Z cyklu: Droga do Gibraltaru
1. Czas, gdy budzą się morskie
potwory
Kiedy piszę te słowa, płyniemy nocnym
rejsem
z malowniczej zatoki pod Cabo de
Gata do Motril,
po wodach pięknego Mediterráneo.
Zmrok goni nas od wschodu.
Pełznie po niebie i po morzu.
Olbrzymia kałamarnica,
monstrualny kraken,
gdzieś tam, w jednym maleńkim punkcie
na linii horyzontu, daleko, daleko
za rufą,
wyrzuca z siebie hektolitry atramentu
i plama sepii zaczyna barwić morze,
niebo, ląd;
niespiesznie goni naszą łódź.
Płyniemy cicho w stronę zachodzącego
słońca.
Horyzont za rufą jest już niemal
czarny.
Słońce nieuchronnie zbliża się do
widnokręgu.
Wydaje się, że krwawa tarcza wisi
nieruchomo.
Nagle zaczyna maleć, obgryzana od
dołu, po kawałku
przez niewidoczne szczyty gór Sierra
Nevada.
Drga, przez chwilę pulsuje purpurą,
poddaje się w końcu i znika.
Dzień, jęzorem ostatnich promieni
światła,
liże jeszcze top masztu naszej łodzi,
gdy zmrok dogania nas i gwałtownie
rozlewa się granatowym atramentem
po gładkiej
tafli, nadzwyczaj spokojnego morza;
pochłania statki i ludzi.
Na granatowym niebie pojawiają się
gwiazdy.
To będą nasi sprzymierzeńcy, na
pełnym morzu,
w tych egipskich ciemnościach.
Wstaje księżyc.
Wszystko wokół zaczyna lśnić srebrzyście.
Jakby Neptun garściami z worka,
srebrnego pyłu nabierał i nad nami
rozsiewał.
Iskierki drżą w powietrzu, osiadają
na wodzie;
skrzą się na wantach, relingach,
kluzach, kipach i knagach.
Czarna, gładka tafla wody
zaczyna drżeć, marszczyć się
od lekkich podmuchów wiatru.
Drobne zmarszczki lśnią,
jak łuski wielkiej, tłustej ryby.
Księżyc tej nocy zajdzie
dwadzieścia po pierwszej.
Jest zatem nadzieja,
że mrok nie będzie nieprzenikniony.
Dopóki jeszcze, coraz większa,
staczająca się łukiem w dół,
blednąca i brązowiejąca tarcza księżyca
nie dotknie wody, jest jasno.
Otaczająca nas przestrzeń
i biegnący bardzo wolno czas
lśnią srebrzyście.
Z prawej burty na niebie,
wśród miliarda migotliwych gwiazd
-
Wielka i Mała Niedźwiedzica
z najjaśniejszą z jasnych
? Ursae Minoris;
dostojnie nieruchoma na nocnym niebie
wskazuje żeglarzom północ.
Dlatego nazwaliśmy ją Gwiazdą Polarną.
Księżyc zaszedł nad Afryką.
Morze nieruchomieje.
Pozostały tylko gwiazdy na niebie.
Uważajcie! Ciemnogranatowa woda
wzbiera, za chwilę wleje się przez
burty!
Morze zatopi nasz jacht!
Nie, to tylko złudzenie.
Łódź cicho płynie dalej.
Pod nami przepastna głębia,
nad nami bezkresne niebo.
Na horyzoncie coś tajemniczego
pojawia się nagle i znika.
Czy to też złudzenie?
Wzrok zawodzi, daleko nie sięga;
umysł walczy - nie poddaje się
złudnej grze wyobraźni z mrokiem.
Dostrzegam tuż obok morskie potwory.
Płyną przy burcie, łypią zaciekawione
przekrwionymi ślepiami, szczerząc
zębiska,
rozdziawiają chitynowe dzioby,
gramolą na pokład cielska,
pąklami porośnięte odwłoki,
wyciągają ku mnie oślizgłe macki!
Gwałtowny plusk, gwałtowne kołysanie
i
obudziłem się - chyba zasnąłem na
chwilę -
umysł przytomnieje, lecz dreszcz
jeszcze długo
przebiega przez ciało.
Sprawdzam kurs.
Łódź cicho płynie dalej.
Największe morskie potwory, od zarania,
budzą się w takie ciche, spokojne
noce.
Nie wtedy kiedy szaleje sztorm
i walczyć trzeba z żywiołem.
2. Fiesta, sjesta i manana
Sjesta.
Pijemy wino z La Manchy,
jemy chleb i dojrzałe pomidory.
W ogrodach kwitną pomarańcze.
Drzewa dają cień.
Wiatr przynosi zapach morza,
porusza liśćmi winorośli.
Fiesta.
Pijemy wino z La Manchy,
jemy tapas i langustynki.
Gwarno w tawernach.
Gwiazdy nad nami.
Wiatr przynosi muzykę flamenco
i porusza białą sukienkę
śniadoskórej dziewczyny.
Manana.
Na pewno nie dzisiaj.
Jutro, pojutrze, może kiedyś.
Wypijemy znowu wino z La Manchy,
a w Andaluzji zakwitną pomarańcze.
Wiatr przyniesie wspomnienia
i poruszy serca.
Jacy będziemy młodzi!
3. Andaluzja - iluzja
Obiecałem, że będę więcej mówił ze
sobą.
Słowa podtrzymują połamane gałęzie
drzew,
leczą potargane złymi myślami źdźbła
trawy,
szumią liśćmi wspomnień trącanych
kroplami pamięci.
Toną nagle w mule już dokonanych
uczynków,
tułają się po drogach spowitych
kurzem spod butów
i znikają niespodzianie kiedy pojawia
się miłość.
Dalej utrapienie, cierpienie i nicość.
Kiedy zapada cisza przestają być
nagle potrzebne.
Opuszczone biegną pośród winorośli
wspomnień,
a potem wirusem zaniedbania niszczą
plony.
Nie będzie tego roku wina. Wybaczcie.
Na wzgórzach młode kobiety w promieniach
andaluzyjskiego słońca
skromnie skrywają jędrne piersi
i śmieją się do przybysza,
a kawalerowie ciągle myślą o tym,
że przyjdzie taki dzień,
kiedy usiądą w cieniu oliwnego drzewa
i będą pić wino.
Obiecałem, ale nie dotrzymałem słowa,
słowa nie podtrzymały połamanych
gałęzi,
kiedy niespodzianie pojawiła się
miłość.
Utrapienie, cierpienie i nicość?
4. Hotel 19 piętro
na dziewiętnastym piętrze
czas płynął nadzwyczaj spokojnie
ważne
nie było wówczas
czasu przyszłego
patrzyłem zasypiając na morze
resztki dnia wpadały
przez szeroko otwarte okno
niezbyt nachalnie
na dziewiętnastym piętrze
w nadmorskim miasteczku
miałem niewielu przyjaciół
moja samotność była
identyfikowalna
znakomicie rozpoznawalna
byłem samotny
wszerz
w poprzek
i do głębi
przyjaciółki
które przewijały się
przez moje łóżko
z widokiem na wyspy szczęśliwe
pozostawiały na prześcieradle
egzotyczny zapach
Arabii
laudanum kifu
zapłaconych pieniędzy
tak samo pachnieli
chłopcy i dziewczęta
nie pamiętam
z dziewiętnastego piętra
śladu żadnej historii
którą chciałbym opowiedzieć
ale pamiętam zapach
i brązowy i złocisty
kolor skóry przyjaciółek
przyjaciółki
na dziewiętnastym piętrze
oddawały się namiętnie
w głębokim przekonaniu
że trzeba tańczyć
wirować szaleć
przeżywać rozkosz z każdym
aby był zadowolony
byli mężczyźni
chętnie tańczą
na dziewiętnastym piętrze
5. Domingo - pamiętaj, by dzień
święty święcić
idę mozolnie pod górę
rozgrzaną słońcem ulicą
jak najbliżej domów
próbuję ścierać z białych ścian
resztki chłodnego cienia
mieszkania otwarte na ulicę
zaglądam dyskretnie nieśmiało
sjesta
nikt na mnie czeka
nikt mnie nie zawoła
nawet psy nie szczekają
cisza
cykady też milkną
widocznie nie warto grać
dla zasłuchanych w siebie
w ogrodach przydomowych
kolorowe kwiaty
egzotyczne drzewa
bananowce figi kaktusy
kwitnące krzewy
nie wiem jak nazwać wszystkie te
kolory
błękit nieba dominuje
woda w morzu zielonkawa
połyskuje złotem
zieleń drzew palm i traw
często skrywa ugier
beż - rozżarzony słońcem
przypalonej ziemi
trąciłem czubkiem buta
brązowo-brunatne
strzępy kokosowej palmy
na grafitowym chodniku
smutny kontrast
z otaczającym mnie
kolorowym urokiem
andaluzyjskiego miasteczka
patrząc na kwiaty
przestałem myśleć o tym
dziwnym czymś
splątanym jak mój cień
kroczący obok mnie
tego upalnego popołudnia
po hiszpańskim betonowym bruku
kwitnące krzewy
feerią barw wszelakich zaskakują
tinto to czerwień wina
tę łatwo poznaję
wino i kwiaty pachną równie upojnie
i zmysły sycą tak samo
spragniony w małym miasteczku
słonecznej Andaluzji
krainie wina oliwy
dojrzałych pomidorów
kwitnących pomarańczy
szukam bodegi
w niedzielę zamknięte
miejscowi dzień święty święcą
kościelny dzwon bije
sjestę nagle przerywa
zaraz zacznie się fiesta
6. Kwiaty pomarańczy
w gajach
na zboczach
białe kwiaty pomarańczy
sypią płatkami jak śniegiem
który przecież
na Costa Blanca nigdy nie pada
później
w gorącym słońcu Andaluzji
dojrzewają dorodne owoce
uczucia dojrzewają tak samo jak pomarańcze
potrzeba im
namiętności lata i oziębłości zimy
orzeźwienia nocy i blasku dnia
światła i cienia
tak
ludzie dojrzewają jak pomarańcze
choć chętnie skrywają się w cieniu
rosnących wokół żywotników
chroniących ogrody przed wiatrem
duszę przed melancholią
7. Na drugim końcu miasta
dotarłem do miasta dopiero nad ranem
trzeba było mi jechać koleją podmiejską
tak jak radziła rudowłosa dziewczyna
którą spytałem o drogę
do obiadu chodziłem po ulicach
tak jedna po drugiej
kolejno jedna po drugiej
jedna za drugą
milczące ulice
nie były dobrym schronieniem
dla uciekiniera z przedmieścia
szukającego kto wie czego
pewne było że prędzej czy później
trafię na mieszkańców
gromadnie przemieszczających się
równie bez celu jak ja
(żeby gdzieś iść
trzeba wiedzieć gdzie się już było
trzeba wiedzieć gdzie się jest
trzeba kurwa marzyć)
w obiad usiadłem na ławce
zamieszkiwanej tymczasowo
przez starą kobietę gołębie psa
posypały się okruchy chleba
gałęzie drzew żółknąc liśćmi
zwisając sięgnęły traw wody żwiru
a chmury pchane wiatrem czubków
drzew
posypały się liście
spodziewana nadeszła jesień
od wielu dni wisząca mgłą
w drzewa w ludzi w szyby
deszcz uderzył gwałtownie
po zmroku w najciaśniejszych uliczkach
zacząłem spotykać ludzi
nie było na to rady
traciłem złudzenia
że tego wieczoru
przyjadą goście
i będzie zabawa
od samego rana
w parku pachnącym opadłymi liśćmi
trafiłem na igrzyska
zwycięscy do telewizji pokonani
do piachu
taki współczesny wymiar sportu
ptaki obudziły się pierwsze
ze snu byle jakiego
zlatywały się w porannej mgle
gadając głośno między sobą
obudziłem się
nikt nie kocha mgły porannej
moja najmilsza moja jedyna
wilgotnej lepkiej gęstej od tęsknoty
mgły
na śniadanie kawa z mlekiem
rogaliki marmolada biały ser
w telewizorze twarze
w radiu ludzkie głosy
chciałem odjechać na drugi koniec
miasta
gdzie na plaży dziewczęta układały
kobierzec z kwiatów
zabrakło mi paru groszy na bilet
zabrakło mi twojego oddechu żeby
podnieść się z rynsztoka
Wiesław Fałkowski
Wiesław Fałkowski - poeta,
autor sztuki teatralnej i tekstów piosenek, dziennikarz, fotograf, bloger.
Popularność zyskały cykle wierszy pełne absurdu i humoru, ale także smutku
i tęsknoty. Jego wiersze ukazały się w autorskich tomikach oraz w
licznych antologiach. Współautor projektu poetycko-muzycznego "Remi &
Falko"; członek Grupy Artystycznej KaMPe w Londynie; współpracuje z Teatrem
Katharsis w Dunstable. Mieszka w Anglii.
|