Stara Mańka - opowiadanie
o niewidzialnej
Lubiła dzieci i psy. Ze swojej kryjówki
między śmietnikiem a bramą przeznaczonej do rozbiórki kamienicy lubiła
obserwować radosny, świeży i energiczny tłumek niedorosłych ssaków wysypujących
się ze szkoły po każdym dzwonku na przerwę. Jak małe jabłuszka z przewróconego
koszyka, turlały się w stronę szkolnego boiska, przekrzykując się, tarmosząc,
niczym szczeniaczki, które, choć sobie dokuczają, krzywdy jeden drugiemu
nie robią.
Karmiła się niewinnością dziecięcej
chmary. W oślepiającym blasku jesiennego słońca, które żegnało się ostatnimi,
ostrymi promieniami, świecąc nisko nad horyzontem, sylwetki uczniów podstawówki,
dokazujących na placu zabaw, napawały ją radością i koiły zmęczoną duszę.
Podobnie było z psami. Choć
bardziej ją ciągnęło nie w stronę tych z dobrych domów, nakarmionych, obdarzonych
uczuciem. W istocie takie nawet na nią nie spojrzały, jej barłóg nie wydawał
się obiektem godnym uwagi. Z drugiej strony, gdy tylko wyniuchały u niej
pozostałości kiełbasy zwyczajnej, natychmiast smycz dzierżona w dłoni opiekuna
skracała się do odpowiedniej długości. Nikt nie chciał ryzykować interakcji
z bezdomną Mańką, której straż miejska wciąż nie dawała rady wykurzyć ze
śródmieścia. Stara Mańka nie wadziła nikomu, zatem nie bardzo było jak
się jej pozbyć. Wracała uparcie na swoje legowisko, ratując od śmierci
głodowej kilku takich jak ona nieszczęśników, braci mniejszych, którzy
również wybrali ulicę. Owszem, raz w miesiącu starała się zachować trzeźwość,
by móc skorzystać z ciepłej kąpieli i gorącej zupy w schronisku Brata Alberta,
ale to był cały kompromis, na który było ją stać. Poza tym lubiła być niezależna,
chadzać własnymi ścieżkami. A nade wszystko ceniła niepamięć, którą mogła
jej dać jedynie słuszna zawartość alkoholu etylowego w napojach, jakie
spożywała dzięki łaskawości przechodniów
Żebrać - nigdy nie żebrała, miała
kilku stałych sponsorów, którzy pamiętali ją jeszcze z poprzedniego życia.
Pani doktorowa, jak nisko upadła, kręcili głowami ze współczuciem i zdumieniem,
najwyraźniej przekonani, że ci, co na ulicy, stanowią oddzielny gatunek
ludzki, nie zazębiający się z porządnymi przedstawicielami społeczeństwa.
A ona tkwiła w swoim zapomnieniu,
częściej w malignie niż w świadomości, ciesząc się krótkimi chwilami
pożyczonej dziecięcej radości i częstszymi okazjami do okazania współczucia
i troski bezpańskim psom, których, zdawało się nikt inny nie widział.
Piękna złota jesień zmieniła się
w swą młodszą i brzydszą siostrę, która przeganiała czym prędzej przechodniów
do domu przenikliwym zimnem, wilgocią i wiatrem zwiewającym czapki z głów.
Nie słychać już było radosnych głosów, dzieciaki boisko zmieniły na szkolne
korytarze do odwołania. Mańka coraz więcej piła, by ogrzać swoje chore
ciało, nie jadała prawie nic. Kromki suchego chleba, które ktoś wystawiał
na zewnątrz komory śmietnikowej, dzieliła na cztery części, jedną czwartą
zachowując dla siebie, resztą zaś dzieląc między trzy kundelki, które odwiedzały
ją systematycznie w porze śniadaniowej.
Po przeciwnej stronie ulicy rozpoczął
działalność kameralny klub nocny. Przypatrywała się mu z ciekawością w
bezsenne noce, gdy nie było szans na zdobycie alkoholu, a wspomnienia nie
dawały zasnąć. Łapały za gardło i podduszały ją, niczym mary nocne z dawnych
wierzeń. Słuchała hałasu, który podobno teraz zwą muzyką, za każdym razem,
gdy podchmielona lub zwyczajnie pijana gromada wynurzała się z umieszczonego
w piwnicy klubu i paliła papierosy, klnąc szpetnie i udając dorosłych.
Przypominała sobie stare czasy tym bardziej, gdy patrzyła na młode dziewczyny,
tak pewne, że zawojują świat, przekonane, że ma on im do zaoferowania samo
dobro.
Nieraz jej się łza zakręciła w oku,
czasem popłynęła po policzku, choć przysięgłaby, że więcej łez nie jest
już w stanie jej organizm wytworzyć. Jednej nocy, gdy obserwowała jak zwykle
rozbawione grupki, było wyjątkowo nieprzyjemnie, zimno, wietrznie, źle
tak, jak bywa tylko późną jesienią. Wszyscy palacze czym prędzej chronili
się w piwnicznym wnętrzu. Na zewnątrz w pewnym momencie nie było nikogo.
Wtedy właśnie z klubu wyszła drobna blondynka, śliczna, krucha, skąpo ubrana,
trzymając w ręku klucze. Drugą ręką przytrzymywała kołnierz cieniutkiego
kożuszka, żeby choć trochę mniej odczuwać podmuchy agresywnego wiatru.
Mańka obserwowała ją zamglonym wzrokiem, widziała nie widząc, zagłębiając
się w swoje własne lęki i wspomnienia, a jednocześnie drżąc z zimna na
całym ciele. Nogi jej ścierpły, bo zgubiła gdzieś ostatnią ćwiartkę, podarowaną
życzliwie przez dawnego sąsiada. Nie jadła od kilku dni, nie była w formie.
Psy ją opuściły odkąd przestała się dzielić chlebem. Nie był to jej najlepszy
wieczór. Co tu kryć, miała nadzieję na rychłą śmierć.
Tymczasem dziewczyna wystukała kod
dostępu do pobliskiej bramy odrestaurowanej kamienicy, usytuowanej dokładnie
naprzeciwko klubu. Rozbawiona, przygłucha od hałasu panującego w miejscu,
z którego wyszła dwie minuty temu, nie słyszała, że tuż za nią wybiegł
mężczyzna. Zorientowała się dopiero, gdy z przerażeniem odkryła jego twarz
tuż obok swojej. Było już jednak za późno. Mańka obserwowała, jak młody
człowiek, niewiele starszy od blondynki, wykrzykuje słowa pełne agresji,
jak policzkuje Małą, bo tak ją w myślach nazwała. Jak się do niej usiłuje
dobierać, zadzierając krótką spódnicę z lateksu, jak wkłada dłonie tam,
gdzie nie miał pozwolenia. Mała broniła się dzielnie, z całych sił, jednak
na niewiele to się zdało. Mańka tak szybko, jak tylko była w stanie, opuściła
swoje kłębowisko koców, starych ubrań, kopnęła wysłużony plecak, bo szkoda
jej było czasu go ominąć. Pochwyciła butelkę wódki, która się wytoczyła
spod którejś ze szmat, i wyruszyła na ratunek dziewczynie.
Przebiegła w poprzek podwórka, następnie
przez ulicę, by znaleźć się tuż za plecami napastnika. Krzyknęła z całych
sił, a jej zachrypnięty głos tak przeraził chłopaka, że natychmiast odsunął
się od zrozpaczonej dziewczyny. Gdy ujrzał niepiękną twarz Mańki, która
wyglądała o dwadzieścia lat starzej niż wskazywały cyfry PESEL-u, czmychnął,
przekonany, że zobaczył demona. Za chwilę rozległy się syreny policyjne,
co tylko przyspieszyło jego ewakuację. W istocie nie był zwyrodnialcem,
nie mógł tylko ścierpieć, że dziewczyna wyśmiała go przy kumplach. Następnego
dnia, jak i po miesiącu, wstydził się tego, co zamierzał zrobić i żałował
latami swojej bezmyślnej, bezrozumnej akcji.
Zło się jednak stało. Nie doszło
do gwałtu, lecz blondynka osunęła się na chodnik, nie mogąc uwierzyć, że
ktoś śmiał jej wyrządzić krzywdę. Była sparaliżowana, w niemym stuporze
łykała łzy. Stara Mańka usiadła wraz z nią, przytuliła jej głowę, wdychając
zapach szamponu owocowego. Pocieszała ją jak mogła, tuliła, mówiła to,
co miała nadzieję ukoi skrzywdzone maleństwo. Na jedną chwilę doznała deja
vu. Znów była młodą matką, tulącą swoją czteroletnią córeczkę.
Śpiewała jej, gdy była chora na zapalenie
oskrzeli, pocieszała, obiecywała, że wszystko będzie dobrze. Nie było,
pół roku później jej Mała zginęła w wypadku samochodowym, gdy kolejny pijany
kierowca przywiózł śmierć. Teraz miałaby tyle lat co ta dziewuszka, skonstatowała
w wyjątkowej przytomności umysłu. Poczęstowała blondynkę łykiem cudem odzyskanej
wódki. Ta się po kilku minutach otrząsnęła, spojrzała ze zdziwieniem na
kobietę, wstała, wstukała ponownie kod i wbiegła za bramę, gdzie mogła
się czuć bezpiecznie. Potem nikomu nie mówiła o staruszce, nie będąc pewną,
czy przypadkiem jej sobie nie wymyśliła.
A Mańka powróciła powoli na swoje
miejsce, dziękując Bogu, że była w stanie pomóc choć tej Małej, skoro swojej
nie zdołała uchronić przed złym losem. Zasnęła spokojnie, po raz pierwszy
od wielu nocy. Gdy miasto się zbudziło, znów je z zapałem obserwowała,
sama niewidzialna, jak szyba wystawowa w pobliskiej cukierni Marysieńka.
Małgorzata Żebrowska
Małgorzata Żebrowska - pisarka,
literaturoznawczyni, autorka nagradzanych opowiadań, recenzentka i dziennikarka.
Absolwentka filologii angielskiej. Wierzy, że świat zmienią kobiety. Laureatka
15. konkursu Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Autorka bloga:
www.pelnia.eu
|