Rozwodnicy
Zarząd Netflixa najwyraźniej zaczyna
rozumieć subtelną różnicę między pojęciami: "opłaca się", a "warto". Produkowanie
politycznie poprawnych gniotów, gdzie głównym wątkiem nie są perypetie
bohaterów, tylko groteskowa dawka feminizmu i przerysowana równość rasowa,
z pewnością się opłaca. Zgodnie z obecnymi trendami taki produkt zawsze
korzystnie się sprzeda. Jednak prędzej, czy później zaczyna to przeszkadzać
w odbiorze filmów i seriali, słychać coraz więcej głosów niezadowolenia,
a widz zaczyna przyglądać się aspektom ekonomicznym, bo przecież Netflix
- rzecz nabyta i zawsze można z niego zrezygnować. Być może właśnie spora
liczba anulowanych subskrypcji skłoniła zarząd do niejakiego podniesienia
jakości swojej oferty. Niedawno pojawiła się duża liczba sprawdzonych klasyków
z poprzednich lat, jak np. seria "Mission:Impossible". Ponadto władze platformy
mają właśnie prowadzić rozmowy w sprawie przejęcia praw do transmitowania
na żywo wyścigów Formuły 1. Co prawda, na razie tylko w Stanach Zjednoczonych,
ale w razie sukcesu planowana jest też ekspansja na inne kraje.
Wygląda na to, że jedną z cegiełek
nowego fundamentu platformy (czego życzyłbym sobie i innym) jest polski
film "Rozwodnicy" z 2024 roku w reżyserii Michała Chacińskiego i Radosława
Drabika, z Magdaleną Popławską i Wojciechem Mecwaldowskim w rolach głównych.
Opowiada o dwojgu ludzi, Małgorzacie i Jacku, którzy pobrali się ponad
dwadzieścia lat temu, aby po jakimś czasie dojrzeć do decyzji, że nie byli
sobie pisani i urzędowo się rozwieść. Od kilkunastu lat każde z nich żyło
w swoich związkach, jednak, gdy Jacek wreszcie poznaje "tę jedyną", zaczynają
się tak zwane schody. Otóż ze względu na tradycje rodzinne wybranki Jacka,
chcą wziąć ślub kościelny. Lecz do tego potrzebne jest Jackowi zaświadczenie
o unieważnieniu zawartego w Kościele związku dwie dekady temu. Zwraca się
zatem do Małgorzaty z prośbą o pomoc w przeprowadzeniu procedury w miejscowej
kurii. W konsekwencji oboje zderzają się z zimną górą lodową kościelnych
przepisów. Na szczęście historia podana jest w przyjemnym, obyczajowo-
komediowym sosie, co znakomicie tonuje emocje (głównie negatywne), o które,
w związku z tematyką filmu, byłoby bardzo łatwo.
Niektórym film może się wydać "lewackim"
paszkwilem, obrażającym instytucję Kościoła lub wręcz, nie wiedzieć, dlaczego,
uczucia religijne. Takim osobom jednak nie chodzi o sam film, tylko właśnie
o upuszczenie negatywnych emocji. Gdy bowiem obejrzeć go uważnie, bardzo
zauważalne staną się racje obu stron. Jasne wydają się argumenty Gosi i
Jacka, którzy już dawno się nie kochają, mimo że pozostali w przyjacielskich
relacjach. Ale z drugiej strony, po serii bezsensownych przesłanek i absurdalnym
postępowaniu strony kościelnej, któryś z kolei dostojnik zadaje pierwsze
ciekawe pytanie: "Po co panu w takim razie kolejny ślub kościelny?" Okazuje
się, że Jacek i jego narzeczona Monika chcą w ten sposób sprawić przyjemność
rodzinie panny młodej. Co oczywiście nadal nie jest powodem, aby Jacek
nie otrzymał rozwodu kościelnego z Małgorzatą, ale daje do myślenia. Czy
w naszym polskim, tradycyjnym wychowaniu, będąc w natłoku emocji i obowiązków
związanych ze ślubem, nie staramy się jeszcze na dodatek nadmiernie uszczęśliwiać
innych? Pobieramy się dla siebie, czy może dla rodziców, dziadków, itd.?
O ile łatwo jest zadać te pytania, o tyle odpowiedź wcale nie jest taka
prosta.
W ferworze zmagań z dżunglą sakralnych
przepisów Małgosia i Jacek zaczynają coraz częściej wracać myślami do czasów,
gdy byli razem, co niekorzystnie wpływa na życie rodzinne byłej żony Jacka.
Dodatkowo Gosi przestaje układać się w pracy. Reprezentacyjna orkiestra
szkoły, w której pracuje jako nauczycielka muzyki, zaczyna się rozpadać,
a powodem jest... tłuczenie od lat tego samego, klasycznego repertuaru.
Czyżby analogia do głównego wątku?
W drugplanowej roli męskiej widzimy
Tomasza Schuchardta, który od kilkunastu lat gwarantuje swoją obecnością,
że każdy film z jego udziałem jest wart obejrzenia. Ponadto na uwagę zasługują
aktorzy młodego pokolenia: Michalina Łabacz, Aleksandra Grabowska, Oliwia
Drabik i Michał Pawlik. Pierwsze dwie panie mają już za sobą nieco ciekawego
dorobku, m.in. serial "Belfer" i głośny "Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego.
Jednak moim zdaniem (pewnie ze względu na wagę postaci w tym filmie) na
największą uwagę spośród młodzieży zasługuje Pawlik, jako ksiądz Tomek.
Zaskakująca jest psychologia postaci młodego duchownego, który najpierw
z ostentacyjną pewnością siebie stoi po stronie biurokracji, aby z czasem
zacząć rozważać całą sytuację. Do niego należy również ostatnia, bardzo
wymowna scena filmu. O tyle piękna, że każdy ją może zinterpretować na
swój sposób. Ja, mimo osobistych rozczarowań, jakich doznałem ze strony
Kościoła, widzę w tej scenie pewną nadzieję. Że przyszłość tej instytucji
należy do młodych duchownych z tak zwaną iskrą Bożą, którzy przewietrzyliby
atmosferę wokół Kościoła oraz zrewaloryzowaliby jego doktryny i przepisy.
Tak samo jak orkiestrę Małgorzaty scaliło odmłodzenie repertuaru.
Polecam jako ciepłą, familijną opowieść
i przyjemną rozrywkę.
Marcin Śmigielski
Marcin Śmigielski felietonista,
krytyk filmowy
Fot.: materiały prasowe
|