.
NUMER 10 / MARZEC 2020

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

W krótkich spodenkach przez PRL (cz. 6) 

Świnka rodzinna

Przed domem był plac, który trudno było nazwać "podwórkiem". U wyjścia z domu było kilka schodków umożliwiających dostęp do klatki schodowej. Schodki zwykle zajmowała Koprowa siedząc na jednym ze stopni w sprawie konsumpcji tego swojego ulubionego bobu. Ponieważ w tym miejscu jej twarz była o wiele lepiej widoczna niż na górze w barłogu, dało się zauważyć, że jej uzębienie zawierało spore braki, czego zresztą nie ukrywała jedząc szeroko, obszernie z towarzyszeniem mlaskania i mniamniania świadczącego o tym, iż zielone warzywo nadzwyczaj lubiła. Mogła bezcelowo patrzeć się na wprost, ku przeciwległej stronie placyku-podwórka, gdzie stała "sławojka", a właściwie podwójny wychodek, który na tę nobliwą nazwę nie zasługiwał. 
Wygląd miał klasyczny, z serduszkami w drewnianych drzwiach, których zużyte zawiasy zostały zastąpione kawałkami skóry z męskiego paska. Trochę dziwne, że ten przybytek dawał sobie radę z obsługą wszystkich mieszkańców domu, może dlatego, że korzystano z pośrednictwa domowych nocników i kubła transportowego, co eliminowało potrzebę sławojkowych, dłuższych posiedzeń. Zwłaszcza latem, kiedy to miejsce odstraszało brutalnym smrodem, a zimą przenikliwą przewiewnością dla zdrowia również nie sprzyjającą. 

Ale wzrok Koprowej musiał sięgać miejsca tuż obok wstydliwej budowli. Stała tam niezgrabna, sklecona z byle jakich desek szopa, ukrywająca drogą mojej babci mieszkankę.

Świnię.

Bywałem w tym miejscu dość regularnie, lecz nie z powodu wspomnianego bydlątka, lecz klatek z królikami, które mieszkały obok, zawsze chętne na zieleninę, którą im skrzętnie przynosiłem, patrząc przy tym jak z wdzięcznością pracują żuwaczkami pochłaniając z zapałem każdą podrzuconą im ilość. Tuż obok była prostokątna grządka służąca do uprawy warzyw, na domowe potrzeby. Króliki zaś na te frykasy ochotę miały zawsze przewyższającą agrokulturowe możliwości skromnej działeczki, ale dla urozmaicenia trawiastej diety mogły z mojej ręki skosztować pietruszki, rzodkiewki, a nawet soczystej marchewki. Jedynie z najwyraźniej dobrego serca, którym wówczas jeszcze dysponowałem. Pomijając przyjemność obserwacji wzrastania poszczególnych warzywek i ich pożytecznej roli dla egzystencji zarówno królików jak i nas na przykład w zupce jarzynowej.

Mimo tego różnorodnego sąsiedztwa do babcinej świnki nigdy nie zaglądałem. To była wyłączna babcina domena, na bazie której powstała silna, przyjacielska więź między zwierzęciem i człowiekiem, więź wzmacniana regularnymi posiłkami z domowych i sąsiedzkich kulinarnych pozostałości. 

Świnka rosła sobie w spokoju i cieple babcinego przywiązania aż do czasu, kiedy ogólnie znanym polskim zwyczajem nadchodził czas świniobicia, czyli obfitości post-dożynkowego czasu zwiastującej dostatek na stołach i spiżarniach, a więc i żołądkach. Pomimo babcinych uczuć świnka nie mogła wywinąć się krwawemu obyczajowi tym bardziej, że nie tylko u Duchów, ale i u nas okazja mięsnego zbytku nie była do przecenienia.

I tak oto zjawił się rzeźnik.

Babcia już na kilka dni przed jego wizytą chodziła smutna i zadumana. Teraz domyślam się dlaczego do naszego kontaktu ze świnką dopuścić nie chciała. Wolała pocierpieć w samotności chcąc przy tym choć raz nakarmić nas w sposób wyjątkowy na tamtym życiowym pustkowiu. Bała się panicznie zła głodu i niedostatku, którego wraz ze swoimi dziećmi wielokrotnie zaznała. Zawsze zresztą uczyła nas szanować chleb, nigdy go nie wyrzucać. No, ale świnka miała nam dostarczyć niespodziewanej zupełnie obfitości.

Rzeźnik wykonywał swoją robotę sumiennie na wystawionym pośrodku pokoju stole. Rozbierał mięso fachowo nie zwracając uwagi na popłakiwania odwróconej tyłem staruszki, która siłą rzeczy musiała tym dramatycznym dla niej czynnościom towarzyszyć jako jedyna dorosła przedstawicielka naszej rodziny.

Zastanawiam się teraz jak bez lodówki czy lodowni można było większą ilość mięsa przechować. Z późniejszych wizyt na wsi u stryja wiedziałem o istnieniu kilku przynajmniej na to sposobów. Jeden z nich to wędzenie. Kiełbasy, szynki poddawane temu procesowi dawały i do tej pory dają znakomite efekty. Kolejnym to solenie, zapobiegające na jakiś czas psuciu się mięsa. Przechowywanie w tłuszczu, w słoikach też było niezłym sposobem. Ale lodownia dawała możliwości dość skuteczne przy większych mięsa ilościach. A więc gromadzony zimą lód przechowywany w otoczce słomy gdzieś w piwnicy spełniał swą powinność przez długie miesiące. Kulinarna historia człowieczeństwa ukazuje tu przy okazji rolę przypraw w kuchni. Główną ich rolą okazuje się nie było wzbogacenie smaku potraw mięsnych, lecz umożliwienie ich konsumpcji po dłuższym okresie przechowywania chociażby w lodowni. Rolą więc przypraw było zabicie odoru takiego mięsa! Do poprawiania jego smaku było bowiem jeszcze bardzo daleko. Mięso przecież po dłuższym okresie przechowywania zwyczajnie śmierdziało! Dlatego przyprawy, które pojawiły się w Europie dosyć późno były bardzo cenne, dostępne stołom jedynie w domach zamożnych.
Nie pamiętam jakich sposobów użyto w stosunku do naszej świnki, aby jej przydatność do spożycia w skromnych tamtejszych warunkach przedłużyć. Pamiętam za to smutny obraz zapłakanej babci po stracie świnki przyjaciółki. Pamiętam również, że babcia ani kawałeczka z niej nie spróbowała.
 

Roman Mossor 
 

Roman Mossor - urodzony i mieszkający od zawsze, choć z długimi przerwami w  Warszawie. Zawodowo pasjonat Telewizji - techniki, organizacji i technologii. Życiowo i rodzinnie związany z Bałkanami, społecznościami byłej Jugosławii. Od wielu lat w stanie pozornego spoczynku. (Warszawa) 

 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ