W krótkich spodenkach
przez PRL - (cz. 3)
Jerzyk
Był zawodowym, czyli profesjonalnym
nierobem. Podczas gdy cała rodzina Olszewskich w składzie: ojciec, matka
i starszy brat udawała się do pracy, Jerzyk zostawał na gospodarstwie.
Nie trudno nam było śledzić jego poczynania, gdyż mieszkał na parterze
naszego domu dokładnie po przeciwnej jego stronie. Był wówczas młodzieńcem
w wieku około 17 lat, nie musiał więc już uczęszczać do szkół, nie musiał
również czynić specjalnych wysiłków, aby w sklepie sprzedano mu alkohol,
w szczególności wino, za którym widać przepadał, bowiem butelki z jego
zawartością często w jego prawicy gościły. Nie zwracałem w owych czasach
uwagi na marki napojów alkoholowych poza "Vinem Pepsini" na którego aptecznych
buteleczkach była zwykle gumką
owinięta recepturka, której nie
opłacało się specjalnie studiować. Podejrzewam jednak, że sądząc po nieustannie
mocno czerwonej Jerzykowej twarzy, jego ulubione wino to nie było Pepsini
na receptę, lecz pasujące do tamtych czasów i pasujące do bliższej mi znacznie
późniejszej tradycji znawstwa win państwowej produkcji, z cyklu "Patykiem
pisane" albo jeszcze jakieś bardziej szkaradne.
Katalog tanich win z czasów młodości
Jerzyka nie był mi znany, lecz w czasach mojej młodości postępy w nazewnictwie
"win owocowych" były już spore, choć nie dorównują błyskotliwością współczesnym.
Korci mnie, aby się w tym miejscu
na kilka minut zatrzymać i potaplać w błotku trochę wstydliwym, acz nadal
pociągającym swą siermiężną egzotyką.
Bełt, kwas, siara to nazwy "win"
owocowych nie grzeszące zbytnim polotem literackim, nie wiem też czy Jerzyk
z nich korzystał. Burzliwy rozwój tego nazewnictwa dotyczy czasów współczesnych,
bowiem znalazł poczesne miejsce w słownictwie niektórych telewizyjnych
seriali, jak i internetowym zgiełku. Weźmy kilka przykładów:
- Mamrot, jakże trafnie oddaje stan
elokwencji konsumenta po jego spożyciu!
- Komandos, czyli synonim szybkiego
i skutecznego ataku z zaskoczenia,
- Leśny dzban, ile w tym ekologii,
nieskalanej przyrody, romantyki, poetyckiego uniesienia na miarę "Stepów
Akermańskich" czy malowniczych puszczańskich opisów z "Pana Tadeusza",
nieprawdaż?
- Granat, dający po spożyciu satysfakcję
podobną do tej, której miał doświadczać bohaterski żołnierz osłaniający
własnym ciałem kolegów przed wybuchem,
- No i wreszcie Piorun - bo "grzmoci
błyskawicznie", co oznajmia tekst na nalepce. Proste i zrozumiałe dla każdego.
Nie sądzę aby ówcześni smakosze napojów
wyskokowych tacy jak węglarz Koper, czy inny wozak furmanki Antoni (o równie
zdrowej często bardzo czerwonej twarzy) nie sądzę więc, aby spożywali alkohol
inny niż wódkę z niebieską kartką, którą smakowo poznałem w następnej epoce
mojego młodzieńczego już życia. Żyliśmy bowiem w kraju dość konserwatywnym
i prostolinijnym nie tylko pod względem ustrojowo-politycznym, lecz i w
sprawach odurzania się przez społeczeństwo. Ważne było, żeby sponiewierało.
Nie zaś to, co się w siebie wlewało.
Jerzyk za kołnierz nie wylewał, więc
z łatwością, któregoś dnia doprowadził do sytuacji, którą doskonale pamiętam.
Oto zmęczony spoczął oparty o stojącą przy domu komórkę. Zwiesił utrudzoną
spożytym alkoholem głowę skąpany w promieniach letniego, zachodzącego już
ospale słońca. Wnet pojawił się wracający z pracy starszy brat, który wpadł
na niezwykle dowcipny oraz błyskotliwy pomysł. Aż zarechotał ukradkiem
na myśl o wprowadzeniu go w życie. Wdrapał się na wspomnianą komórkę z
kawałkiem drutu, zakrzywił naprędce jego koniec i tym wyszukanym narzędziem
zaczął pociągać śpiącego brata od góry za nos.
Patrzyłem na zaistniałą sytuację
w osłupieniu, zapamiętując tę dziwaczną scenę na zawsze. Sam się zastanawiam
dlaczego? Chyba dlatego, że była skrajnie durna, jak marka pasującego do
niej wina "Mamrot".
P.S. Jerzyka spotkałem przypadkowo
wiele lat później. Nie poznał mnie, ja zaś jego jakimś cudem tak. Najwyraźniej
nie zrobił w swoim życiu żadnych postępów. Snuł się odziany w robotniczy
waciak. Jego twarz nie była już czerwona, lecz niezdrowo szara. Jerzyk
został robolem, co w wyniku utraty zdrowia do fizycznej pracy i na dodatek
z braku innych umiejętności nie wróżyło mu długiej, zawodowej kariery.
Mam po nim jeszcze jedno wspomnienie, ale umieszczę je w innym, stosownym
miejscu.
Roman Mossor
Roman Mossor - urodzony i mieszkający
od zawsze, choć z długimi przerwami w Warszawie. Zawodowo pasjonat Telewizji
- techniki, organizacji i technologii. Życiowo i rodzinnie związany z Bałkanami,
społecznościami byłej Jugosławii. Od wielu lat w stanie pozornego spoczynku.
(Warszawa)
|