Dziewczynka w kolejce
Lubiła wsłuchiwać się w stukot
kół pociągu. Jednostajny hałas wprawiał ją w stan równowagi. Czuła, że
wszystko jest na swoim miejscu. Ona, jedenastoletnia dziewczynka z warkoczykami,
naprzeciwko niej tata. Miała go blisko, na wyciągnięcie ręki.
Za oknami pociągu zmieniały się
widoki wraz z porami roku - wiosną kwitły jaskrawym światłem żółte główki
mleczy. Wróć, nie mleczy, mniszków lekarskich. Tak o nich mówił tata. A
on wiedział wszystko. Nieraz zastanawiała się, co go różni od Boga - skoro
jest, tak jak on, wszechwiedzący.
Latem wskazywał jej pola maków, spływające
krwistą czerwienią. Opowiadał jej historie - o bitwie pod Monte Cassino,
o tym, jak działa mak, jeśli zamienić go w opium. Traktował ją poważnie,
jak partnerkę, badaczkę, adeptkę w przeogromnym uniwersytecie świata.
"Jesienią, gdy chmurki i humorki"
rozweselał ją opowieściami o swoich szkolnych czasach, o psikusach, jakie
kiedyś on, teraz pan doktor, robił z kolegami, gdy był tylko trochę od
niej starszy. Śmiała się w głos, aż niemal się zapluła, gdy opowiadał jej
o zatrzymaniu pociągu rybą. Złowili ją ze Złotym nieopodal dziurawego żelaznego
mostu, tego, co za blokiem, tego zakazanego, pod którym rwąca rzeka zatopiła
niejednego śmiałka. Niewiele myśląc, Złoty (jak miał na imię? Tego nikt
nie pamięta) zamachnął się i rzucił rybą z impetem. Trafił przez otwarte
okno lokomotywy wprost w maszynistę. Pociąg gwałtownie zahamował,
uciekli obaj w kłujące chaszcze ostrokrzewu. Na dowód tego tata pokazał
jej teraz trzy głębokie blizny na przedramieniu.
Zimą najczęściej czytali wspólnie
"Gazetę Wyborczą". Biały krajobraz nie oferował im wielu pretekstów do
rozmów. W pociągu bywało zimno tak bardzo, że tata ją okrywał swoim kożuchem.
Spod białej czapki z napisem "Puma", kupionej w Peweksie, wystawał jej
tylko czubek czerwonego nosa. Tata częstował czekoladą, często zjadali
całą tabliczkę. "To będzie nasza słodka tajemnica", mówił, bo wiedział,
że mama by na to nie pozwoliła.
Jeździli tak co miesiąc, do ortodonty.
W ich miasteczku nie było jeszcze gabinetu ortodontycznego, a ona miała
podobno wadę zgryzu. Skoro tak, cóż począć. Pracowicie wypełniała swoje
obowiązki pacjenta, nosiła aparat systematycznie, jak zawsze pilnie
wsłuchana w polecenia dorosłych. Bardzo lubiła te wyprawy do oddalonego
o trzysta kilometrów miasta. Miała wtedy tatę tylko dla siebie.
Z samego rana, około szóstej, budzili
się - wstawali po cichutku, żeby nie zbudzić mamy. Tata zaplatał jej warkocze
- za każdym razem zbyt luźno, nie chciał ściskać włosów, żeby jej nie bolało.
Robił kanapki z dżemem. Pili kakao.
Wyruszali na dworzec taksówką. Spędzali
kilka świętych godzin w pociągu. Szli do szpitala na wizytę. Wielki budynek
z czerwonej cegły budziłby w niej przestrach, gdyby nie to, że była z nim,
z tatą, z mistrzem świata. On pewnie poruszał się po oddziałach. Czekali
w kolejce pod gabinetem, mimo że tata był lekarzem i mieli pierwszeństwo.
Nauczył ją wtedy, że nie ze wszystkich przywilejów wypada korzystać. Z
żalem przepuszczała dzieci pielęgniarek, które z daleka krzyczały "my ze
służby zdrowia". Nie rozumiała go, lecz mu ufała. W końcu on wszystko wiedział
najlepiej.
Po powrocie na dworzec jedli fasolkę
po bretońsku, zagryzając ją pszenną bułką. Zwykle na kilkanaście
minut przez odjazdem pociągu udawało jej się wyprosić spojrzeniem wielkich,
sarnich oczu jakiś drobiazg z dworcowego kiosku - sezamu pełnego skarbów
i marzeń do spełnienia. Wracali do domu z lalką, na którą nie było taty
stać, lecz w tamtym momencie nie było to dla niego istotne. Liczył się
jej uśmiech.
Następny dzień stanowił dla niej
zawsze przykry powrót do rzeczywistości, w której tata nie znalazł dla
niej miejsca. Pracował od świtu do nocy, często brał dyżury całodobowe.
Łapał ją w przelocie, przytulał raz na kilka dni. Zawsze pachniał pracą
- lizolem, środkiem dezynfekującym, który otaczał go jak niewidzialna kapsuła,
czyniąc niedostępnym dla córki. Ona to rozumiała - schodziła na bok, czekała
na swój czas. Wiedziała, że tata ratuje ludzkie życie. Czymże są jej problemy
wobec takiego obowiązku? Czym jej drobiazgi, nieistotności, skoro tata
czyni tak wielkie rzeczy? Wstydziła się swojej tęsknoty za nim, ganiła
siebie za brak empatii wobec setek ludzi, którzy potrzebują pomocy jej
taty.
Pewnej nocy czytała książkę - jak
zwykle przy świetle ulicznej latarni, bo dawno już było po dobranocce.
Rodzice byli przekonani, że śpi. Podsłuchała ich rozmowę:
- Małej świetnie idzie, robi postępy.
Ma ponosić aparat do końca miesiąca i po leczeniu.
- To dobrze, za każdym razem tyle
pieniędzy szło na wasze wyjazdy.
- Też mi ulżyło. Wiesz, dzień urlopu
co miesiąc, to tłumaczenie się
miałem już tego po dziurki w nosie.
Dalej nie słuchała. Zakryła się kołdrą
po czubek głowy. Płakała pół nocy, zanim zmęczona zasnęła.
Małgorzata Żebrowska
Małgorzata Żebrowska -
pisarka, literaturoznawczyni, autorka nagradzanych opowiadań, recenzentka
i dziennikarka. Absolwentka filologii angielskiej. Wierzy, że świat
zmienią kobiety. Laureatka 15. konkursu Międzynarodowego Festiwalu
Opowiadania. Autorka bloga: www.pelnia.eu
|