Wesele II - Reaktywacja
Podejmując
ryzyko zgorszenia pięknoduchów i wielbicieli patriotycznych czytanek szkolnych
postawię dość śmiałą tezę, w myśl której poważna część - o ile nie większość
- dramatu Wyspiańskiego - "Wesele" toczy się między ludźmi, w dużym stopniu
- jak to się wtedy mawiało - "podochoconymi" m.in. alkoholem. Bez owego
szczególnego stanu upojenia - powiedzmy bez ogródek, wódką - wiele scen
straciłoby wiarygodność. Mając do wyboru Polskę (ew. polskość) karłowatą,
przyziemną, ale bardzo swojską w opozycji do wspaniałej, wyśnionej, uduchowionej
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej - krakowscy obywatele wybierają przyziemność,
a złoty róg ginie w odchłani historii na wieki wieków. Będą tacy, którzy
powiedzą, że nadmiar alkoholu skutecznie osadził marzenia przeciętnego
rodaka i okiełznał rozbuchaną wyobraźnię na miarę epoki. Poza tym, trochę
inaczej rozumiano dobrobyt w roku 1901, a trochę inaczej teraz w 2019.
Tym niemniej, choć szczegóły obrazu są inne, ogólny zarys jest ten sam.
Jeżeli czegoś
mi brakuje w ostatnich trzydziestu latach historii naszego starego kraju
to pojawienia się w świadomości zbiorowej jakiegoś dzieła literackiego
lub filmowego, które by ukazywało (mówiąc nieco banalnie) "blaski i cienie"
Polski, co prawda wyzwolonej od komunizmu, ale nie wyzwolonej od samej
siebie tj. swoich własnych wad. Zresztą, jeśli za komunizm uznać nie konkretną,
praktyczną konstrukcję ustrojową, lecz stan świadomości masowej przeważającej
części narodu, to na pewno znajdą się miliony Polaków, którzy dalej bezwiednie
tkwią w tamtym systemie, nazywając go w inny sposób. Do zmiany samego siebie
nie wystarcza powiesić na ścianie portret Jana Pawła II. W latach sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych, mimo stałego zagrożenia cenzurą, jednak ukazywały
się książki Tadeusza Konwickiego i Kazimierza Brandysa próbujące skonstruować
na nowo Polaka, którego natura uległa całkowitej lub częściowej dekonstrukcji
pod ciśnieniem narzucanego siłą nowego ustroju. Z tych prób wyszedł im
stwór dość schizofreniczny, cierpiący na (co najmniej) rozdwojenie jaźni,
tyleż katolicki, co socjalistyczny, a na dodatek pragnący być jeszcze nowoczesnym
Europejczykiem. Jeden z pisarzy tamtego okresu w ten sposób skomentował
zauważalny (częściej w większych ośrodkach miejskich) pęd do obalania następnych
"tabu", przejawiający się w różnych formach, choćby takich oto: "Biedni
ludzie, ledwo co wybiegli z kruchty, niektórzy z zebrania partyjnego, a
tu dalej nie ma spokoju - od jutra już mają się uczyć o orgazmach. Jak
tu się w tym wszystkim połapać?" - "Świnta prawda" - gdyby żył powiedziałby
po góralsku ks. Jozef Tischner. Pewnie, mało kto wie jak.
W końcu jednak
nadeszła ta inna, lepsza Polska. Złoty róg zagrał raz - po czym znowu się
gdzieś zawieruszył. Wydawałoby się, że pierwsi do rozgryzania orzecha poplątanej
rzeczywistości rzucą się powieściopisarze i filmowcy, ale o dziwo nic takiego
nie nastąpiło. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych za wyczyn (na
poziomie literatury masowej) uchodziły dawniej zabronione publikacje książek
George'a Orwella czy Józefa Mackiewicza. Otworzył się kurek z piśmiennictwem
przedwojennym. A potem niczym wodospad: 17.IX.1939 r., Katyń, Kresy, zbrodnie
bezpieki w PRL i dziesiątki innych do niedawna zakazanych tematów. Wszystko
to, na pewno potrzebne, ale nie opisujące tego, co się działo równolegle
za oknem, tu i teraz. Wytworzyła się niepokojąca tendencja wstydliwego
omijania tematów Polski współczesnej; np. czym żyli Polacy w AD 2002?.
Potem przyszła druga fala odbrązawiająca wszystko i wszystkich w III RP.
Na pierwszy ogień poszedł Lech Wałęsa. Andrzej Wajda zareagował niezłym
i generalnie uczciwym filmem o założycielu "Solidarności". Tym niemniej,
ci z nas, którzy byli niegdyś wstrząśnięci, zobaczywszy na ekranie wajdowskie
"Wesele", wciąż na próżno oczekują kogoś, kto z równą ostrością przedstawi
któregoś dnia teatrzyk współczesnych marionetek. Wciąż nie mamy syntetycznego
obrazu Polski po roku 1989, który przyprawiałby nas o dreszczyk - tak jak
dzieło Wyspiańskiego. Obraz byłby to iście panoramiczny, przekrojowo biegnący
przez trzy pokolenia - czasem dłużej. Niektóre postaci - czasem widma,
czasem marionetki - mogłyby wyglądać na przykład tak:
- Oto działacz
partii rządzącej, wcześniej skromny naukowiec parający się marksizmem,
pochodzący z przedwojennej lewicowej rodziny nauczycielskiej. Ostatnio
lubiący przedstawiać siebie jako chadeka.
- Oto jeden
z sędziów Sądu Najwyższego, już po raz drugi w życiu członek partii rządzącej,
mający na sumieniu skazanych dawnych opozycjonistów, teraz jak zawsze -
na posterunku - broni demokracji. Przynajmniej tak twierdzi.
- Inna postać
to były wysoki oficer LWP, wstyd mówić - oficer polityczno-wychowawczy,
potem chrzci się, już dobrze po sześćdziesiątce bierze ślub kościelny,
niebawem zostaje wiceministrem, po jakimś czasie doszlusowuje do partii
u władzy. Życie toczy się dalej.
- Wnuczka
działacza przedwojennej endecji, z rodziny bardzo religijnej. Ojciec działacz
"PAXU", katolickiego sojusznika PZPR; ona sama raczej o skłonnościach liberalnych,
przez niektórych uważana za "lewaczkę."
- Oto następny
delikwent. Za młodu trockista oraz fan Che Guevary i teologii wyzwolenia.
Potem dołącza do opozycji antyreżimowej, od chwili zostania ministrem po
zmianach ustrojowych wszędzie węszy szpiegów. Ostatnio częściej na zachodzie
niż na wschodzie.
- Za tymi
dużymi wagonami ciągnie się kilka tuzinów mniejszych wagoników. Dawni sekretarze
PZPR (lub ich synowie) przemieszani z wybijającymi się działaczami niektórych
skrajnych organizacji katolickich, dość często na dobrych posadach w TVP
lub w spółkach skarbu Państwa. Centrum wyraźnie odstawione na bocznicę.
Jak pisał Julian
Tuwim: "A tych wagonów jest ze czterdzieści. Sam nie wiem, co się w nich
jeszcze mieści.". Te i inne postaci - z jednej strony dziwaczne, niekiedy
potworne w swoim konformizmie, ale z drugiej, jakże swojskie, prawie rodzinne
- one wszystkie wciąż czekają na swojego drugiego Wyspiańskiego lub Wajdę.
Jeśli chodzi o film, to tytuł "Imperium kontratakuje" już ktoś wykorzystał.
Osobiście uważam, że melanż Hollywoodu i wsi podkrakowskiej najlepiej opisuje
obecną sytuację. Stąd mój wybór tytułu: "Wesele II - Reaktywacja". Scenariusz
pilnie potrzebny od zaraz.
Michał Stefański
Michał Stefański - dziennikarz
radiowy i prasowy, amerykanista. Od ponad 25 lat felietonista w polskojęzycznych
programach radiowych w wieloetnicznej stacji CFMB 1280 AM w Montrealu.
Jego artykuły i komentarze ukazywały się na łamach Gazety Wyborczej, dziennika
polonijnego - Gazeta w Toronto i montrealskiego Biuletynu Polonijnego.
Ma kotkę Zuzię.
|