Myśli niepoukładane
Najlepszą przyjaciółką jest noc,
gdy leżę bezpieczna w łóżku albo spoglądam
w gwieździste lub bezgwiezdne
niebo z mojego okna. Wtedy myśli same wchodzą mi do głowy i układają się
w wiersze, których rano już nie pamiętam, wtedy również piszę najciekawsze
historie i powieści przeplatane jawą i snem, i już nie wiem, kiedy śnię,
a kiedy jestem rzeczywista i czy moje myśli są naprawdę moje.
Tych chwil nie da się przenieść
na papier, choć czasem próbuję, ale słowa na papierze nie mają już w sobie
tej magii, wypuszczone na świat stają się szare, monotonne jak wszystko,
co mnie otacza. Prawdziwa baśń dzieje się we mnie, słowa uwięzione na papierze
są tylko nic nie znaczącą bazgraniną i już nie są moje, każdy może je odkryć,
przeczytać, nigdy nie znaczą tego, co naprawę w tej chwili czuję, albo
czułam przed ich urzeczywistnieniem. Żadne słowa nie oddadzą tego, co czuję,
gdy podmuch wiatru dotyka mnie swoją chłodną pieszczotą, za dnia wszystko
jest takie jawne, widoczne, pozbawione tajemnicy. Nocą zatracam się w sobie,
w muzyce płynącej z radia, w marzeniach na wpół sennych lub tych całkiem
intymnych, na które trudno sobie pozwolić za dnia.
Za dnia powracamy do swoich ról.
Chyba tak jest lepiej, bezpieczniej, mamy pewność i samo wielbiące przekonanie,
że różnimy się od zwierząt.
(...) Od dawna nie napisałam wiersza.
Ten ból porównałabym do ogromnego ciężaru na barkach, który nie zdołam
z siebie zrzucić, dopóki nie "urodzę" wiersza lub czegoś, co może go przypominać.
Stoję w miejscu, a przez to się
cofam. Wokół mnie ludzie, którzy walczą, żyją, a ja jestem na skraju. Jeden
krok od przepaści.
Ręka niemocy oplata ciało,
sięga ku skroniom,
Wchodzi pod skórę, dopada
myśli - przerażonych więźniarek
umysłu.
Język, podły zdrajca, odkrywa
nagą prawdę przed światem.
Jestem ofiarą i własnym katem...
No i "wypełzło" coś ze mnie, ale
ciężar, który dźwigam wcale nie wydaje się lżejszy, wręcz przeciwnie...
Głęboka niemoc i niespełnienie powodują dojmującą, sprawiającą niemal fizyczny
ból frustrację.
Myśli mnie zabijają, wysysają
resztki sił. Wołam głucho w przestrzeń ciszy, cisza mnie ogarnia niezmącona,
złowroga. A z nią przerażenie i panika, których nawet nie umiem wykrzyczeć.
Jestem przepojona goryczą. I
nie jestem sama. To coś, wlepia we mnie swoje ślepia, drwi ze mnie. Nie
śmiej się w twarz, potworze, zamknij swe oczy. Wyrwij mnie z tej niemocy
dni zwykłych, szarych jak ja. Układam ten swój marny los ściegiem koślawym,
nic z tego nie będzie, nic co zaskoczy, otworzy szeroko oczy, uprzytomni.
Nie wychodzę na świat tylko pełzam jak robak. Uciekam
i wracam, od siebie, do siebie,
i od was. Samotność wypala mnie od środka. Kocham samotność. Czy można
tak kochać i nienawidzić jednocześnie? A z drugiej strony coraz częściej
odczuwać obojętność na wszystko dookoła, to chyba gorsze, bo nie pozwala
wstawać co rano, tylko zasłania świat ciemnym woalem, przez który już nic
nie widać, nawet tych nielicznych promieni słońca przypominających o życiu.
Przepaść nad którą stoję, co dalej? Nicość, której się boję. Przeminę,
jak mgnienie wiosny. Może powrócę jesienią, jestem jak jesień.
Słyszę szelest liści, które opadają
na ziemię. Promienie słońca przypominają mi, że również jesień może być
piękna, a ja czuję się tak jakby wszystko, co dobre omijało mnie, słońce,
które wstaje, zamiast cieszyć przypomina, że każdy dzień przybliża mnie
do starości, do śmierci.
Wyzwolić się od siebie, spojrzeć
na świat przez różowe okulary, choćby z ironią, dystansem. Nie potrafię.
Dlatego żyć nie potrafię.
Uciekam przed sobą i "grzebię"
się w sobie:
Otwieram głowę, a w środku,
oprócz znaków zapytania, które nie doczekają się odpowiedzi, przepaść sięgająca
koniuszków palców.
Na wskroś jestem brzemienna
ciążą urojoną, ale od bólów porodowych nie ucieknę.
I znowu urodziłam nic.
Boli serce....
Boże, pozwól mi zrozumieć...
Tak mi coś do głowy wlazło
i wypełznąć nie potrafi.
Serce, głowa, wszystko boli.
I znów cisza, tylko wiatr
szaleje za oknem, jak moje myśli.
-----
Koniec na dziś, a jutro? Zobaczymy,
jak będzie, a nuż zaskoczę sama siebie i wstanę radosna jak skowronek i
miast wylewu bólu przeleję na papier słońce, które zaświeci we mnie.