Pamięć węchowa (fragment
sztuki teatralnej "Przysiadki na Centralnym")
- Przychodzę tutaj, aby się rozgrzać,
schronić przed deszczem. Ale nie tylko.
Widzę, że pan też nie ma żadnego
bagażu. Można by sądzić, że pan na kogoś czeka, ale taki ktoś, kto na kogoś
czeka to nerwowo spogląda na zegarek, sprawdza rozkłady jazdy i tak dalej.
A pan nie. Pan sobie siedzi, patrzy na ludzi, wodzi spojrzeniem po suficie.
"Przysiadki
na Centralnym", próba w Teatrze Katharsis, fot: Dorota Górczyńska-Bacik
(na scenie Anna Dowgiert, Piotr Gruszecki, Wiesław Fałkowski)
Widziałem już tu pana wiele razy.
Zawsze tak samo: siada pan sobie i czeka.
Interesujący jest zapach tego miejsca.
Czuje pan? Może to pamięć węchowa sprowadza pana i tych ludzi tutaj, na
dworzec. Oczywiście tych, których celem nie jest podróż pociągiem.
Dzisiaj dworce kolejowe pachną inaczej
niż kiedyś.
Kiedy byłem małym chłopcem, bardzo
bałem się wjeżdżającej na stację lokomotywy. Wtedy były to parowozy. Olbrzymie
czarne maszyny buchające kłębami dymu, gwiżdżące. Jakaś siła wprawiała
te czarne potwory w ruch i widać było obracające się wielkie stalowe koła.
Moja dziecięca wyobraźnia pracowała wtedy na zdwojonych obrotach. W pamięci
utkwił mi zapach wjeżdżającego na stację parowozu. To był zapach sadzy,
smarów, pyłu węglowego i kurzu, zmieszany i utrwalony w gorącej parze wodnej,
wyrzucanej różnymi zaworami i otworami z kotła maszyny.
Taki był zapach dworców kolejowych.
Do dziś pamiętam ten zapach.
Teraz dworce kolejowe pachną inaczej.
Ludzie pachną inaczej. Maszyny. Nawet ubóstwo, nędza, głód i bezdomność
pachną inaczej.
Idą święta, dziś wigilia Bożego Narodzenia.
Tak sobie pomyślałem, że i święta też pachną dzisiaj inaczej niż wtedy
- niż kiedy byłem małym chłopcem. Och, było tych wigilii od tamtego czasu.
Trochę było.
To musiało być sześćdziesiąt parę
lat temu. Ta wigilia, która tak utkwiła w mojej głowie. Ach, nie pamiętam
co tam było na stole, nie pamiętam jakie dostałem zabawki, ale utkwiło
mi w pamięci, że ledwo po kolacji, kiedy wstaliśmy z rodzicami od stołu
- niespodziewanie zgasło światło. W tamtych czasach to było normalne, że
wyłączali prąd. Zresztą prąd wtedy nie był aż taki ważny - nie było w domu
telewizora. Pierwszy telewizor rodzice kupili chyba dopiero w sześćdziesiątym
czwartym.
W tę pamiętną wigilię zgasł prąd
i zrobiło się w pokoju zupełnie ciemno. Mama szybko zapaliła świeczki.
I stał się taki wigilijny cud, który, jak pan słyszy, utkwił mi w pamięci
na zawsze. Na choince ożyły wszystkie ozdoby. Siedziałem między mamą i
tatą i wpatrywałem się z rozdziawioną buzią w choinkę.
Za sprawą migotliwego światła z płomienia
świecy, ozdoby choinkowe zrobione z pozłotek, bibuły, krepy, cukierków
w kolorowych papierkach, pierniczków lukrowanych - ożyły.
Te pierniczki lukrowane, to oddzielny
temat. Pieczone były długo przed świętami przez babcię. Przy mojej asyście,
rzecz jasna. Ale to zupełnie inna historia.
Były też szklane bombki na choince,
ale one nie były takie ważne. Najważniejsze były te zrobione, posklejane,
zmontowane, a wcześniej wymyślone razem z mamą: długie łańcuchy z pasków
kolorowego papieru, jeżyki z bibułki, gwiazdorki z krepy, księżyce i słoneczka
z pozłotka. Ważne też były ludziki i zwierzątka z kasztanów - zrobione
z tatą w parku, jeszcze jesienią. Cała ta choinkowa menażeria ożyła wtedy,
po tym, jak nagle zgasło światło i mama zapaliła świeczki.
Wie pan, sądzę, że te wszystkie szczegóły
tamtej wigilii utkwiły mi tak głęboko w pamięci właśnie dzięki zapachom.
Pamiętam dokładnie zapach białego kleju roślinnego w małym słoiczku. Pachniał
słodkawo i ta jego woń prowokowała, zachęcała, aby go polizać, posmakować.
Tego kleju używała mama, kiedy sklejaliśmy te wigilijne ozdoby. Pachniały
tym klejem nie tylko figurki z kolorowych papierów, ale także moje palce,
włosy i ubranie.
Włosy mojej mamy pachniały rumiankiem,
a gładko wygolona twarz mojego ojca wodą kolońską. Choinka pachniała świerkowym
igliwiem. Tak pachnie właśnie w naszej pamięci ciepło rodzinne. Tak, proszę
pana, rodzinne ciepło ma też swój zapach.
Pamiętam też inaczej pachnące wigilie.
Były w moim życiu takie, w które
spieszyłem się do domu. Dom pachniał wtedy kobietą - matką moich dzieci,
świeżo upranymi koszulami, prasowaniem i jakże już innym - rodzinnym ciepłem.
Najbardziej jednak zapamiętałem zapach, na który czekaliśmy wszyscy cały
rok. To był zapach odświętny - tak pachniał dom tylko raz w roku - na Święta
Bożego Narodzenia.
Wigilia świąt pachniała wtedy specjalnie:
grochem z kapustą, grzybami, kartoflami w mundurkach, smażonym karpiem,
suszonymi owocami, pieczonym ciastem. Zapach igliwia mieszał się z zapachem
potraw i z zapachem zapalonych świec. A rano, w pierwsze święto, budziłem
się obok ukochanej kobiety. Jej zapach - zapach jej ciała, jej włosów mieszał
się z zapachem białej pościeli.
Tak pachniała wtedy nasza miłość.
Taką ją zapamiętałem.
Wie pan, sądzę, że te moje wigilijne
opowieści utkwiły mi tak głęboko w głowie i zawsze powracają z okazji wigilii
i świąt właśnie dzięki zapachom. Podobno człowiek jest w stanie rozpoznać
dziesięć tysięcy różnych, odmiennych zapachów.
I zapamiętać na całe życie.
A pan się nigdzie nie spieszy? Do
domu? Do rodziny?
To wie pan, tylko niech się pan
nie pogniewa, ja mam tu schowany w kopercie opłatek. Może przełamiemy się?
Na te pachnące dworcem kolejowym Święta?
Wiesław Fałkowski
Wiesław Fałkowski - poeta,
autor sztuki teatralnej i tekstów piosenek, dziennikarz, fotograf, bloger.
Popularność zyskały cykle wierszy pełne absurdu i humoru, ale także smutku
i tęsknoty. Jego wiersze ukazały się w autorskich tomikach oraz w
licznych antologiach. Współautor projektu poetycko-muzycznego "Remi &
Falko"; członek Grupy Artystycznej KaMPe w Londynie; współpracuje z Teatrem
Katharsis w Dunstable. Mieszka w Anglii.
|