DZIEWCZYNY
|
.... |
Judyta
Niewierząca. Nie wierzy w
przeznaczenie, w przeczucia, w przypadek, w zrządzenie losu, w fatum. Jej
nastoletnia bratanica zapytała ją niedawno czy wierzy w miłość od pierwszego
wejrzenia. - A cóż to za bzdura! - zawołała. Nic takiego nie istnieje.
Albo strzela cię piorun albo nie i wejrzenie pierwsze, drugie czy dziesiąte
nie ma tu nic do rzeczy. Brat przysłuchując się tej rozmowie, skwitował
ją jednym zdaniem: - By w nic nie wierzyć trzeba mieć odwagę. Zatem jest
odważna. Wierzy sobie i w siebie. Dzięki temu wie, że nic nie musi i że
zawsze sobie poradzi. Radziła sobie odkąd pamięta. Na studiach, w pracy,
na emigracji, w kolejnych związkach. |
Niezamężna. Nigdy nie wyszła
za mąż. Ta instytucja jej nie interesuje. Nie chciała poddać się powinności
wychodzenia za mąż podczas studiów. W głębokim poważaniu miała maksymę,
że jak się nie złapie faceta na studiach, to później jest coraz trudniej.
Ona "złapała" sobie żonatego wykładowcę - filozofa. Był mądry jak żaden
z jej pryszczatych i wiecznie spoconych kolegów. Często występował w telewizji,
a zaraz po programie przyjeżdżał do niej. Najważniejsze, że "po" mieli
o czym rozmawiać. Filozof nie zostawał u niej dłużej, ale to nie było wadą
a wręcz zaletą, bo nie musiała oglądać go zaspanego, nieogolonego, codziennego.
Gdy bywał u niej wyglądał jak młody bóg.
Łowczyni. W młodości po starszych
facetów sięgała tak, jak oni sięgali po młode dziewczyny czyli bezmyślnie.
Pojawiała się na wernisażach, spotkaniach biznesowych, zjazdach ważnych
stowarzyszeń i po załatwieniu służbowych spraw rozpoczynała polowanie.
By wyjść z imprezy ze zdobyczą potrzebowała kilkunastu minut, maksymalnie
godziny. Potrafiła wyhaczyć faceta nawet z rąk uwieszonej na jego ramieniu
partnerki. Wtedy zdobycz była cenniejsza. Czasem z tych imprez wychodziła
sama, ale zawsze z wizytówką upolowanego. Ciąg dalszy następował w czasie
przyszłym odległym albo nieodległym. To ona decydowała, bo to ona rozdawała
karty. O długości gry także. Powszechnie uważa się, że prawdziwego mężczyznę
poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Jeśli wierzyć tym słowom
to ona była stuprocentowym mężczyzną. Zawsze z klasą wyślizgiwała się z
każdego związku. Z klasą potrafiła też odmówić, gdy ją namierzano. Wybierała
tych, którzy używali mózgu. Najprzystojniejszych ignorowała zakładając,
że nie wiedzą jak z niego korzystać. Z czasem zaprzestała polowań. Postawiła
na dłuższe relacje. To wtedy zakochała się pierwszą miłością z której wyszła
mocno poobijana. Doświadczenia z tego pierwszego razu niczego jej nie nauczyły.
Gdy spotyka na swojej drodze kogoś wyjątkowego rzuca się w nowy związek
z pasją.
I nawet jak czasem boli, mówi, że
jest OK. Najważniejsze, że czuje żar, bo to sygnał, że żyje. Wszystko inne
nie ma wtedy znaczenia.
Emigrantka. Wyniosła się ze
swojego kraju, bo miała dość durnych pytań o to, dlaczego nie ma męża.
Kochała tę swoją wolność najbardziej na świecie. Nikt nie wierzył, że jest
szczęśliwa i ciągle ją swatano. Pewnego dnia powiedziała: Spadam do lepszego
świata. Spakowała walizki i wyfrunęła ku wolności nieograniczonej. Nareszcie
była wolna od wyborów, od przeznaczenia, od konwenansów, od powinności,
od obowiązków, od terroru życia w parze.
Awanturnica. Kiedyś, dawno
temu, o mało nie rozwaliła lotniska, bo nie z jej winy spóźniła się na
samolot. Tak długo walczyła o miejsce w maszynie, w której miejsc nie było,
aż w końcu wysadzili jednego z pasażerów. Ona musiała lecieć właśnie tym
samolotem, bo po drugiej stronie oceanu czekał On. I w tej całej historii
wcale nie tak ważne było to, że on nie mógł czekać, bo mógł, ale to ona
nie mogła i
. nie chciała.
Wariatka. To też o niej. Jesteś
wariatką - tymi słowami przywitał ją, gdy niespodziewanie pojawiła się
na obronie jego pracy doktorskiej. Leciała na tę obronę z drugiego końca
świata, by rzucić się na niego z naręczem tulipanów. Zostawił dla niej
towarzystwo kolegów z którymi miał oblewać doktorat i pognał za nią. Powtórzył
to o wariatce, gdy następnego dnia rano zobaczył jej blond czuprynę (wtedy
była blondynką) w zamykanych drzwiach i rzucone z szelmowskim uśmiechem
- zadzwonię.
Inne określenie jakie nosi w sobie
to: wydra. Po kilkumiesięcznym związku, pewnego dnia przy kolacji
powiedziała, że odchodzi. Bez żadnych wstępów, bez poczucia winy, zwyczajnie
oznajmiła, że wyprowadza się. Na pytanie: dlaczego? odpowiedziała, że przestała
go kochać. Dopiła wino, wstała od stołu i wyszła. Następnego dnia przysłała
ekipę po swoje rzeczy. Nigdy do niego nie wróciła mimo tysiąca telefonów,
e-maili i wystawania pod jej pracą. To wtedy po raz pierwszy usłyszała,
że jest wydrą.
Podróżniczka. Podróże były
i nadal są jej pasją. Zwiedziła niemal pół świata. Urodziła się w Europie,
była w Azji i w Afryce, w Australii i Ameryce Południowej. Mieszka w Północnej.
Przy czym te jej podróże niewiele miały wspólnego z wypadami na kilka dni
czy tygodni, ale zawsze były to kilkumiesięczne lub kilkuletnie postoje.
Gdy wołał ją świat, pakowała plecak i wyjeżdżała. Pytana o termin powrotu,
odpowiadała, że nie wie. Marzyła o przejściu na piechotę 1500 km. z Paryża
do Santiago de Compostela. Przeszła prawie drugie tyle z Warszawy, co zajęło
jej ponad 4 miesiące. To wtedy dowiedziała się o sobie najwięcej i wtedy
też odnalazła siebie. Kiedyś, dawno usłyszała, że...żeby mieć mężczyznę
swego życia, najpierw trzeba mieć siebie. Miała już siebie gdy planowała
Hiszpanię, gdzie spędziła ponad rok. Chciała zaznać przygody na pustyni,
więc zamieszkała z takimi jak ona obieżyświatami pod namiotem na Saharze
pod opieką miejscowych Berberów. Od zawsze marzyła, by wyrecytować Psalmy
w starożytnym Teatrze w Epidavros na Peloponezie. Spełniła swoje marzenie,
a przy okazji zwiedziła niemal całą Grecję pomieszkując na różnych wyspach,
pracując w tawernach, hotelach albo towarzysząc bogatym Greczynkom podczas
ich nudnych, wyspiarskich wakacji. Grecki postój trwał niemal dwa lata.
Nie wszystkie jej pomysły podróżnicze były sukcesem. Podróżując po Krecie
porządnie najadła się strachu, gdy samotnie przemierzała Wąwóz Samaria
i górski potok niespodziewanie zamienił się w rwącą rzekę. W Rosji planowała
być kilka miesięcy, wróciła rozczarowana po kilku tygodniach. Podobnie
było z Nową Zelandią, gdzie leciała z nadzieją na nowe życie, z którego
nic nie wyszło. Do Los Angeles także wyjeżdżała na zawsze. Wracała do Albany
z podkulonym ogonem wcześniej niż myślała. Czasem śmieje się, że w dzieciństwie
musiał odpiąć się jej jakiś gen głodu świata. Nie tak dawno ktoś w jej
obecności powiedział, że życie jest bolesną podróżą. Oburzyła się: - To
nieprawda. Jeśli życie jest pasją, to nie ma mowy o żadnym bólu. Jej podróż
jest dokładnie taka, jaką sobie wymarzyła i zaplanowała wiele lat temu.
Apetyt na życie ma wilczy, mimo że ma już swoje lata. Kocha jednak tę swoją
dojrzałość i nie chciałaby być młodsza. W ostatnią podróż także zamierza
wybrać się z przytupem. Chce, by żegnano ją muzyką. To ma być jazz, a nie
jakieś żałobne smęcenia. Zastrzegła to sobie w testamencie.
I żadnych łez po niej...
Ryzykantka. Nigdy nie bała
się ryzyka bycia porzuconą, zostawioną czy niezaakceptowaną. Nie to nie
- mówiła. - Trudno. Czy bolało? Jasne, że bolało. Najbardziej wtedy, gdy
jej uczucie było odrzucane, ale ryzykowała zawsze. Rzuca się w miłość całą
sobą, ale nigdy na oślep. Nie ma, że boli! Ma boleć! Tylko wtedy czuje,
że żyje. Gdyby nie bolało byłoby letnio, niemrawo, nijak, a na nijak w
życiu szkoda czasu. Nijakich facetów omija z daleka. Czy zawsze wiedziała,
kiedy zaryzykować? Zawsze. Przeczucie? Nie. Przecież nie wierzy w te bzdury.
Jej wystarczy rozmowa, spojrzenie, muśnięcie, niespodziewane spotkanie
dłoni. A potem strzela piorun i nadchodzi czas błyskawic do utraty tchu,
do bólu niewypowiedzianej rozkoszy. Mimo, że uwielbia ten stan podniecenia,
także intelektualnego, od pewnego czasu nieczęsto ryzykuje. Uważa, że tylko
to, na co się czeka nawet latami, ma niewysłowiony smak.
Zakochana. Gdy spada na nią
zakochanie trudno jest się z nią dogadać. Nie śpi. Nie ma apetytu. Przestają
interesować ją spotkania towarzyskie, imprezy, koncerty. Staje się milcząca,
nieobecna. Łagodnieje. Chudnie. Jej duże zielone oczy stają się wówczas
jeszcze większe i jeszcze bardziej zielone. Wtedy też gdzieś ulatuje jej
pewność siebie, zuchwałość i buta. Gdy to zauroczenie przeistacza się w
miłość powraca zadziorność. Wraca do życia z pazurem. Jej wzrok znów płonie.
A gdy zdobywa pewność, że jej uczucie jest odwzajemnione, że jest kochana,
pławi się w miłości przetykanej błyskawicami i olśnieniami. Taki stan nazywa
szczęściem.
Sara Borska
Sara Borska - ghostwriter, blogerka
- komentatorka życia nowojorskiej ulicy. Właścicielka papugi i jamnika
długowłosego. (Nowy Jork). kontakt@panoramanews.org
|