Wyścig nadal trwa - powyborcze
refleksje
Zdarza się słyszeć nie tak rzadko
zarzuty, że polska "wojna kulturowa" doprowadziła do tego, że każda z dwóch
stron politycznego sporu posiada swoje osobne dane, swoją osobną statystykę,
swoich własnych ekspertów, a nawet swoje osobne, czasem oderwane od rzeczywistości
fakty. Patrząc na wyniki ostatnich wyborów, oddychamy z ulgą, bo staje
się jasne, że umysłowy totalitaryzm jeszcze tym razem nie pochłonął wszystkiego.
Trochę zdrowego rozsądku pozostało każdej ze stron. Dlatego też można wciąż
zupełnie szczerze powiedzieć: polski wyścig nadal trwa. Piłka jeszcze jest
w grze.
W sensie ogólnym, trudno jest wyrokować
o uczciwości wyborów. Wszak bardzo duża część mediów elektronicznych wyraźnie
prowadziła grę "do jednej bramki". Strona przeciwna nie pozostawała jej
dłużna. Na palcach jednej ręki można by policzyć dyskusje, gdzie ważono
by skrupulatnie racje i kontrargumenty oponenta. To dla naszych rodaków
pozostaje wciąż pieśnią odległej przyszłości. Niektórzy, nabrawszy wprawy
w młóceniu przeciwnika, zapomnieli chyba, że są (niektóre) miejsca na świecie,
gdzie można "dyskutować" inaczej. W sensie wąskim, wciąż zdarzają się zastrzeżenia
co do jakości samego procesu wyborczego. Agencje podały, że posłowie prawicowej
Konfederacji złożyli skargę do Sądu Najwyższego na państwową telewizję
TVP zarzucając jej naruszenia Kodeksu Wyborczego. Zatem wygrało, jak można
było przewidzieć, prawicowe porozumienie (tj. de facto "koalicja" Prawa
i Sprawiedliwości z metodą DHonta). Przy tej okazji znacznie umocniły
się dwie prawicowe "przystawki" - Porozumienie Jarosława Gowina i Solidarna
Polska Zbigniewa Ziobry. Czy wyjdzie to na zdrowie PiS-owi i jego szefostwu
w trudnych chwilach, które mogą dla nich nadejść? Nie wiadomo. Małgorzata
Kidawa-Błońska spytana o szanse Koalicji Obywatelskiej w wyborach prezydenckich
wyraziła dużą ufność w wyroki losu oraz zniesmaczonych wyborców mówiąc
"Będzie łatwiej, bo wiatr się zmienia." Jeśli chodziło jej o ewentualny
sojusz z Lewicą to jest to duże ryzyko. Na opozycyjnej wadze raczej nie
ma miejsca na dwie duże partie umiarkowanej centro-lewicy. Jest miejsce
albo dla SLD albo dla Platformy (ewentualnie jej nowego wcielenia). PSL
urósł na tyle, że dorobił się własnych "przystawek" (Kukiz i ED), a przy
okazji zmienił klientelę na bardziej miejską, której różne demonstracje
"gejowskiej dumy" wydają się działać na nerwy - zresztą dość podobnie jak
tzw. "Marsz Niepodległości". Jaką rolę w nowej kadencji będzie miał raczej
opozycyjny Senat - odpowiedź na to pytanie usłyszymy za miesiąc.
Tymczasem w budynku na Nowogrodzkiej
prezes Kaczyński, powoli, systematycznie - niezależnie od liczenia głosów
w wyborach - tworzy coś, czego jeszcze w Polsce nie było. To, co jest przeprowadzane
na naszych oczach w Polsce z końcem drugiej dekady XXI wieku zasługuje
na miano budowy nowego ustroju. Przynajmniej takie są zamierzenia Jarosława
Kaczyńskiego, wiernego ucznia skażonego marksizmem prof. Ehrlicha - swojego
dawnego mentora. Twórca i prezes Prawa i Sprawiedliwości nie ustaje w wysiłkach
skonstruowania nowej wymyślonej przez siebie wersji ustrojowej, będącą
w skrócie: mieszanką PRL-u z ideologią podobną do późnego reżimu gen. Franco.
Miałby to być kraj z wyraźnym narodowo-katolickim
obliczem, którego lider ujawnia coraz bardziej widoczne chęci zostania
przywódcą wspartym autorytetem polskiego kościoła. Jeśli młodemu Kaczyńskiemu
marzyło się kiedyś zostać (jak sam wspomina) "emerytowanym zbawcą ojczyzny",
to właśnie teraz na krótki czas otworzyła się szansa, aby to marzenie przekuć
w rzeczywistość. Za dwa lata będzie chyba już za późno. W jednej osobie
lider narodu, obrońca wiary i szafarz dóbr materialnych. Brzmi to jak duża
uzurpacja. Wygląda jednak na to, że jedna trzecia Polaków nie miałaby nic
przeciwko temu. Z tym, że kandydat na polskiego generała Franco prawdopodobnie
czuje, że polskim wydarzeniom (choćby ciągłej przepychance z trybunałami
Unii Europejskiej) brak tej mocy i skali napięcia jaką dostarczyła w latach
trzydziestych okrutna trzyletnia wojna domowa na półwyspie iberyjskim.
Z braku prawdziwego bezwzględnego wroga prezes sam wymyśla zagrożenia
przed którymi chce bronić Polaków. Wiemy, wiemy - są to uchodźcy i roznoszone
przez nich wirusy, antyklerykałowie, niemoralni libertyni chcący wychowywać
nasze dzieci (w skrócie. "gender") i ostatnio środowiska LGBT. Co prawda,
w porównaniu z dawnymi zmaganiami sprzed osiemdziesięciu lat, wszystko
to razem wygląda na inwazję liliputów lub krasnoludków z filmowych bajek
Disneya. Kiedy na wiosnę roku 1939 w starodawnej katedrze stolicy Kastylii
Burgos prymas Hiszpanii wręczał wodzowi Ruchu Narodowego pogromcy komunistycznej
Międzynarodówki zabytkowy miecz spod bitwy z Turkami pod Lepanto i tytuł
obrońcy wiary, wiadomo było, że zwycięstwo jest pełne, a Hiszpanów czekają
długie lata rekolekcji oraz "reedukacji" poprzez pracę; dla pechowców oznaczało
to więzienie. Inni poszli na emigrację, fizyczną lub wewnętrzną. I tu wyłania
się problem. Lider PiS-u (a nawet jego następca) nie mają tych długich
lat "wychowywania narodu" przed sobą. Należy się obawiać, że za kilka lat,
kiedy kasa państwowa schudnie, pod dostatkiem będzie jedynie dużo szumu,
patriotycznych westchnień i sloganów, a pod dywanem buldogi będą walczyć
o kość. Tak jak zawsze.
Czy powyższe dwa obrazki za rok czy
dwa będą należeć do narodowej "science fiction"? Poczekajmy, a na pewno
zobaczymy.
Michał Stefański
Michał Stefański - dziennikarz
radiowy i prasowy, amerykanista. Od ponad 25 lat felietonista w polskojęzycznych
programach radiowych w wieloetnicznej stacji CFMB 1280 AM w Montrealu.
Jego artykuły i komentarze ukazywały się na łamach Gazety Wyborczej, dziennika
polonijnego - Gazeta w Toronto i montrealskiego Biuletynu Polonijnego.
Ma kotkę Zuzię.
|