Wojna bez wojny
Pamiętam lata
2014-2015 i dziejące się wtedy wydarzenia na wschodzie Europy tak jak je
przedstawiały opracowania i audycje "Radia Swoboda", nadającego w kilku
językach, przede wszystkim po rosyjsku, z Pragi czeskiej dla narodów b.
Związku Sowieckiego. To, co się wtedy działo na szczytach władzy w Moskwie
w t.zw. "resortach siłowych", a także na froncie medialnym (tj. propagandy)
można by określić znanym tytułem drugiej części popularnego filmu "Star
Wars". Brzmiał on "Imperium kontratakuje". I rzeczywiście. Obłożona sankcjami,
wyrzucana z organizacji międzynarodowych (np. G-7), nie wahająca się likwidować
swoich byłych szpiegów nawet za granicą, Federacja Rosyjska wraz ze swoimi
elitami zdecydowała, że czas grania Iwanuszki Głuptaska dla rozrywki zgniłego
Zachodu już dobiega końca. Zajęcie Krymu przez "zielonych ludzików", nazywane
niekiedy Anschlussem Putina i wywołanie (ew. sprowokowanie) wojny na wschodzie
Ukrainy otworzyło nowy rozdział w postsowieckiej historii Rosji. Odtąd,
każdy Dzień Zwycięstwa, obchodzony jak w ZSRR zawsze 9 maja, stał się,
jak za Chruszczowa i Breżniewa, okazją do pokazania światu nowych generacji
coraz to bardziej śmiercionośnych broni: rakiet, wyrzutni pocisków, nowych
czołgów i samolotów wielozadaniowych. To robiło wrażenie na miłośnikach
gier komputerowych, na widzach, czasami też na ekspertach. Tym niemniej
w zaciszu instytutów naukowych i pilnie strzeżonych ośrodków badawczych
myślano o czymś jeszcze nie słyszanym, a powalającym przeciwnika na kolana.
Aż w końcu wymyślono.
Do grona wybitnych
filozofów wojny i pokoju, myślicieli, także o zacięciu praktycznym, można
z pewnością zaliczyć Sun-Tzu, chińskiego stratega żyjącego 2.5 tysiąca
lat temu. W swojej pracy pt. "Sztuka wojny" analizuje on rozmaite sposoby
uzyskania przewagi nad przeciwnikiem. Tych posunięć taktycznych jest wiele,
ale, jak pisze autor: "Opanowanie sztuki wojny polega na podporządkowaniu
sobie wroga bez walki. [...] Wygra ten kto wie, kiedy trzeba walczyć, a
kiedy walki unikać". Wobec tego dla słabnącej Rosji, wojna bez wojny
to najlepsza możliwa taktyka. Tylko jak to ma wyglądać w praktyce? Przekonać
przeciwnika, że nie ma o co się bić? A może by tak wpłynąć na naszego odwiecznego
wroga, aby nas polubił? Może rozpylić w okolicy gazy rozweselające? Może
zawładnąć komputerami wroga i przekazywać rozmiękczające treści n.p. tfu
tfu ...pornografię? Może też zastosować broń absolutną jak by ją nazwano
przed kilkuset laty po łacinie - "ULTIMA RATIO" (ostatni argument). Cóż
to by takiego mogło być? Oddajmy na chwilę głos prezesowi Wytwórni Filmów
Fabularnych MOSFILM Karenowi Szachnazarowowi. W jego opinii Rosja już wymyśliła
swoją Wunderwaffe (cudowną broń), a jest nią nie kto inny jak... Donald
Trump. Pan prezes kontynuuje myśl w ten sposób: "Mówią, że Trump robi z
Rosji potęgę. Zasadniczo, tak to wygląda. Chaos, który Trump wprowadził
do amerykańskiego systemu rządów, bardzo osłabia Stany, a skutkiem tego
Rosja zajmuje ich miejsce, na razie tylko na Bliskim Wschodzie, potem przyjdzie
kolej na Afrykę... itd. To prawda, że Trump osłabia USA. Dlatego
my go tak kochamy [...] Im więcej oni mają problemów, tym lepiej dla nas."
W ostatnich
tygodniach, oficjalna propaganda putinowska dostała do ręki jeszcze jedną
broń, której można użyć do rozegrania następnej partii gry o duszę narodu
rosyjskiego, a pewnie nawet o kilka innych nacji. Chodzi o t.zw. "kartę
ukraińską". Zamiast wypierać się, niczym trzecioklasista, wszelkich kontaktów
z Rosją w czasie pamiętnych wyborów roku 2016, teraz ludziom Trumpa odpowiedź
nasuwa się sama. Tak, byliśmy cały czas z nimi w kontakcie, ale to nie
był wywiad rosyjski tylko ukraiński. Najpierw zbierali materiały przeciw
Hillary Clinton, a ostatnio mają pełną szafę "kwitów" na kontrkandydata
Bidena. Jedyny problem to legalność użycia tego typu dokumentów. A tak
poza tym ilu jest takich fachowców w USA (rzecz jasna poza Marią Yovanovich
i podpułkownikiem Vindmanem), którzy odróżnią Rosjanina od Ukraińca, a
język rosyjski od ukraińskiego? Kilkudziesięciu, czy trochę więcej? Jak
na razie samo wylansowanie Donalda Trumpa na (anty)gwiazdora polityki światowej
przynosi Moskwie kolosalne zyski zarówno prestiżowe, jak też pieniężne.
To dzięki prezydentowi Trumpowi kremlowskie elity mogą zaoszczędzić na
kosztach zbrojeń, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. A sam Władymir
Putin może sobie brylować na salonach Europy Zachodniej i żartobliwie "przyznawać
się" do obsadzenia Białego Domu swoimi ludźmi.
Liczni zwolennicy
dalszego pozostawania Donalda Trumpa na fotelu prezydenckim jedynego (podobno)
supermocarstwa świata reprezentujący wszystkie możliwe narodowości, łącznie
z Polakami wysuwają argumenty na jego korzyść, przede wszystkim natury
ekonomicznej. Dużej części wyborców podoba się nieformalny styl bycia aktualnego
prezydenta USA i jego zapał do, jak kiedyś nazwał, "osuszania waszyngtońskiego
bagna". Jednak po trzech latach, owe "osuszanie" okazało się wielce przereklamowane.
Miękki kręgosłup Donalda Trumpa z lekka przysłonięty szorstkim językiem
jest dla wielu oczywistością. Jednocześnie rośnie liczba Amerykanów, w
oczach których nieortodoksyjne zachowanie prezydenta, obojętnie - celowe
lub nie, osłabia sojusz zachodni, wystawiając go na coraz to potężniejsze
naciski Rosji, a w nieco dalszej kolejności Chin. "Wojna bez wojny", jak
dotąd, przynosi korzyści jedynie jednej stronie. I o tym też warto pamiętać.
Michał Stefański
Michał Stefański - dziennikarz
radiowy i prasowy, amerykanista. Od ponad 25 lat felietonista w polskojęzycznych
programach radiowych w wieloetnicznej stacji CFMB 1280 AM w Montrealu.
Jego artykuły i komentarze ukazywały się na łamach Gazety Wyborczej, dziennika
polonijnego "Gazeta" w Toronto i montrealskiego Biuletynu Polonijnego.
Ma kotkę Zuzię.
|