Wywiadowcze porażki
Moi koledzy
z wywiadów partnerskich wielokrotnie podejmowali ze mną rozmowy na ważkie
dla wywiadów całego świata tematy. Jednym z nich była współpraca z politykami.
A w ramach tej współpracy najciekawszym dla mnie wątkiem był temat prawa
służby do doznawania "wywiadowczej porażki" i jej akceptacji nie tylko
przez kierownictwo służby. Ale także przez kierownictwo państwa.
Poniżej kilka
przemyśleń jakie zanotował sobie #ZwyczajnySzpieg.
Wywiad jest
narzędziem w rekach polityków. Jak brzytwa lub skalpel. Może ratować lub
niszczyć. Jest narzędziem bardzo szczególnym. Czasem niebezpiecznym. Dla
użytkowników i przeciwników. Zakłócenie funkcjonowania tego narzędzia pozbawia
nas - Polaków, sprawnych oczu i uszu. To nie tylko aktualna władza traci.
Tracimy wszyscy. Pytanie, czy to narzędzie jest sprawne i jak bardzo sprawne.
Na ile procent swoich potencjalnych możliwości działa?
Załóżmy na
chwilę teoretycznie, że kiedyś nasz wywiad cywilny osiągnął jakieś wzorcowe
apogeum i działał na 100% możliwości wbrew zasadzie Pareto. Dysponował
więc pełną obsadą kadrową, odpowiednimi środkami finansowymi i organizacyjnymi
i był wspomagany nie tylko przez obywateli chętnie udzielających pomocy,
ale i przez sojusznicze i partnerskie służby, które udzielały nam rozmaitych
informacji, jakich nie mogliśmy zdobyć sami. W zamian przekazywaliśmy im
wybrane elementy z naszej wiedzy. Politycy rozumieli jak działa taka służba
i umiejętnie z jej pracy korzystali. Jednym słowem - sielanka.
Niestety, cieniem
na zaufaniu polityków do realnego, a nie teoretycznego wywiadu (oraz pozostałych
służb) kładł się fakt, że swego czasu wywiad cywilny zdołał obalić własnego
premiera, ponoć szpiega Moskwy. Ciekawe, że zrobił to wywiad, a nie kontrwywiad.
Potem jak z worka posypały się i inne akcje. Wiele z nich zakończone "klęską"
uwikłanych w nie służb. Zauważmy jednak, że obecnie nad służbami czuwa
nie nuworysz, jak kiedyś, ale doświadczony człowiek, który wie "jak się
kręci lody" za zasłoną tajemnicy państwowej.
Częste zmiany
warty we władzach powodowały, że kolejni politycy - nauczeni doświadczeniem
- nie przejmowali się wcale subtelnościami funkcjonowania wywiadu. Raczej
skupiali się na poszukiwaniu haków na poprzedników, odpowiednio podmieniając
kadrę kierowniczą na coraz bardziej wierną. Bo zdrowy rozsądek podpowiadał
im, że wierny szef służby może przynajmniej starać się rozbrajać polityczne
miny jakie zawsze pojawiają się na drodze polityków. Gdybyż tylko zadowalano
się podmianą szefów. Niestety, dawne dylematy nawarstwiały się, bo oto
wymiana kadry kierowniczej schodziła coraz to niżej i niżej. Personel z
naboru po 1990 roku z reguły oczekiwał szybkich awansów w miarę czyszczenia
szeregów z tzw. starych komuchów. Ale to czyszczenie nie mogło się odbywać
zbyt szybko, bo służbie groziła utrata płynności kadrowej i operacyjnej.
Należało postępować ostrożnie w tej materii. Dlaczego?
Rola tego ostatniego
elementu - płynności operacyjnej - rosła proporcjonalnie do naszego polskiego
wrastania najpierw w struktury Paktu Północnoatlantyckiego, a następnie
Unii Europejskiej. Służby partnerskie oczekiwały rzetelnej i korzystnej
współpracy. Jakość tej współpracy w jakimś stopniu zależała od poziomu
"expertise" prezentowanego przez polskich oficerów oddelegowanych do działań
z partnerami. Siłą rzeczy na pierwszy ogień szli ludzie doświadczeni, a
więc i starsi stażem. Młodsi powoli dorastali i dojrzewali. Ale w tej sytuacji
tylko naprawdę utalentowana kadra młodszego pokolenia mogła prześcigać
tych starszych. Pozostali niecierpliwili się. Nie zawsze rozumieli, że
wywiad jest procesem, a nie spektakularną jednorazową akcją.
Rozmaite zabiegi
kolejnych szefów sprawiały, że doświadczonych oficerów pospiesznie wypychano
na emerytury. Często za pośrednictwem zabiegów pseudo-formalnych (przekroczone
55 lat życia) bez umocowania ustawowego albo z gatunku "rozwibrowywania
zyberto- wiczowskiego", co czyniło zapewne więcej szkody niż pożytku. No
i prawie natychmiast o nich zapominano. W odróżnieniu od reszty świata,
gdzie takich starych repów wykorzystuje się do maksimum, aż przestanie
im się chcieć.
Nie wykluczam,
że dochodziło też do skrytego mobbingu, mającego zachęcić "obiekt" presji
do odejścia na emeryturę lub do innej służby. Co ciekawe, w polityce takiego
pozbywania się niektórych ludzi drogą przejścia do innej służby niekiedy
stosowano dziwaczną politykę limitowania miejsc, do których można było
się przenieść. Na przykład przejście do służby mundurowej X było zakazane
(brak zgody) a do służby mundurowej Y było akceptowane. Te zagadkowe zasady
często wyjaśniała osobista sympatia lub antypatia jednego szefa do drugiego.
Poważnym problemem
stało się też swego czasu zdominowanie kadry kierowniczej wywiadu przez
ludzi zakotwiczonych w kontrwywiadzie. Niektórzy nie byli w stanie wyjść
z mentalności "policjanta" aby skutecznie stać się "złodziejem" cudzych
tajemnic. Stąd w przeszłości taka kadra skupiała się na bardzo rozbudowanych
zabiegach w obszarze kontrwywiadowczego zabezpie- czenia kadry, obiektów
i własnych działań. Nie twierdzę, że niepotrzebnie, ale
coś za coś.
Ograniczone
środki finansowe, brak doświadczeń "złodziejskich" i równoległe większe
poczucie pewności w obszarze "policyjnym", to wszystko powoli, ale skutecznie
podkopywało etos wywiadu w "wywiadzie". Operacyjna śmiałość z łatwością
mogła być wypierana przez operacyjną nad-ostrożność. Atutem była więc umiejętność
działania lub pozorowania działania, z absolutnie zminimalizowanym ryzykiem
operacyjnym. Bo najwyraźniej kadra kierownicza - szefowie służby, dyrektorzy
biur i ich zastępcy, a nawet naczelnicy - nie byli gotowi na prowadzenie
spraw z podwyższonym poziomem ryzyka operacyjnego i politycznego. Do tego
potrzebne jest głębokie zrozumienie do czego służy wywiad w łonie kierownictwa
państwa. I akceptacja ewentualnych porażek. Bo wywiad działa w takich obszarach
świata, gdzie pewna jest jedynie niepewność. Przyglądam się więc ławom
rządowym w Sejmie. Hmmm...
Takie oto dziedzictwo
ma w swojej dyspozycji nasza Agencja Wywiadu. Czy zdoła je przezwyciężyć?
Martwię się, bo życzę moim koleżankom i kolegom aby wszystkie współczesne,
prześmiewcze uwagi pod adresem ich Firmy były tylko bajkami z mchu i paproci...
Filip Hagenbeck
Filip Hagenbeck - oficer wywiadu.
Weteran długoletnich misji poza granicami kraju. Na terenach trudnych i
gorących, także w warunkach wojennych. Ponoć urodził się 1 kwietnia, ale
nie należy wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków. Do niedawna myślał,
że resztę swego życia spędzi jak wszyscy szpiedzy - w cieniu, w kapciach,
przy kominku, z ukochanym psem, głaszcząc siwiejącą brodę. Pomylił się.
|