MatriarCHat
Dochodzi godzina 11:45, a ja jestem
w drodze do przedszkola. Mam na imię Marek i chciałbym opowiedzieć wam
moją historię, ale tu nie ma wiele historii. Jest rutyna. Jest schemat,
który od pokoleń trwa w niezmienionej formie.
Na bose stopy nałożyłem brudne adidasy,
moją mocno zaniedbaną sylwetkę przyozdabiają dresowe spodnie już którejś
z kolei świeżości i bluza z napisem po angielsku. Włosy trwają w twórczym
nieładzie, od paru dni nie widziały grzebienia ani szamponu.
Po osiedlu niczym zombie suną podobni
mi ojcowie. Każdy z przylepionym sztucznym uśmiechem i w porównywalnym
do mojego stanie nieogarnięcia. Zapalam papierosa i zagajam do maszerującego
obok Andreasa, faceta dobijającego już czterdziestki, nieco otyłego, z
wiecznie sceptycznym podejściem do życia:
- Jak tam u ciebie? - pytam.
- Do dupy! - Andreas niemal na mnie
krzyczy.
- Niedługo zaleją nas całkowicie
i będzie po nas, a rząd nic z tym nie robi! Tłumaczą, że to dla dzieci
i mężczyzn ta pomoc! Ty widziałeś tam jakieś dzieci i mężczyzn, Marek?
Widziałeś?! Same młode, silne kobiety, młode pantery z innego kontynentu
szukające tu szczęścia i życia na nasz koszt, a ich dzieci i mężczyźni
zostawieni na pastwę losu.
- Oj, daj spokój. Mamy inne problemy
na głowie. Jak tam w ogóle twoja żona?
- A, świetnie, świetnie. Wiesz,
awansowała znowu. Kobietom łatwiej. Znaczy, kobietom to wszystko łatwo.
My musimy napraszać się o pozwolenie na pracę... - Andreas westchnął.
- Wiesz, te bardziej wyzwolone kantony
ponoć zniosły wymóg zgody żony na pracę męża, a lada dzień mają podobno
zezwolić na udział mężczyzn w lokalnych wyborach. Współudział we władzy,
w ograniczonym zakresie, ale jednak - starałem się pocieszyć Andreasa.
- MYŚLISZ, ŻE U NAS TO PRZEJDZIE?!
- Andreas wybuchnął. - Ona nazwała mnie ostatnio smalcem alfa. SMALCEM
ALFA! Powiedziała, że jestem gruby, bezużyteczny i nie nadawałbym się nawet
na prostytuta na zuryskiej Langstrasse. Mam, kurwa, dość! Gotuję, sprzątam,
prasuję, robię zakupy i nawet ten przygłupawy Michael z kasy w Coop patrzy
na mnie jak na totalną życiową porażkę. I ma rację! Jemu żona przynajmniej
pozwoliła pracować. Ja jestem niewolnikiem we własnym domu!
- Źle ci? - spytałem go przekornie.
- Macie duży dom, willę weekendową koło Davos, kilka samochodów. Jednego
z nich możesz używać na wycieczki z dziećmi. To, że ona traktuje cię jak
gówno, to jednak trochę twoja wina. Znasz Petera? Oni mają gospodarza domowego!
Peter może całe dnie spędzać na piciu piwa z kolegami, realizować się w
swoim hobby i tak długo, jak się nie wychyla i nie miesza do kobiecych
spraw, ma luz. Rozumiesz?! Więc się ogarnij! To ty jesteś winny, a nie
ona! Ona was utrzymuje, dba o dom i rodzinę. Ma prawo być na ciebie wkurzona.
Trochę pożałowałem tego werbalnego
ataku na Andreasa i klepnąłem go w ramię.
- Sorry, stary, trochę cię rozumiem.
Ale takie jest nasze życie. Od powstania Konfederacji Szwajcarskiej w 1291
kobiety miały prawo decydować o wszystkim i tak po prostu zostało. Nie
o to walczyły tyle lat, nie o to walczyła Wilhelmina Tell. Ale fakt, jesteśmy
i będziemy upokarzani. Pamiętam, jeszcze przed dziećmi pracowałem jako
hostess przy imprezach. Dobrze płacili, ale wymagali, żebym trzymał wagę
i był zadbany. Przed dwudziestym rokiem życia można to było ogarnąć z palcem
w dupie. Pamiętam też podstarzałe kobiety na stanowiskach, które niczym
pumy wypatrywały co lepszych kąsków wśród obecnych hostessów. Czasem niewinnie
klepały nas w tyłek. Czasem składały propozycje nie do odrzucenia. A jeśli
chciałeś brać dalej udział w tych eventach i zarabiać, no to...
Zdążyliśmy dotrzeć pod wejście przedszkola.
Andreas spojrzał na wychodzące z budynku dzieci, w tym jego syna.
- Kurwa, Marek, nie chcę dla niego
takiej przyszłości.
- Andreas, wszystko w naszych rękach...
Zabraliśmy nasze dzieciaki, pożegnaliśmy
się mocnym uściskiem dłoni i wróciliśmy do swoich domów.
Zacząłem podgrzewać garnek zupy,
patrząc na siedzącą przy stole małą Matyldę. O jej przyszłość nie musiałem
się na szczęście zbytnio obawiać.
Nastawiłem na gramofonie płytę mojego
ulubionego wokalisty - Arethy Franklina. Usiadłem na fotelu, w brudnych
adidasach, przepoconych spodniach dresowych i wypłowiałej bluzie.
W głośnikach zabrzmiało:
All I'm askin'
Is for a little respect when you
get home
(just a little bit).
Podniosłem głowę, spojrzałem w sufit,
a z kącików oczu popłynęły mi łzy.
Lambert Król
Lambert Król - autor bloga Swiss
Tales będącego zbiorem opowiadań i anegdot z życia w Szwajcarii. Absolwent
filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W czasach
studenckich związany z czasopismem Plus Ratio. Działał w stowarzyszeniach
Erasmus Student Network oraz Bratnia Pomoc Akademicka UJ. Mieszka w Szwajcarii.
Na co dzień pracuje jako project manager. Dumny tata Zuzanny i Filipa.
www.swisstales.pl
|