DZIEWCZYNY
Anna-Maria
Filiżanki wychylały uszy poza talerzyki.
Nadsłuchiwały. W dialogu z płaskimi talerzykami dzbanuszek na mleczko pochłaniał
zaciszność poranka. Z miseczek na dipy wykwitały łyżeczki. Odkąd w kuchni
pojawił się ciśnieniowy ekspres, melonik pokrywki dzbanka na kawę czekał
niecierpliwie nie wiedząc do końca czy zostanie zaszczycony jej uwagą.
Słońce karmelem wypływało z cukru zawsze brązowego, nigdy białego. Białe
były porcelanowe talerzyki, filiżanki, dzbanuszki, cukiernica i maselniczka.
Ta ostatnia nigdy nie używana, ale zawsze w pogotowiu. Filiżanki uprzywilejowane
gotowe na wszystko każdego poranka. Porcelanowa zastawa była codziennym
niemym świadkiem jej zamyślonych oczu, uśmiechu do siebie samej albo samotnej
łzy. Nie jadała śniadań. Mocna kawa ze spienionym mleczkiem albo śmietanką
zazwyczaj były jej porannym posiłkiem. Gdy mieszkanie wypełniał zapach
ulubionej cappuccino sięgała po gazetę. Nie włączała komputera i robiła
to dopiero w pracy którą lubiła, ale nie była w nią specjalnie zaangażowania.
Potrafiła oddzielać obowiązki służbowe od domowych. Zawód, który uprawiała
nie był jej pasją, ale obowiązki szefowej Human Resources wypełniała sumiennie.
Po wypiciu kilku łyków na jej górnej wardze pozostawał ślad mlecznego obłoczka,
który zlizywała koniuszkiem języka.
Gdyby razem delektowali się poranną
kawą pewnie scałowywałby ten obłoczek, ale wtedy pewnie spóźniałby się
na zajęcia ze studentami. Wychodził od niej zanim słońce rozbijało świt.
Nigdy nie zostawał dłużej. Raz jeden, dawno temu zostawił jej na stole
kanapkę z białym serem. Przykrył ją talerzykiem, by chleb nie wysechł.
Zaskoczona przyglądała się tej kanapce niepewna jak powinna rozumieć dowód
jego troski. Nie wiedział, że nie jadała śniadań? Wieczorem nakarmiła
nią wrony. Przyglądała się jak biały ser znika w dziobach ptaszysk. Długo
stała przy oknie. Patrzyła na księżyc z nadzieją, że tam znajdzie odpowiedzi
na wszystkie swoje pytania. Jemu nie odważyłaby się ich zadać. Nie chciała
stawiać go w kłopotliwej sytuacji, byłoby mu niezręcznie. Pozostawały więc
pytania do księżyca. Złoty rogal nigdy nie odpowiedział, ale też niczego
się po nim nie spodziewała. Czasem zamyślona parskała śmiechem, czasem
wybuchała z irytacją jakby to on był wszystkiemu winien. Najczęściej jednak
ich wieczornym spotkaniom towarzyszyło milczenie.
Nie czuła się samotna wieczorami
i niemal zawsze, by nie rozdrapywać nieobecności swojego - nieswojego
faceta, potrafiła znaleźć sobie zajęcie. Czytała albo oglądała zaległe
filmy, wychodziła do teatru albo do klubu w sąsiedztwie domu. Lubiła patrzeć
w swoje okna z perspektywy kawiarnianego fotela i gdy w jej mieszkaniu
zapalało się światło, wracała. Miał klucze, ale nie nadużywał jej zaufania,
wcześniej zawsze dzwonił, że przyjdzie. Samotność skradała się świtem,
gdy budziło ją pragnienie jego oddechu, zapachu, dotyku, szorstkości policzka.
Zrywało ją to pragnienie i rozpoczynała poranną krzątaninę. Szybko jednak
okazywało się, że stół jest bardziej samotny niż łóżko i wtedy wracała
do sypialni. Jej cichutki płacz, czasem jak skowyt szczeniaka dolatywał
do kuchni, gdzie filiżanki wychylały uszy poza talerzyki. Nadsłuchiwały.
Z miseczek na dipy wykwitały łyżeczki. Słońce karmelem wypływało z cukru
zawsze brązowego, nigdy białego. Białe były porcelanowe talerzyki, filiżanki,
dzbanki, cukiernica i maselniczka. W białych doniczkach rosły pachnące
zioła. Kolor serwety w zależności od pory roku albo jej nastroju. Kuchenny
stół bywał więc łąką albo pustynią, sadem albo taflą jeziora, ale raz jeden
dawno temu, był jak skrzydła wron, które rozdziobały dowód jego troski...
Sara Borska
Sara Borska ghostwriter, blogerka
- komentatorka życia nowojorskiej ulicy. Właścicielka papugi i jamnika
długowłosego. (Nowy Jork) |