W krótkich spodenkach
przez PRL (cz. 8)
Danusia
Gęba mi się śmieje od ucha do ucha,
gdy tylko popatrzę w przeszłość, więc regularnie to robię zwłaszcza przy
zmianach pogody, bo wtedy bywam depresyjny albo narwany, dość nieprzyjemny
dla siebie, otoczenia, przechodniów, sprzedawców kalafiorów, współpasażerów
w autobusie, much, komarów, a w szczególności natrętnych meszek i tak w
ogóle.
Do "miłowania bliźniego swego" skłonny
wtedy nie jestem, choć podobno to grzech.
Gęba mi się śmieje, bo prawie wszystko
o czym marzyłem się spełniło z moim lub z przypadku udziałem.
Dzieciństwo, które już pamiętam (bo
całkiem wczesne słabo), spędziłem "na wygnaniu" w lasach pod Warszawą,
gdzie zesłano nas z okazji osadzenia mojego ojca w więzieniu w wyniku głośnych
procesów politycznych czasów stalinowskich. Ale powietrze tam było wspaniałe,
dzikie tereny rozległe i ciekawe, zaś do szkoły można było podjechać przypadkowo
spotkaną po drodze furmanką. W odróżnieniu od moich matki i babci tamte
czasy wspominam z przyjemnością, bo niczego mi nie brakowało.
Do pełni szczęścia dołączyła elektryfikacja
kraju, oraz "naszego" "Świdermajer" drewnianego domu, więc lekcji przy
lampie naftowej już odrabiać nie musiałem. Na dodatek poganiany brzozową,
bolesną witką przez babcię, zostałem wyedukowany w pisaniu i rachowaniu
na tyle, że do szkoły przyjęto mnie od razu do II klasy, czyli zająłem
miejsce w środkowym rzędzie pomieszczenia klasowego, w którym klas było
trzy, w tej naszej wsiórskiej szkole. Skupić się na nauce bywało mi trudno,
bowiem przede mną siedziała cud dziewczynka - blondyneczka do której poczułem
przemożne erotyczne uczucia, nie rozumiejąc zresztą na czym one polegają.
Mimo, do wszelakich grzeszków skłonności,
zostałem ministrantem w pobliskiej drewnianej parafii, a nawet kandydatem
na księdza (w planach babci i proboszcza). Dostałem nawet dla zachęty piękny,
natrętnie kolorowy obrazek jakiegoś świętego chłopca, który czas spędzał
na modlitwach i westchnieniach do Opatrzności, po czym zachorował na gruźlicę,
zmarł i natychmiast wzniósł się do tego swojego Nieba. Życiowa kariera
w takiej formie wydała mi się nudna, więc pięknie uprasowaną komerżkę kiedyś
zdjąłem wybierając życiową drogę bardziej krętą i niezbyt przejrzystą.
Zacząłem zresztą od skrytego palenia papierosów z kolegą pod jakimś krzakiem
w drodze ze szkoły. Mentolowe papierosy którymi się do tego występku posłużyliśmy
nie posmakowały mi na tyle, że rzuciłem palenie aż do dorosłości.
Roman Mossor
Roman Mossor - urodzony i mieszkający
od zawsze, choć z długimi przerwami w Warszawie. Zawodowo pasjonat
Telewizji - techniki, organizacji i technologii. Życiowo i rodzinnie związany
z Bałkanami, społecznościami byłej Jugosławii. Od wielu lat w stanie pozornego
spoczynku. (Warszawa)
|