholera, jak można do tego stopnia kochać pieniądze?"
Ostatnie lata
gospodarki światowej to niepohamowana eksplozja chciwości, napędzana przez
powojenną Europę i USA. Bo było fajnie: pracy w bród, zarobki rosły, każdego
stać było na samochód, na dach nad głową, a bankierzy z Wall Street namawiali
ciułaczy, aby kupowali akcje, obiecując dywidendy pod zastaw przyszłego
wzrostu. Niewidzialna ręka rynku podstępnie kusiła obywateli łatwymi pożyczkami,
więc brali na potęgę na nowy samochód i domek z ogródkiem. Gospodarka
skupiła się na spekulacji finansowej, państwo uwolniło rynki od wszelkiej
kontroli i wszyscy uwierzyli, że prawa rynku ich nie dotyczą.
Aż tu nagle
piorun w bombki strzelił! Egipt skoczył na łeb Izraelowi, Zachód, wiadomo,
dobry Samarytanin, rzucił się na ratunek ofierze przemocy, na co kraje
arabskie pokazały zachodnim gospodarkom środkowy palec i gest Kozakiewicza
jednocześnie, fundując im potężny szok naftowy. Ceny ropy poszybowały pod
niebo powodując inflację, powojenny cud się wyczerpał, a rozbuchane wydatki
socjalne stały się hojnym państwom opiekuńczym kulą u nogi.
A świat miał
już przecież nauczkę, kiedy piramidka zwaliła się na łeb w czasach Wielkiego
Kryzysu, zostawiając miliony bankrutów na lodzie, z niespłaconym kredytem.
Prezydent Roosevelt złapał się wtedy za głowę, potem bił nią o ścianę,
obsobaczył swoich doradców grubymi słowy choć zazwyczaj eleganckim był
mężczyzną, bo na cholerę mu państwo, w którym prace mają tylko windykatorzy
i komornicy. Wreszcie się otrząsnął, walnął pięścią w biurko i kazał banki
wziąć za mordę. Te niewypłacalne pozamykał, tym, co jeszcze zostały ukrócił
spekulację pieniędzmi klientów, zabezpieczając konta obywateli. Wall Street
powarkiwała, ale podkuliła ogon pod siebie, kiedy prezydent zagrzmiał:
"Teraz wiemy, że rządzenie przez zorganizowane pieniądze jest tak samo
niebezpieczne, jak rządzenie przez zorganizowane gangi!".
I znowu było
fajnie, co nie znaczy, że bankierzy się poddali. Oni się tylko przyczaili,
jak ten prosiak, co na widok grilla na podwórku zaczął szczekać i myszy
łapać. Bo to bardzo sprytne plemię, te rekiny finansjery. Kiedyś na przykład
do gabinetu prezesa banku wpadła nieoczekiwanie jego żona i zastała sekretarkę
na kolanach męża. Bankier bez zmrużenia oka zaczął dyktować: "...i na koniec
szanowna Rado Nadzorcza zwracam uwagę, że nie obchodzi mnie czy mamy kryzys
czy nie. Nie jestem w stanie pracować bez drugiego fotela w gabinecie".
Wall Street
drążyła, ryła, knuła, aż zmiękczyła rygory. A kiedy wybory wygrał Ronald
Reagan politycy znowu wpadli w sidła bankierów, którzy finansowali ich
kampanie wyborcze bez opamiętania. Ten skubaniec wyznał zresztą, że "Uświadomiłem
sobie, że realnym zagrożeniem jest nie wielki business, lecz nadmiernie
silny rząd". W epoce bushowskiej magnaci finansowi powrócili do pełni władzy.
Podatki poszły w dół, wydatki w górę, hulające banki udzielały coraz bardziej
ryzykownych pożyczek. No i to wszystko musiało przecież pierdyknąć. A wtedy
na Wall Street zaczął się płacz i zgrzytanie zębów, bankierzy, cieniasy
bezwstydne, w krzyk, że cały system finansowy runie, kiedy oni nie zostaną
spłaceni. Obama paluszkiem pogroził, przypomniał, że rząd pracuje dla ludzi,
a nie dla bankierów, ale kazał dodrukować zielonych i groszem sypnął.
A obecny prezydent
USA powtarza to, czego każdy obywatel amerykański słucha z lubością: "Coś
wam powiem. Jestem dobry w zgarnianiu pieniędzy. Lubię pieniądze.
Jestem bardzo chciwy. Bardzo kocham pieniądze. I wiecie co? Chcę być chciwy
dla Ameryki. Zgarnę dla nas wszystko". I wygląda na to, że gość ma rację.
Wstępne oceny wskazują, że PKB USA za 2019 rok wzrosło o 2,5%, Rosji o
1,5%., pozostałe państwa jeszcze mniej. Oczywiście nikt nie przebije światowych
tygrysów, czyli Chin - 6,4% oraz Indii - jeszcze lepiej, bo aż 7,8 % wzrostu.
Oczywiście
sytuację gospodarczą świata można postrzegać w różny sposób. Na przykład
publicysta super-katolik Tomasz Terlikowski widzi to tak: "Cywilizacja
europejska opiera się nie na wulgarnym twierdzeniu, że silniejsi,
ładniejsi, zdrowsi są lepsi od innych, ale na uznaniu, że choroba, cierpienie,
uniżenie są bogactwem świata i Kościoła". Nóż, pogląd jak każdy inny, ale
popularności to ja mu nie wróżę.
Danuta Owczarz-Kowal
Danuta Owczarz-Kowal - filolog
orientalny i prawnik. Kiedyś zawarła pewien kompromis ze światem i od tego
czasu oboje nieźle sobie radzą. Jest spoko, chociaż świat czasami potrzebuje
poprawek... (Montreal)
....
|