Agnieszka o wielu twarzach
Na początku lutego 1997 roku nagrała
na swojej domowej sekretarce: "Nie dzwonić. Umarłam". Odeszła kilka tygodni
później - 7 marca. Wiedziała, że kończy się jej czas. Gdy żegnała się z
przyjaciółmi mówiła, że żyła jak chciała, ale jednego żałuje... Tego, że
nie była wystarczająco czuła dla tych, których kochała. Czuła była tylko
w piosenkach. Płakała po niej cała Polska. 7 marca minęło 25 lat, odkąd
Jej nie ma. Są Jej piosenki. Zawsze będą. Ona też zawsze będzie. We wspomnieniach.
Agnieszka Osiecka - autorka tekstów piosenek,
pisarka, reżyserka teatralna i telewizyjna, dziennikarka, poetka.
Poetka przede wszystkim. Poetka w każdym calu od stóp po czubek głowy.
Dla swojego pokolenia była również uosobieniem marzeń o wolności, miłości
i szaleństwie, tak obcym siermiężnej epoce PRL-u. Każda jej piosenka była
wydarzeniem towarzyskim, społecznym, czasem politycznym. Opisywała w nich
siebie i otaczającą ją codzienność, od której zawsze uciekała. Większość
jej piosenek stała się wielkimi przebojami.
"Piosenki Osieckiej, a także poetycką
prozę, kochało się za nietuzinkowość, za liryczny klimat. I za autentyzm.
Każda z nich była osobną historią. Uwodziły, wzruszały, innym razem rozśmieszały,
tak samo intrygujące jak jej życie, kompletnie różne od tego, jakie wiodła
większość rówieśników Agnieszki".
To cytat ze wspomnień o Agnieszce
autorstwa Justyny Kobus dziennikarki Magazynu TVN24. Czytamy dalej....
"Wieczna dziewczyna z końskim ogonem,
nie matka, nie żona, ale po prostu poetka, zawsze otoczona tłumem bliskich
jej ludzi, nie umiała funkcjonować bez nocy w gronie przyjaciół, spędzanych
nad butelką wina, bez poczucia, że jest wolna jak ptak i nigdzie nie musi
się spieszyć. Dusza każdego towarzystwa. Zawsze bez śladu makijażu, pełna
pogardy dla szminek Diora, przyćmiewała koleżanki w kreacjach jak z żurnala.
To w niej kochali się mężczyźni, o których w dobie STS-u, większość warszawskich
dam dziewczyn mogła wyłącznie marzyć. Począwszy od Marka Hłaski, pierwszego
playboya wśród pisarzy, poprzez Jeremiego Przyborę, Andrzeja Jareckiego,
Jerzego Giedroycia, a wreszcie i samego Bułata Okudżawę".
Nieodgadniona, tajemnicza, skryta
nie lubiła mówić o sobie, ale dopytywana kim tak naprawdę jest odpowiadała
ze śmiechem: - "meldowana nielegalnie, gdzie normalnych ludzi setka, wizytówkę
mam na wannie - pół kobieta, pół poetka".
Lubiła, kiedy nazywano ja poetessą,
mimo że miała do siebie wielki dystans. I często powtarzała, że pisze,
bo nie umie robić niczego innego.
O tym, że pisanie to jej żywioł,
Agnieszka wiedziała już jako nastolatka. Wiedziała też jak chce przeżyć
życie. "Największy wpływ na to miał ojciec - utalentowany pianista, który
wyrobił w niej przekonanie, że jest stworzona do innych, wyższych celów
niż większość "zwykłych" kobiet. Osiecka przyszła na świat w domu, w którym
panował patriarchat. Ojcu zawdzięczała wykształcenie, jakim nie mogli poszczycić
się jej koledzy. Mówiła biegle czterema językami, trenowała pływanie na
basenach Legii, świetnie grała w ping-ponga, w tenisa, zaś erudycją i inteligencją
nierzadko przyćmiewała dorosłych. Wychowywano ją w duchu szkoły przedwojennej,
nie tej zideologizowanej, PRL-owskiej. Była wręcz izolowana od politycznych
doniesień - w domu celowo nie kupowano prasy, bo jedyną obecną na rynku
była wówczas ta komunistyczna".
Profesor Maria Janion, cytując fragmenty
słynnych "Kochanków z ulicy Kamiennej", powstałych w dobie STS-u, a więc
w latach 60-tych, nazwała Osiecką "ostatnią romantyczką piosenki". Dostrzegała
podobieństwo jej twórczości do wierszy Słonimskiego i Tuwima, którzy również
poetyzowali zwyczajność.
"Czytam w niej zdolność do miłości
wielką i przerażającą, ostrą świadomość istnienia. Jak Skamandryci porównywała
życie do tańca. Witalizm i zmysłowość są u niej podszyte grozą" - precyzowała
Maria Janion.
Andrzej Wajda wspomina, że zawsze
gdzieś wędrowała albo skądś wracała znowu wyjeżdżała. Choćby statkiem do
Ameryki. Albo do Londynu. "Nie wiedziałem, że pisanie wierszy wymaga tyle
zachodu. Agnieszka ciągle była w drodze, w podróży. Napisała jeden z najpiękniejszych
wierszy o ptakach i zarazem o pożegnaniach - "W żółtych płomieniach liści".
To było po 1968 roku, kiedy sporo Polaków żydowskiego pochodzenia emigrowało
z Polski" - opowiadał reżyser.
Magda Umer - polska piosenkarka,
dziennikarka, reżyserka filmowa, scenarzystka, aktorka, autorka recitali
i przyjaciółka Agnieszki mówiła o niej, że miała naturę kota i że chodziła
własnymi drogami.
Umer tak oto wspomina swoją przyjaciółkę.
"Mija właśnie kolejna rocznica Jej
śmierci. Bardzo trudno jest wyobrazić sobie Agnieszkę, po której nie
ma już śladu. Bo przecież jest. Odczuwam także pewną bezradność i lęk przed
pisaniem. Niczego nie jestem tak do końca pewna, więc, po co? Z drugiej
strony wiem, jak bardzo jest osobą kochaną, jak ciekawi i fascynuje - bardziej
jeszcze niż wtedy, kiedy żyła
Z trzeciej strony - to Ona właśnie bez przerwy
namawiała do pisania wspomnień, do zapisywania wszystkiego, zanim "czas,
jak złośliwy kornik, wywierci dziurkę w pamięci". Z czwartej (już ostatniej)
strony - postanowiłam przestać się bać. Przecież napisać o Agnieszce, to
znowu trochę z Nią pobyć."
I Magda pisze wspomnienie o Agnieszce
alfabetycznie. A jak alkohol. B jak Bóg. C jak ciocia Basia. D jak dyplomacja
.... i tak aż do Z. Z jak zdrada. "Miała do zdrady wielką skłonność,
bo często nudziła ją rzeczywistość, w której już trochę pobyła. Nie była
w stanie wytrzymać nudy albo po prostu zwyczajności. Rozkochiwała w sobie
ludzi, zwierzęta, rośliny i porzucała w pół kroku, w pół zdania, nagle,
może nawet nieoczekiwanie dla niej samej. Agnieszka pisała: - "Nie umiem
inaczej. Ja się rozwijam przez zdradę".
"No i odchodziła rozwijać się, ale
tylko na nasze szczęście. My mieliśmy coraz piękniejsze piosenki,
a Ona była coraz bardzie samotna. I nikt nie umiał Jej pomóc, chociaż parę
osób próbowało. Niewesoło skończył się mój alfabet wspomnień o Agnieszce.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w Jej wymarzonym zielonym niebie"
pan Bóg cały czas opiekuje się Nią "bezpośrednio", wybacza "czyny sercowe"
i zamawia następne piosenki. Może je kiedyś usłyszymy..."- wspomina
Magda Umer.
Z Marylą Rodowicz, dla której napisała
najwięcej piosenek, łączyła ją szorstka przyjaźń, o której poetka mówiła:
"Twórca piosenki i piosenkarz są trochę podobni do małżeństwa. Jeśli chodzi
o moją współpracę z Marylą, to gdybym patrzyła na nasze kontakty jak ktoś
z boku, pięciu groszy bym za to nie dała".
Różnił je stosunek do kariery, pieniędzy
i mody. Dla Maryli i jej pokolenia stroje były symbolem niezależności.
Osiecka natomiast mawiała, że nie interesuje się modą, a moda nią.
Marylę nazywała "wielobarwnym, upierzonym ptaszyskiem". O niej mawiano,
że jest jak szary wróbelek. Teksty dla Maryli pisała od ręki, z wielką
lekkością. Tak powstały "Małgośka", "Sing Sing", "Dziś prawdziwych Cyganów
już nie ma", "Damą być", czyli - jak mówiła poetka - "piosenki-zabawki,
piosenki-figlarki".
Wielokrotnie powtarzała, że autor,
by się spełnić, musi trafić na "swoją Rodowicz". Dla niej napisała wszystkie
"Małgośki" świata. Z dobrego tekstu na zamówienie była dumna jak krawiec
z dobrze uszytego płaszcza, tworzyła małe arcydzieła poezji użytkowej.
Jeśli Rodowicz coś się nie podobało, potrafiła w nieskończoność męczyć
o poprawki. Agnieszka ustępowała, przerabiała - z jednym wyjątkiem. Przy
"Niech żyje bal" postawiła na swoim, zaparła się. "Bal" po tryumfalnym
pochodzie przez festiwale stał się hymnem pokolenia, dostał nagrodę na
konkursie w Los Angeles, pokonując trzy tysiące konkurentów.
Krystyna Janda - aktorka i reżyserka,
także przyjaciółka Agnieszki, która od lat gra spektakl jej autorstwa -
BIAŁA BLUZKA - wspomina.
"Agnieszka była dobrym człowiekiem
i miała ogromną czułość dla ludzi i wielką wyrozumiałość. Sama
siebie nazywała człowiekiem słabego charakteru, miała do siebie wiele pretensji
jako do człowieka o kręgosłupie nie na tyle bohaterskim co działacze
z opozycji, koledzy, za których piła wino. Rozumiała słabości innych
ludzi. Chciała być zbiorową łzą i zbiorowym uśmiechem. Myślała, czy
wyemigrować z Polski, jednak uznała, że tutaj jest jej miejsce nie
tylko dlatego, że kocha język polski, ale także dlatego, że ten język był
jej ojczyzną. Agnieszka była bez skrzydła nienawiści, o którym kiedyś
pisała Wisława Szymborska. Robiła wszystko, żeby ludzi łączyć, a nie
dzielić. To było podstawowe zadanie jej talentu".
Seweryn Krajewski kompozytor "Agnieszka
się wyróżniała. Jej teksty były wyjątkowe. Miała swój styl, a jest to niezwykle
rzadkie. Osiecką się rozpoznaje, jak w muzyce rozpoznaje się Mozarta czy
Chopina. To jest cud, który przytrafia się niewielu artystom, ale ona to
miała. Marzyłem o tym, żeby układać muzykę do jej tekstów i to marzenie
się spełniało".
To prawda, że każdy o Agnieszce ma
swoją opowieść, a choć większość fanów nie spotkała Jej osobiście, to przecież
(osobiście) dotykała nas swoją poezją i piosenkami. Poetkę spotkałam (jeśli
mogę tak powiedzieć) podczas jednej z prób w amfiteatrze na Festiwalu Piosenki
Polskiej w Opolu. Miała na stopach rozpięte sandały, otulał ją zbyt duży
sweter... Było zimno i trochę padało, a ona bez parasola. Siedziała zamyślona,
trochę nieobecna, wydawała mi się jakaś straszliwie samotna. Nie odważyłam
się podejść. To było chyba w 1987 lub 1988 roku. Moim drugim "spotkaniem"
z Osiecką był wywiad z Andre Hubner-Ochodlo w Vancouver. Andre wraz z Markiem
Rychterem przylecieli na koniec świata ze spektaklem sopockiego Teatru
Atelier im. Agnieszki Osieckiej. Był rok 1999. Z tamtych rozmów z aktorami
zostały mi zdjęcia na pamiątkę i ich opowieści o poetce. W serialu telewizyjnym
pt."Agnieszka" Marek Rychter zagrał samego siebie, a w rolę Andre: ostatniej
miłości Agnieszki - wcielił się Marcin Przybylski.
Moja ulubiona piosenka nosi tytuł:
"Byle nie o miłości" - napisała ją, gdy rozstała się z największą miłością
swojego życia.
Przez wiele lat nikt nie wiedział
kogo obdarzyła tym wyjątkowym uczuciem i dopiero serial o jej życiu odsłonił
tę wielką tajemnicę. Otóż największą i niespełnioną miłością Agnieszki
Osieckiej był Zbigniew Mentzel - młodszy od poetki o 15 lat prozaik, eseista,
krytyk literacki i.
kolega Daniela Passenta z redakcji "Polityki".
Agnieszka Osiecka przez całe życie
szukała prawdziwej miłości. Mężczyźni zabiegali o jej względy. Tylko raz
role się odwróciły i to ona walczyła o mężczyznę. Dla Zbigniewa Mentzla
gotowa była na największe poświęcenie. Spotykali się przez 10 lat, nigdy
razem nie zamieszkali.
Ona dla niego porzuciła rodzinę,
on nie odwzajemnił jej miłości. Kochała go jak "potępieniec"?
O Agnieszce Osieckiej można długo
opowiadać, można o jej miłościach, fascynacjach, przyjaźniach, podróżach,
można cytować jej przyjaciół i ludzi, którzy ją znali. Pytanie tylko czy
naprawdę ją znali. Po latach wydaje się, że nikt jej nie znał. Zofia Turowska
napisała o niej książkę, którą zatytułowała "Agnieszki", tyle ich było.
"Gdyby ktoś miał robić film fabularny o Agnieszce (nie serial), to powinien
się zaczynać od sceny rozbitego lusterka z wieloma jej twarzami".
Bożena Szara
Bożena Szara - dziennikarka
radiowa i prasowa, redaktor naczelna Panoramy
|