Uniwersum Rojst
Pierwsza seria "Rojst" ukazała się
w 2018 roku jako cykl pięciu odcinków. Akcja dzieje się w połowie lat osiemdziesiątych,
w południowo-zachodnim rejonie Polski. Przypuszczalnie w okolicach Wałbrzycha,
choć filmowcy pracowali głównie w Katowicach i Zabrzu. Podobnie jak wiele
seriali kryminalnych ostatniej dekady, tak i ten stanowi intrygującą historię
z wartką akcją i wciągającą fabułą, gdzie wątki przeplatają się, niczym
łańcuch DNA, aby na końcu spotkać się w zaskakującym rozwiązaniu. Seria
zyskała duże uznanie widzów, którzy wbrew wyobrażeniom niektórych twórców
znakomicie wyczuwają fałsz i lekceważenie. "Rojst", mimo że jest kolejną
produkcją, gdzie osią wydarzeń jest epoka PRL i jej tajemnice, zawiera
tak wyważone proporcje, że kunsztem wykonania dorównuje "kryminalnym" kolegom
z Europy. Do tego stopnia, że w ciągu sześciu lat od pierwszej części powstały
dwie kolejne: "Rojst 97" i "Rojst Millenium". Najnowsza z nich ukazała
się w mijającym właśnie roku i o dziwo, wcale nie jest to typowy skok na
kasę.
Rojst wyróżnia się z nich przede
wszystkim zawiłą zagadką kryminalną, napisaną jednak w sposób tak przystępny,
że wciąga widza bez reszty, podobnie jak bohaterów serialu. Główni bohaterowie
zmieniają się w zależności od serii. W pierwszej jest to doświadczony i
nieco zgorzkniały dziennikarz Witold Wanycz (Andrzej Seweryn). Wraz z młodym,
świeżo przybyłym z Krakowa adeptem dziennikarstwa, Piotrem Zarzyckim (Dawid
Ogrodnik) zbierają informacje na temat podwójnego zabójstwa, dokonanego
w miejscowym lasku na osiedlu Gronty. To właśnie w tym lesie znajduje się
tytułowy rojst, czyli bagno. Jak się okaże z biegiem czasu, kryje ono nie
tylko tę tajemnicę. Po drugie, serial porusza ważne kwestie społeczne,
charakterystyczne dla każdej z epok, w jakich dzieje się akcja.
Po trzecie: wyróżnia się niebywałą
dbałością o szczegóły. Twórcy i tę lekcję odrobili na piątkę. Nie chodzi
tylko o pojazdy, które w każdym filmie najłatwiej zdradzają czas akcji.
Są to też przedmioty codziennego użytku, fryzury, ubrania... Panie noszą
identyczne jak wtedy tapiry i trwałe ondulacje, panowie - typowy dla tamtego
okresu bałagan na głowie. Koszule, swetry i kurtki również się zgadzają.
Szczytem "niezależnej" elegancji jest najsłynniejsza chyba kapota w kinematografii
- wojskowa kurtka M-65. Nosił ją Zbigniew Cybulski, nosił Robert De Niro,
Sylvester Stallone, a nawet nasz porucznik Borewicz. Tutaj wzorem tych
romantycznych wojowników o sprawiedliwość, nosi ją Wanycz. Równie doskonale
dobrana jest muzyka, a konkretnie piosenki. "Boskie Buenos" Maanamu, "Święty
szczyt" Brygady Kryzys, "Jesteś lekiem na całe zło" Krystyny Prońko, protest
songi Perfectu, "Wymyśliłem ciebie" Andrzeja Zauchy i Dżambli oraz wiele
innych. Tak, tych utworów rzeczywiście słuchało się w ostatniej dekadzie
socjalizmu. Twórcy pozwolili sobie nawet na pewien żart muzyczny: gdy w
tle słychać utwór "King Bruce Lee karate mistrz" pamiętnego Franka Kimono,
akcja dzieje się akurat w miejscowym hotelu. Jego kierownikiem jest szara
eminencja w miasteczku, Gustaw Kociołek. A Kociołka gra nie kto inny, jak
Piotr Fronczewski.
Seria druga, czyli "Rojst 97" rozpoczyna
się tuż po pamiętnej powodzi tysiąclecia. Właśnie owa powódź będzie tu
tłem wydarzeń, ponieważ w lesie na Grontach znaleziono ciało nastoletniego
chłopca, który na pierwszy rzut oka utonął, porwany przez falę. Główną
bohaterką jest tym razem policjantka, Anna Jass (Magdalena Różczka). Została
"zesłana" tu z Warszawy w związku z tajemniczą (a jakże) sprawą z przeszłości.
Jako jedynej zdaje się jej zależeć na rozwiązaniu sprawy śmierci chłopca.
A tropy prowadzą najróżniejszymi drogami. O ile producentami pierwszej
serii byli rodzimi twórcy, a dystrybutorem afrykańsko-europejska platforma
Showmax, o tyle dwiema kolejnymi (zarówno produkcją, jak dystrybucją) zajął
się Netflix. I to widać na pierwszy rzut oka. Na przykład z namiętnością
pokazywana jest w filmie ta sama ulica, usiana walającymi się meblami i
suszącymi dywanami, do złudzenia przypominająca pokłosie powstania warszawskiego.
Starsi ludzie ze smutnymi twarzami zbierają ocalały z powodzi dobytek,
umorusane dzieciaki ganiają beztrosko. W hotelu "Centrum" grana jest ciągle
muzyka poprzedniej dekady. Polska wygląda, jakby czas zatrzymał się w latach
osiemdziesiątych. A przecież Polacy po przemianach ustrojowych konsekwentnie
nadawali swojemu życiu kolorów, starając się odciąć od tego, co było przed
1989 rokiem. Noszono kolorowe ubrania, publicznie puszczano niemal wyłącznie
aktualną muzykę. Czy to zapóźnienie jest po to, żeby amerykański widz bez
wątpliwości skojarzył, że jest w Eastern Europe? Jednak mimo tej trywializacji
scenariusza względem pierwszej części, akcja nie trąci banałem, jest równie
wciągająca, a różnorodność postaci i wątków dodaje jej niepowtarzalnej
atmosfery.
Partnera Jass, Adama Mikę, gra znakomity
Łukasz Simlat. Choć w drugiej serii jeszcze tego nie widać, jest bardzo
złożoną postacią. Zna tutejsze środowisko i układy. Stara się być fair
tak wobec koleżanki, jak i przełożonych. Zatrzymanie podejrzanego w sprawie
chłopca z Grontów przypisuje sobie, choć dokonali tego razem. Mimo to pomaga
Jass, służąc jej lokalną wiedzą, doświadczeniem i temperując jej niekontrolowane
zapędy. Gdy dodamy mu wadę wymowy w postaci jąkania, szybko zorientujemy
się, że Simlat po prostu kradnie swojej koleżance uwagę widzów. Również
dlatego, że postać Jass stworzona jest niczym na netfliksowej sztancy.
Jednoznacznie zawzięta, nieustępliwa i bezkompromisowa. Jest przewidywalna
do granic, podczas gdy na pozór safandułowaty Mika wie, kiedy nabrać stanowczości.
On pasuje do tamtych czasów, gdzie w dobie szalejącej przestępczości zorganizowanej,
należało na każdym kroku zachować zdrowy rozsądek. Zwłaszcza w Warszawie,
skąd przecież Jass pochodzi. Szacunek dla scenarzystów za to, że stworzyli
tak kontrastującą postać przy głównej bohaterce. To właśnie Łukasz Simlat
jest dla mnie najlepszym aktorem drugiej serii. W tej części również pojawiają
się: Wanycz i Zarzycki. Odpowiednio starsi, znajdują się w kolejnych etapach
życia. Wanycz na emeryturze, Zarzycki u szczytu dziennikarskiej kariery.
Również pojawiają się akcenty humorystyczne, np. "inteligentny inaczej"
komendant posterunku, grany przez niezawodnego Artura Dziurmana. Podczas
jednej z beznadziejnych rozmów z podwładnymi, za jego plecami widzimy...
granatnik ozdobiony czerwoną kokardą. Znakomite odniesienie do jednej z
licznych kompromitacji poprzedniej ekipy rządzącej w Polsce.
Trzecia część, "Rojst Millenium"
opowiada o czasach przełomu wieków, okraszonych często powtarzanymi komunikatami
o możliwej awarii wszystkich systemów o północy. Tymczasem w lesie na Grontach
zostają znalezione szczątki kobiety z tajemniczym naszyjnikiem, który wiele
lat temu skradziono pewnej romskiej rodzinie. Starszy sierżant Mika jest
jedną nogą na emeryturze, śledztwo dostaje niejaki "Gruby", młody, lecz
niezbyt rozgarnięty podoficer. Tymczasem Jass w innym rejonie Polski dowodzi
zasadzką na przemytników spirytusu. Gdy przestępcy zaczynają się coraz
skuteczniej ostrzeliwać, policjantka chwyta "kałasznikowa" i na tak zwany
rympał rzuca się w kierunku gangsterów. Scena ta pojawia się już na początku
pierwszego odcinka i przyznam - zmroziła mnie. Bardzo przypomina bowiem
jedną z najgorszych scen polskiej kinematografii, tj. kulminację w filmie
"1920 Bitwa Warszawska", gdzie Natasza Urbańska z wyrazem obłędu na twarzy
bezładnie strzela z cekaemu. Pani Różczka w wywiadzie dla audycji "Wojewódzki
Kędzierski" na Youtube przyznała, że zawsze marzyła o podobnej scenie i
reżyser, Jan Holoubek (prywatnie życiowy partner aktorki) zrobił to dla
niej. Nie wiadomo czy zachwycić się wzorowym pożyciem dwojga artystów,
czy załamać rezultatem.
W każdym razie w trzeciej serii nieco
bliżej przyglądamy się przeszłości Gustawa Kociołka (wspomniany Piotr Fronczewski),
gdyż wiąże się to z odnalezioną na Grontach kobietą z naszyjnikiem. Pojawia
się Janusz Gajos jako ojciec Jass. Bierze też co prawda udział w serii
drugiej, ale tylko jako głos w słuchawce. Piotr Zarzycki jawi się tu nie
tylko w roli dociekliwego dziennikarza, lecz trafi mu się również najważniejsze
śledztwo w życiu. Będzie musiał odnaleźć zaginioną córkę. Wyszczególniony
zostaje wątek kryminalny, wszak były to czasy rozkwitu polskich mafii.
Jest też oczywiście Witold Wanycz jako postać trzecioplanowa, lecz również
ważna. Ponownie dla mnie najlepszym aktorem tej serii jest Łukasz Simlat,
który tym razem ma większe pole do popisu. Wielkie uznanie kieruję w stronę
Filipa Pławiaka, który wciela się w postać młodego Kociołka w latach sześćdziesiątych.
Co ciekawe, Pławiak w tych retrospekcjach mówi głosem Piotra Fronczewskiego
odpowiednio zmodulowanym przez sztuczną inteligencję. Podobnie zresztą
jak głosem Andrzeja Seweryna mówi Antoni Sałaj, grający jego postać w młodości.
Panie znane z drugoplanowych ról w poprzedniej serii, również rozwijają
tu skrzydła. Na szczególną uwagę zasługują: nastoletnia, lecz obiecująca
aktorka Wanda Marzec, Vanessa Aleksander, która gra nową partnerkę Zarzyckiego,
a także Marianna Gierszewska, młoda asesor miejscowej prokuratury. Grają
one kobiety, które muszą stawić czoła różnym, ale tak samo poważnym problemom
życiowym i czynią to konsekwentnie, nie tracąc nic ze swego naturalnego
wdzięku.
Wspomniany reżyser serialu, Jan Holoubek,
syn dwojga wielkich aktorów, jest także współautorem scenariusza. Drugim
autorem jest również potomek znanego filmowca, Kasper Bajon. Wyrazy największego
uznania należą się im za bardzo rzetelne podejście nie tylko do tworzenia
intryg, ale też do odtworzenia scenografii trzech różnych epok w najnowszej
historii Polski. Obaj panowie współpracowali m.in. przy głośnym w 2022
roku filmie "Wielka woda". Ewidentnie, gdy Holoubek z Bajonem wezmą się
za film, można kupować bilety w ciemno. Mimo tego, że platforma Netflix
czasami przeszkadza, uniwersum "Rojst" wychodzi z tego obronną ręką. W
dobie bardzo licznej konkurencji wielką sztuką jest zrobić serial z taką
liczbą wątków i rozbudowanych postaci, który jednocześnie będzie jasny
i czytelny dla przeciętnego widza. Który będzie mroczny i tajemniczy, jak
las, o którym opowiada, poważny, jak bloki, w których mieszkają bohaterowie
i zły jak czarne charaktery rządzące tym miasteczkiem. A mimo to, nie da
się nie lubić. Myślę, że będzie dobrą alternatywą dla znakomitych, lecz
opatrzonych już filmów świątecznych w nadchodzącym okresie Bożego Narodzenia.
Polecam, z najlepszymi życzeniami świąteczno-noworocznymi.
Marcin Śmigielski
Marcin Śmigielski felietonista,
krytyk filmowy
Fot.: materiały prasowe
|