Ulotny czar władzy
"Państwo nie
jest sługą". Autorem artykułu o takim tytule wydrukowanym w okolicach pamiętnego
marca 1968 r. w organie Stowarzyszenia PAX był jego założyciel i długoletni
prezes - Bolesław Piasecki. Tak jednoznaczna deklaracja światopoglądowa
zawarta już w tytule, siłą rzeczy, zbliżyła znacznie przedwojennego polskiego
faszystę do rządzącej w powojennej Polsce monopartii PZPR. W następnych
dwudziestu latach zarówno wierchuszka partyjna, jak też działacze nowej
opozycji antykomunistycznej zaczęli się stopniowo dzielić na skrzydło liberałów
z jednej strony, a twardogłowych nacjonalistów z drugiej. Dawny blask tradycyjnego
Zachodu rozpłynął się dla wielu rodaków starających się związać koniec
z końcem. W tym czasie, jedna ekipa rządząca po drugiej kompromitowała
się w oczach zawiedzionych Lechitów. Narastała podskórnie chęć schwycenia
mocno za twarz tych, którzy na transformacji skorzystali, ale o innych
zapomnieli. Tak popularne do niedawna liberalne elity opozycji antyreżimowej
odsłoniły swoje (podobno) antynarodowe oblicze. Aż powstała partia Prawo
i Sprawiedliwość i jej odkrywczy pomysł na Polskę - taki swoisty koktajl:
jedna trzecia katolicyzmu, jedna trzecia socjalizmu i jedna trzecia autorytaryzmu.
Jeśli w roku 2007 na realizację marzeń prezesa Kaczyńskiego było za wcześnie,
to po ośmiu latach całkiem znaczna liczba rodaków postawiła właśnie na
tego konia. Ta tendencja, jak na razie trwa, ale (jak wiadomo), nic nie
jest wieczne.
Międzynarodowi
politolodzy próbujący coś zrozumieć z polskiej trudnej układanki, podkreślają,
że ulotny czar rządzącego krajem PiS-u polega na zręcznym manipulowaniu
bodźcami materialnymi (tzn. 500+ i jego różnymi odmianami) przy równoczesnym
wysuwaniu na pierwszy plan patriotyzmu jako naczelnej motywacji swojego
działania. To są koła napędowe całego systemu. Jednakowoż, dość trudno
byłoby zaprzeczyć, że jest jeszcze coś trzeciego w polskiej naturze, co
tkwi tam od stuleci i od czasu do czasu daje o sobie znać. Wcale nie tak
rzadko mam okazję widywać osoby w wieku najczęściej mocno średnim, które
już w dziesiątym zdaniu rozmowy wpadają z hukiem na temat konieczności
dojścia do sprawiedliwości absolutnej, gdyż ich zdaniem poważny procent
Polaków miał w życiu "zbyt dobrze" i to w sposób niezasłużony.
Zdaniem zwolenników
tej teorii, owym "maminsynkom" czy "panienkom z dobrych domów" należy się
jakaś pokuta za sam fakt należenia do swoistej "elity". Przy czym, nie
jest do końca jasne co owi rozżaleni na cały świat rodacy uważają za przejaw
luksusu czy elitarnego trybu życia. Dla jednych będzie to obiad w renomowanej
restauracji, a dla innych wakacje na Hawajach.
Wiadomo skądinąd,
że spora część obrońców sprawiedliwości absolutnej, sama do biednych nie
należy. Może chodzi o to, że pan X nie był zmuszony wstawać przez 20 lat
o 4 rano na pociąg do pracy? A może istotne dla faktu bycia "elitą" jest
posiadanie znajomości na wyżynach jakiegoś ministerstwa? Elitą przez duże
"E" są w naszym starym kraju, jak wiadomo milionerzy, artyści, znani dziennikarze,
pisarze, adwokaci, sędziowie, ale - tak naprawdę - można by tę listę znacznie
rozciągnąć, choćby na znanych polityków mimo ich licznych ograniczeń umysłowych.
Poza nią są już tylko zawistni "zwykli ludzie" - cokolwiek to może oznaczać.
Dość dawno
temu - jeszcze za poprzedniej ekipy - któraś z kilku znanych w Polsce służb
policyjnych (pewno CBA) aresztowała w Warszawie Wojciecha Kwaśniaka, ówczesnego
szefa Komisji Nadzoru Finansowego, pod zarzutem działań korupcyjnych. Tak
się złożyło, że organ oskarżający rezydował w Szczecinie, co sprawiło,
że nieszczęsnego podejrzanego wieziono przez prawie cały kraj, niekiedy
też w świetle kamer dzienników telewizyjnych. Po dość krótkim czasie okazało
się, że oskarżenie jest bezpodstawne.
Tym niemniej
można sobie wyobrazić, jak jedna trzecia Polski zacierała wówczas ręce
z satysfakcji, że panu K. "dano popalić". Ponieważ główny nacisk propagandy
kato-narodowej idzie na podkreślanie różnic miedzy obywatelami. Teraz też
należy się spodziewać podobnych reakcji. Represyjność państwa i jego organów
ma pokazać wszystkim siłę obozu rządzącego. Wszak miło popatrzeć jak np.
dawne bożyszcze czytelniczek tabloidów "agent Tomek" będzie strącony z
piedestału, aresztowany i skuty. Co zresztą w ostatnich dniach stało się
naprawdę.
Cała operacja
była najpewniej pomyślana jako przykrywka nieszczęsnego, obscenicznego
palca posłanki Lichockiej dającej tym gestem do zrozumienia co, jako dobra
katoliczka, myśli ona o jej rodakach nie należących do PiS-u.
Niedaleko od
stylu pani posłanki sytuuje się pewien dość znany dziennikarz prawicowy,
sugerujący natychmiastowe więzienie dla "nielojalnych" sędziów - z łaskawym
wyjątkiem aresztu domowego dla pierwszego prezesa Sądu Najwyższego sędzi
Małgorzaty Gersdorf. Represyjnie nastawieni do sąsiadów ateuszy, kosmopolitów
i innowierców - i w ogóle do wszystkich "nietutejszych" - rodacy na pewno
się ucieszą. Prezes wszystkich Prezesów może być dumny z tak ideowego elektoratu.
Aż dziw, że jeszcze nikt nie zaproponował aby wraz z następnymi wyborami
przeprowadzić referendum na temat przywrócenia kary śmierci, np. przez
... wbicie na pal. Sukces mógłby być murowany. Niewesoła to myśl, że jedynie
groźba wstrzymania strumienia unijnej gotówki powstrzymuje obóz rządzący
przed podobnymi eksperymentami.
Jak to wytłumaczyć,
kiedy każdy gwizd, czy okrzyk niezadowolenia wobec prezydenta (nie)wszystkich
Polaków Andrzeja Dudy, wywołuje przesadne oburzenie i skłania niektóre
umysłowo słabsze osoby do kwestionowania potrzeby wolności słowa w kraju
nad Wisłą i Odrą? Jak to się dzieje, że te same osoby bez szemrania skłonne
są tolerować policyjną brutalność o 6 rano i urzędniczy hejt od rana do
wieczora, tylko dlatego, że robią to "nasi", a wiec pewno jest to słuszne
od początku do końca? Miło patrzeć jak wszystko funkcjonuje świetnie -
jak zwykle - do czasu.
Michał Stefański
Michał
Stefański - dziennikarz radiowy i prasowy, amerykanista. Felietonista Radia
Polonia.
|