DZIEWCZYNY
Joanna
Tak powinien wyglądać biblijny Eden,
pomyślała spacerując alejkami ogrodów Claude Moneta. Uśmiechając się do
kwiatów i krzewów pomyślała także, że nie trzeba odchodzić w smugę cienia
by tego raju doświadczać. Wystarczy pojechać na północny zachód od Paryża.
Tam w Dolinie Sieny - w ukochanej przez impresjonistów małej normandzkiej
wiosce Giverny, czeka na turystów ogród ze stu tysiącami kwiatów. Cudowny,
czarowny, zmysłowy, zachwycający niepowtarzalną kombinacją barw, zapachów
i światła. To w nim Claude Monet chwytał przemijającą chwilę nadając jej
nieśmiertelność dzieł sztuki. Kwitną jeszcze lilie wodne, wielokrotnie
uwiecznione na płótnach mistrza. Na powierzchni stawu unoszą się zielone,
głęboko wcięte u nasady, rozpustnie rozchylone kwiaty.
Płótno Moneta z liliami wodnymi podziwiała
podczas majowego pobytu w Paryżu w Galerii d'Orsay. To właśnie wtedy obiecał
jej, że podczas kolejnego spotkania zabierze ją do Giverny. Najwięcej zdjęć
robi w tej części ogrodu, gdzie znajduje się słynny japoński mostek. Tutaj
jest najpiękniej. Gdyby był z nią pewnie zrobiłby jej kilka zdjęć na tym
mostku. Spacerując wąskimi alejkami wśród kłębów pelargonii, jesiennych
róż, nagietek, słoneczników Van Goga, widzi radość i zachwyt spacerujących
roześmianych, zakochanych par. Trochę im zazdrości. W takim miejscu nie
można być nieszczęśliwym. Jesienne kwiaty przyprawiają o zawrót głowy,
choć podobno ogrody najpiękniej prezentują się wiosną, kiedy drzewa czereśni
rozwijają swoje różowe pąki, zakwitają tulipany, bratki, konwalie, niezapominajki
i żonkile. Szkoda, że wtedy, w maju nie znalazł czasu, by ją tutaj przywieźć...
Jest nawet szczęśliwa, choć pierwsze
godziny jej kilkudniowego pobytu w Paryżu wcale tego nie zapowiadały. Samolot
na Aéroport Charles de Gaulle wylądował wczesnym rankiem. Miała czas na
kawę. Rozglądała się podniecona, bo przecież On za chwilę też wyląduje.
Zobaczy jego uśmiech, jego ramiona obejmą ją czule, usta przylgną do jej
ust...
Po trzech godzinach spędzonych na
lotnisku jej telefon zadrżał. Dostała SMS-a, że ważne sprawy zatrzymały
go w firmie i że przyleci jutro, najdalej pojutrze. W końcu to tylko dwie
godziny lotu, złapie jakiś samolot i już razem będą spacerować nad Sekwaną,
pojadą do Giverny, wybiorą się na koncert do Moulin Rouge, nikt nie będzie
im przeszkadzał, będzie dokładnie tak, jak zaplanowali.
Ona leciała do niego siedem godzin.
Widywali się niezbyt często, ale za to w różnych miejscach w Europie. Dzwonił
do niej albo wysyłał e-maila, że np. za tydzień będzie trzy dni w Londynie
albo cztery w Rzymie, kilka dni w Barcelonie albo weekend w Berlinie i
byłby szczęśliwy, gdyby mogła do niego przylecieć i witać go na lotnisku.
Zawsze spotykali się w dużych miastach, bo miał w nich swoje służbowe sprawy,
no i łatwiej było mu złapać jakiś samolot w ostatniej chwili, gdyby nie
mógł zdążyć na ten zaplanowany. Przylatywała i czekała. Odkładała swoje
sprawy na inne terminy, przepraszała partnerów biznesowych, klientów i
zawsze stawiała się na lotnisku przed nim. Przedwczoraj też czekała. Nie
wypatrzyła go wśród podróżnych przez kolejne dwa dni.
W Paryżu zostanie do niedzieli, a
potem wróci do siebie. Nie ma pewności, czy się spotkają, czy będzie trzymał
ją za rękę, gdy będą spacerować po paryskich uliczkach, czy będzie ją tulił
bez obawy, że ktoś może go rozpoznać. Tam, u siebie jest znanym biznesmenem
i nie czułby się bezpiecznie w jej towarzystwie. Bilety do Moulin Rouge
dała komuś w recepcji hotelowej. Wolała zostać w pokoju, bo przecież mógł
zatelefonować, a poza tym spektakl bez jego towarzystwa nie smakował tak
samo. Nie darowałaby sobie, gdyby zadzwonił, a jej telefon byłby wyłączony.
Ona nigdy do niego nie dzwoniła. Taką mieli umowę. Zapraszała go kilkakrotnie
do siebie. Wymawiał się brakiem czasu i zbyt długim lotem, na który nie
mógł sobie pozwolić przy trybie pracy jaką wykonywał. Powinna przecież
to rozumieć i nie ponawiać zaproszenia. Rozumiała i nie ponawiała.
Do Givenry przyjechała podmiejską
kolejką. Jesienne kwiaty, zapachy, roślinność przyprawiają o zawrót głowy.
Znalazła się w Edenie. Czyż można chcieć czegoś więcej? Po krótkim namyśle,
uznała, że można. Tak! Można chcieć jego obecności! Można (już można po
tych kilku latach) chcieć tego, by dotrzymywał słowa, by był konsekwentny!
Ma do niego żal i złość za to, że nie przyleciał. Nie pierwszy raz. Weekend
w Londynie i Barcelonie też spędzała sama. Jak długo będzie na niego czekać
na tych wszystkich lotniskach? Ile jeszcze nocy spędzi samotnie w zimnych
wnętrzach pokoi hotelowych? Na ile czasu wystarczy jej siły, by ze spokojem
wysłuchiwać jego tłumaczeń i przeprosin za nieobecność? Jak długo jeszcze
będzie pocieszała się tym że tyle jest jeszcze pięknych miejsc w Europie,
gdzie będą mogli się spotkać. I jeszcze to jej durne myślenie, że najważniejsze,
by nie miał kłopotów w firmie i w domu. Naiwna kretynka! Dość tego!
- Claude Monet - kocham cię! - wykrzyknęła
w samym środku ogrodu, tam gdzie lilie wodne głęboko wcięte u nasady, rozpustnie
rozchylają swoje kwiaty. Nie będzie czekać do niedzieli. Jutro wraca do
siebie i rozpoczyna nowy rozdział swojego życia. Natychmiast wysłała SMS-a.
Po chwili przyszła odpowiedź. Tom - jej kolega z pracy - będzie czekał
na nią na lotnisku Johna Fitzgeralda Kennedy'ego.
Sara Borska
Sara Borska - ghostwriter, blogerka
- komentatorka życia nowojorskiej ulicy. Właścicielka papugi i jamnika
długowłosego. (Nowy Jork).
|