W krótkich spodenkach
przez PRL (cz. 5)
Duchy
Nie wiem/wiem, dlaczego rodzina Duchów,
a właściwie ich domek kojarzy mi się z zapytaniem: co polscy chłopi jedli
w średniowieczu, jak bytowali, jak mieszkali? Czy rzeczywiście orał nimi
Pan? A rozpijał Żyd?
Domek Duchów mieścił się tuż obok
naszego, po przeciwnej stronie polnej drogi, która Wiśniową Górę przecinała.
To bliskie sąsiedztwo pozwalało od czasu do czasu zajrzeć przez otwarte
drzwi do izby, w której mieszkali. W naszym domu nie było bieżącej wody
ani kanalizacji, nie mówiąc o elektryczności, ale w domku Duchów było jeszcze
gorzej. Po środku izby, która stanowiła przeważającą część ich domu, na
klepisku paliło się ognisko. Stąd to średniowiecze w moich skojarzeniach.
Tuż obok domku, od strony pól mieściła się górka gnoju, w kałuży gnojowicy.
Jak liczna była ta rodzina i jak prezentowali się ich dorośli przedstawiciele
nie zapamiętałem. Pamiętam jedynie małą, kilkuletnią dziewczynkę, która
przybiegała na nasze podwórko.
Ale wróćmy do tematu. Co jedli średniowieczni
polscy chłopi?
Oj słabo było, cienko. Z przekazów
historycznych wiadomo, że mięso na chłopskich stołach było rzadkością,
spożywano je może raz w tygodniu, w niedzielę. Ziemniaki z okrasą, to był
typowy posiłek. Do tego ryby, w szczególności słodkowodne, produkty mączne,
kluski, kopytka w najróżniejszych sosach (sam to lubię) oraz to, co kobiety
i dzieciaki nazbierały w lesie: grzyby, jagody, borówki itd. No i oczywiście
kasze na czele z gryczaną, pęczaki i podobne. Jak w gospodarstwie była
krówka to był też nabiał, sery, żebym nie zapomniał. No i drób pętał się
po podwórku, to też od czasu do czasu trafiał do garnka, jako kura, nie
kurczak.
Sam uczyłem się zbierania grzybów
pod kierunkiem babci. Do tej pory zbieram do spożycia prawie wyłącznie
grzyby nie blaszkowe oraz kurki, czasem jak się trafią rydze. Pozostałe
blaszkowce omijam, choć zdaję sobie sprawę, jakże dużo przez to tracę,
to zresztą opinia bardziej wytrawnych grzybiarzy, którą po spróbowaniu
blaszkowej kani podzielam. Powszechnie wiadomo jak łatwo można pomylić
kanię z muchomorem sromotnikowym, czy też jesienną gąskę z nim.
Chłop na dodatek nie omijał gorzałki,
tak jak Koper był jej zaprzysięgłym wielbicielem, tyle że Koper kupował
ją w miejscowym GS-sie, chłop zaś u przysłowiowego Żyda, który opłacał
koncesję za swój sklep Panu (wiem to, bo uczono nas w szkole, jak to Panowie
wykorzystywali biednych chłopów).
Nie pamiętam, jak często w naszym
drewnianym domu na stole gościło mięso, za to pamiętam, że nigdy nie bywałem
głodny z powodu braku jedzenia. Spróbowałem kiedyś nawet mleka prosto od
krowy, takiego ciepłego i z pianką.... fuuuuj!!! Bywałem głodny z
braku czasu, bo jak wszystkie dzieciaki byłem w ciągłym ruchu, więc pajdę
chleba posypaną cukrem jadałem też w biegu, na podwórku.
Duchy zapewne jedli marnie, może
przypisuję im średniowieczne obrazy i praktyki niesłusznie, ale ich ciągle
w myślach widzę siedzących wokół ogniska pośrodku mrocznej izby. A ta mała
dziewczynka z ich domu, jeśli (mam nadzieję) żyje, to jest już starszą
kobietą, która doczekała niebywałych zmian cywilizacyjnych będących udziałem
większości społeczeństwa, mimo kilku "okresów błędów i wypaczeń", duszącego
uścisku "bratniego narodu radzieckiego", nauki z podręczników szkolnych
ze zdjęciami "ukochanych przywódców Bieruta i Stalina", kraju pod wodzą
marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego i wszechogarniającej nas radiowej
propagandy, której nie udało się jednak zrobić wody z mózgów "ludu pracującego
miast i wsi".
Sytuację na przedwojennej polskiej
wsi znam trochę z opisów ojca, trochę też z przekazów babci, zwłaszcza
jej stwierdzenia oparte na własnych przeżyciach, obserwacjach niebotycznych
różnic społecznych, które wcześniej czy później musiały doprowadzić do
wybuchu rewolucji, tym bardziej krwawej im skutki tych różnic były bardziej
nabrzmiałe.
Babcia z gromadką dzieciaków rewolucję
widziała z bliska, uciekała przed nią z obszaru wschodnich kresów na Kaukaz,
gdzie bytowała jakaś rodzina. Potem powrót do Polski, do surowych warunków
prozy tamtej, lecz bliskiej babcinemu patriotyzmowi rzeczywistości.
Dzieciaki oddano do "Zakładu" sierocińca
którym matka nas straszyła, babcia dzielnie oddała się zajęciu przy produkcji
i sprzedaży kapeluszy.
Może takie, życiowe doświadczenia
sprawiły, iż rzeczywistość bytowania rodziny Duchów nie była niczym tragicznym
w oczach bliskich mi kobiet, także dla nas był to skrawek naszego realnego
świata, w zabitej dechami dziurze, zwanej Wiśniową Górą, ojczyźnie mojego
dość ciepłego dzieciństwa i braku pamięci kilku niezwykle dostatnich lat
tuż po urodzeniu.
Obraz Duchów skupionych wokół palącego
się na środku izby ogniska to być może jeden z ostatnich reliktów epoki
która odeszła, ale którą udało mi się jeszcze sprytnie podpatrzeć i zapamiętać.
Roman Mossor
Roman Mossor - urodzony i mieszkający
od zawsze, choć z długimi przerwami w Warszawie. Zawodowo pasjonat Telewizji
- techniki, organizacji i technologii. Życiowo i rodzinnie związany z Bałkanami,
społecznościami byłej Jugosławii. Od wielu lat w stanie pozornego spoczynku.
(Warszawa)
|