Twarze miasta
PAWEŁ
|
.... |
Pamiętał ją jak przez
mgłę. Swoją pierwszą żonę. Długo musiał się leczyć u psychoterapeuty, by
wytłumaczyć sobie, że rozstaniem z nią nie zrobił jej wielkiej krzywdy.
Wszystko się zaczęło, gdy zaczął
jej udzielać korepetycji. Była trzy lata od niego młodsza, on studiował
ekonomię. Smarkula taka, zupełnie go nie interesowała jako kobieta. Jakimś
dziwnym sposobem znaleźli się w łóżku - nie pamięta, czy cokolwiek wtedy
do niej czuł, ot, przelotna znajomość. Dużo alkoholu, spora impreza w akademiku.
Nigdy się nie dowiedział, jakim sposobem ta mała się wtedy przypałętała.
Efektem był skandal, łzy, afera na
całe osiedle. Ich matki były sąsiadkami. Uradziły, że nie można inaczej
- w grę wchodził tylko ślub. Jak przez mgłę pamięta uroczystość w urzędzie.
Od tamtej pory nigdy nie założył
garnituru. Uraz został mu do końca życia. Jego obecna żona, Jenny, nigdy
nie mogła się dowiedzieć, dlaczego nawet na pogrzeb jej ciotki wybrał czarny
golf do ciemnych sztruksów. |
Potem Kasia poroniła. Płakała, bardzo
płakała. Było mu jej żal, lecz jednocześnie nadal nie czuł niczego więcej.
Poza współczuciem i troską. Chodzili wtedy do lasku bielańskiego, trzymali
się za ręce, przytulali. Pewnie to był błąd, że pozwolił jej myśleć, że
ją kocha.
Gdy wydobrzała, bardzo się cieszył.
Do czasu, aż pewnego dnia przyszedł wcześniej z uczelni - profesor odwołał
kolokwium, bo znowu zabrakło prądu.
Kasia zdała właśnie maturę, świętowała
trzy miesiące wolności. Siedziała na tapczanie w mieszkaniu, które dzielili
z inną parą. Śmiała się tak głośno, że nie słyszała, jak wszedł. On za
to słyszał aż za dobrze pośród salw śmiechu kilka słów, które coś w nim
zmieniły na zawsze:
- Mówię ci, Majka, najlepszy sposób
- jak chcesz się hajtać, bierz go na dziecko. Nie ma szans, żeby się zorientował,
że go okłamałaś.
Dziewczyny stuknęły się szklankami
z krwistoczerwonym płynem. Hałas zatrzaskiwanych drzwi sprawił, że nigdy
go nie wypiły.
ANNA
Wiedziała, że coś jest nie tak od
bardzo dawna.
Teraz sobie przypomina epizod sprzed
kilku lat, gdy jakaś kobieta dobijała się do drzwi. Był weekend, wszyscy
domownicy siedzieli przy stole w kuchni, jedząc leniwie śniadania. Nagle
dzwonek i krzyki. Polski język brzmiał wyjątkowo świszcząco i skrzecząco,
gdy krzyczała ta kobieta w średni wieku. Anna zerknęła przez szybę drzwi
wejściowych. Dużo nie rozumiała, bo uczona polskiego wiele lat temu na
dodatkowych zajęciach, szybko zapomniała zdobytą wiedzę. Polska kojarzyła
jej się od dawna bardziej z krajem pochodzenia jej męża niż z jej własną
ojczyzną.
Paweł szybko się podniósł, zapewnił,
że sobie poradzi. Wybiegł za drzwi, zamknął je starannie, by ta kobieta
- wariatka, na pewno - nie była w stanie wśliznąć się do środka i zburzyć
ich spokoju.
Chwilę z nią porozmawiał. Uciekła,
zalewając się łzami. I tyle ją widzieli. Potem wytłumaczył Annie, że to
jedna ze Świadków Jehowy, zdesperowana, by zwerbować nowych członków. Zresztą,
nie dociekała, przyzwyczajona do tego, by ufać mężowi bezgranicznie.
Teraz siedzi pochylona nad listami,
przy masywnym biurku w jego gabinecie. Laptop otwarty na stronie słownika
polsko-angielskiego co chwilę wyświetla nowe słówka, które ona starannie
przenosi z pisanej odręcznie korespondencji.
Ręka jej drży, gdy wstukuje kolejne
linijki. Pluje sobie w brodę, że to zrobiła - że naruszyła tajemnicę korespondencji.
Może lepiej byłoby nie wiedzieć? Nie ma pojęcia, czy kiedykolwiek zaufa
Pawłowi, skoro był on w stanie zataić taki fakt, jak posiadanie pierwszej
żony. A chciała mu tylko sprawić niespodziankę i odgruzować w końcu, na
kilka dni przed Bożym Narodzeniem, jego jaskinię. Planowała postawić na
biurku roślinę, którą nazywają gwiazdą betlejemską, lampkami udekorować
parapet
teraz zamiast gwiazdy w oczach lśnią jej łzy, a całe to swoje
zaufanie ma ochotę podrzeć, spalić w kominku wraz z listami z Polski. Tak
jej wstyd, tak głupio z powodu własnej naiwności.
Lepiej nie wiedzieć?
STARSZA PARA
Ona w swej jesieni, w swej jesieni
on. Oboje krusi jak porcelana, spokojni.
Jechali tym samym autobusem, co
ja. Deszcz mżył za oknem, pogoda była tak marna jak dzisiaj.
- Ręce mi zmarzły na kość - powiedziała
ona, maleńka jak lalka.
- Daj, ogrzeję je w swoich - odparł
on, zgarbiony życiem.
- Uważaj, nie ściskaj, krew odpływa.
- Dobrze, już, dobrze, ogrzej się
jak od piecyka - powiedział cicho, uśmiechnął się ledwo widocznym uśmiechem.
- Wiesz, trzeba już wyjąć rękawice,
jest coraz chłodniej. Wyjmę z pawlacza i twoje, i moje - zdecydowała, jak
wiele razy przedtem, każdej jesieni, co zmieniała się w zimę.
Zamilkli. Jechali dalej, zwyczajni,
z sercami wypełnionymi skromną miłością.
Małgorzata Żebrowska
Małgorzata Żebrowska -
pisarka, literaturoznawczyni, autorka nagradzanych opowiadań, recenzentka
i dziennikarka. Absolwentka filologii angielskiej. Wierzy, że świat
zmienią kobiety. Laureatka 15. konkursu Międzynarodowego Festiwalu
Opowiadania. Autorka bloga: www.pelnia.eu
|