DZIEWCZYNY
Elwira
Pojawiły się w jej domu, gdy odeszła
Sunia. Miała 15 lat. Była chora. Umarła na progu salonu cichutko,
jakby starając się nie sprawiać kłopotu swojej pani. Przez dwa miesiące
po tej stracie pani płakała codziennie. Do pracy i w pracy z czerwonymi
oczami, z pracy także. Wkrótce po tej stracie przyjaciółka niespodziewanie
zapukała do jej drzwi. Na rękach trzymała czarnego cudaka i ze słowami
- to dla ciebie żebyś już więcej nie rozpaczała - włożyła puchatą kulkę
w jej dłonie, a widząc jej załzawione oczy dyskretnie wyszła zostawiając
kuwetę, piasek, kilka zabawek i pokarm dla młodego. Pani stała kilka minut
przy drzwiach bezradnie tuląc maleństwo, po czym wybuchnęła głośnym szlochem.
Płakała jeszcze kilka dni, ale coraz
rzadziej. Zaczęła uśmiechać się coraz częściej. Nadal miała czerwone oczy,
ale już z innego powodu. Z niewyspania. Kociak łaził po niej w ciągu nocy,
tarmosił jej włosy, a poduszka była dla niego najfajniejszym miejscem w
ich wspólnym łóżku. Dokazywał za dwóch. Chciał się bawić, bo przesypiał
całe dnie. To wtedy kupiła sweter z kangurzą kieszenią w której nosiła
go krzątając się po domu. Gdy pracowała przy komputerze maluch spał na
biurku zwinięty w kłębuszek. Nie odstępował jej na krok. Po trzech tygodniach
nieprzespanych nocy zadzwoniła do przyjaciela (weterynarza) z prośbą o
radę co robić, by gówniarz pozwalał jej odpoczywać. - Są dwa rozwiązania
- usłyszała w słuchawce. - Oddaj go komuś póki jest mały albo poszukaj
drugiego kota. Koty powinny wychowywać się w parze - dodał. - Dwa? Ja z
jednym nie potrafię sobie poradzić! - zawołała. - Dwa - powtórzył spokojnym
głosem. - W dzień będą się bawić, a w nocy spać.
Posłuchała. W ciągu tygodnia w jej
domu pojawiła się Kicia. W pracy przestali pytać o czerwone oczy. Znów
błyszczały i były uśmiechnięte. Mała nie pozwoliła się pogłaskać ani dotknąć.
Wyrywała się, gdy tylko pani chciała wziąć ją na ręce, choć pani mówiła
do niej ciepłym, spokojnym głosem. Po raz pierwszy dała się pogłaskać po
upływie pół roku. A jak już raz poczuła ciepło dłoni swojej pani i na co
dzień słyszała jej spokojny głos to zrozumiała, że nikt chce zrobić krzywdy
jej ani Kocurkowi. To był moment przełomowy. Kicia już nie uciekała i nie
kryła się w szafie, ale zaczęła przesiadywać w wiklinowym koszyku naprzeciwko
biurka swojej pani. Pewnego dnia pani obudziła się z kotką na sobie. Mała
spała na jej szyi i opatulała ją niczym szalik. To było piękne.
Kociaki spały w nocy, ale w ciągu
dnia rozrabiały. Tyle szkód ile wyrządziły w domu przez pierwsze pół roku,
Sunia nie zrobiła w ciągu 15 lat. Skórzane fotele i krzesła okazały się
być najlepszymi przedmiotami do ostrzenia pazurków, szuflady ulubionymi
miejscami do spania, a firanki do huśtania. Kocilki powoli i systematycznie
demolowały apartament. Poranne harce i wieczorne wyścigi pani przyjmowała
ze spokojem. Czas spędzony z nimi był odpoczynkiem, a ich mruczenie najpiękniejszą
muzyką świata. Nie złościła się z powodu rozsypanego poza kuwetą
piachu ani tym, że kilka razy dziennie musiała zbierać porozrzucane zabawki,
szukać długopisów, które kociaki zrzucały z biurka albo zwijać papier toaletowy,
który jakimś cudem wędrował z łazienki do domowego biura. Koty harcowały
w najlepsze, wskakiwały na półki z książkami, na wysokie lampy albo właziły
do szaf i trudno było je znaleźć. Gdy pani wracała do domu musiała ostrożnie
otwierać drzwi, bo młody dyżurował przy nich i prawie zawsze zwiewał na
klatkę schodową. Kotom nie obce były też głupawki. Zrywały się nagle z
kanapy, biegały napuszone od okna do drzwi powarkując albo urządzając bitwy
między sobą tarzały się po dywanie. Pani nie reagowała, bo wiedziała, że
utrata manier jest czasem na miejscu, a wyrzucanie emocji - niezbędne,
by zachować psychiczną równowagę. Wiedziała także, że wybuchy złości u
kotów pomagają oczyścić ich organizm z toksyn, a tym samym zapobiec chorobom
serca i nowotworom. Jej pupile były okazami zdrowia.
***
Mijały lata. Teraz są dojrzałymi
kotami. Czekają na powroty pani usadowione w wielkim wiklinowym koszu,
który stoi na progu salonu. Zna je cały internet, bo pani regularnie
robi im zdjęcia i zamieszcza na forach dyskusyjnych. Są wdzięcznymi foto-modelami,
szczególnie Kocurek. Ich zdjęcia pani ma w swoim i-Padzie i w telefonie,
ale nie zamęcza znajomych i przyjaciół opowieściami o tym, jak bardzo są
niezwykłe i fotogeniczne, jakie mądre i sprytne, jakie kochane i wyjątkowe.
Najlepszy czas z nimi to ten, gdy usadowiona w wygodnym fotelu z urwisami
na kolanach albo nad jej głową (uwielbiają sadowić się na górnej poduszce)
słucha muzyki albo czyta.
Przyglądając się kociakom, pani czasem
zastanawia się jak to będzie gdy ich zabraknie. Czasem wraca do czasu po
stracie Suni. Nie chciałaby go przeżywać ponownie, ale jak się tego ustrzec
nie wie. Pani stara się nie myśleć o tym, co będzie za kilkanaście lat,
bo przecież koty żyją długo. Najważniejsze, że teraz są w jej domu i nawet
jak rozrabiają, to przecież taka ich natura. Kociarze twierdzą, że
nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem i, że jest czystą emocjonalnością.
Udowodniono, że głaskanie kota i przytulanie go, stymuluje organizm człowieka
do wytwarzania hormonu szczęścia. Pani jest szczęśliwa. Niedawno ktoś przysłał
jej kartkę urodzinową, a zamiast życzeń była sentencja o tym, że jak w
domu są koty to dzieła sztuki są już niepotrzebne. Humor tego dnia zepsuł
jej wiersz noblistki na który trafiła w internecie - "Kot sam w domu".
Teraz zastanawia się, jak to będzie gdy jej zabraknie.
Sara Borska
Sara Borska - ghostwriter, blogerka
- komentatorka życia nowojorskiej ulicy. Właścicielka papugi i jamnika
długowłosego. (Nowy Jork).
|