Indiana Jones i wyścig
z czasem
Wielu kinomanów miało wrażenie, że
poprzednia część przygód Indiany Jonesa, "Królestwo kryształowej czaszki"
z 2008 roku była w miarę zgrabnym zwieńczeniem legendarnej trylogii filmów
z Harrisonem Fordem z lat osiemdziesiątych. Najbardziej znany w Hollywood
łowca przygód znalazł się tam w realiach Zimnej Wojny. Udaremnił kradzież
zabytku z magazynów armii amerykańskiej, cudem przeżył test bomby atomowej,
a wreszcie odnalazł się jego syn, z którym przeżyli ostatnią przygodę.
Tymczasem dla mocarzy z Hollywood
nie ma rzeczy niemożliwych i jeśli tylko koniunktura sprzyja, wymyślą coś
nowego dla postaci, która pozornie przeszła na emeryturę. Tak w 2023 roku
powstała najnowsza część, "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia". Jej
akcja dzieje się w roku 1969 i opowiada o walce z czasem (cokolwiek to
znaczy!) i o porachunkach doktora Henry'ego Jonesa z czasów wojny.
Film otwiera prolog, który na kilkanaście
minut przenosi nas w czasy II wojny światowej. Indiana Jones jest na tropie
pewnego eksponatu, zwanego Włócznią Longinusa. Jak głosi legenda, włócznia
ta należała do antycznego żołnierza, który zranił nią konającego na krzyżu
Jezusa. Akcja filmu dzieje się pod koniec wojny, gdy klęska hitlerowskich
Niemiec jest już pewna. W związku z tym naziści na wyścigi wywożą w bezpieczne
miejsca zrabowane skarby, do których należy włócznia. Doktor Jones usiłuje
odzyskać eksponat dla celów muzealnych. Tymczasem na jego drodze staje
niemiecki astrofizyk, doktor Jürgen Voller, grany przez Madsa Mikkelsena.
Tyle prolog. Ćwierć wieku później
doktor Jones z okna swej klitki na Brooklynie obserwuje ludzi świętujących
lądowanie amerykańskiej ekspedycji na Księżycu. Zamiast cieszyć się z nimi,
złorzeczy sąsiadowi, który zbyt głośno fetuje wyczyn astronautów. Jones
jest wypalony. Z obojętną miną jedzie do pracy, która stała się przykrą
koniecznością i gdzie nowe pokolenie studentów codziennie daje wyraz swemu
znudzeniu jego ukochaną historią i archeologią.
Wydawałoby się, że słynny kapelusz
fedora niedługo zniknie mozolnie przerobiony przez mole, a bicz (jedyną
broń Jonesa) przypadkowo odnajdzie po latach jakiś łowca staroci na bazarze
w St-Eustache. Jednak podczas uroczystości przejścia na emeryturę, doktor
Jones staje się obiektem zainteresowania pewnej dziewczyny (Phoebe Waller-Bridge).
Niestety, równocześnie uwagę na niego zwraca tajemnicza organizacja, na
czele której stoi Voller - dziś szanowany amerykański naukowiec, współtwórca
kosmicznego programu Apollo. Zaczyna się wyścig nie tylko z zabójczą organizacją,
ale także, i to wieloznacznie - z czasem.
Nawiasem mówiąc, w NASA rzeczywiście
pracowali byli naziści. Choćby najbardziej znany, Wernher von Braun, którym
postać Vollera jest lekko inspirowana.
Najnowsza edycja przygód Indiany
Jonesa obfituje w efekty specjalne, jak zresztą każdy film akcji. Jednak
tutaj zastosowano ciekawy zabieg, polegający na odmłodzeniu Harrisona Forda
(w lipcu skończy osiemdziesiąt dwa lata) w retrospekcji z czasów wojennych.
Twórcy postaci Jonesa - George Lucas i Steven Spielberg - przewertowali
"magazyn" firmy Lucasfilm Ltd. i znaleźli sporo ujęć twarzy Forda, pochodzących
z kręconych przed laty filmów. Jak twierdzi Tomasz Raczek, jeden z najbardziej
zasłużonych polskich krytyków filmowych, ujęcia te pochodziły nawet z filmów
nigdy nie publikowanych. W ten cyfrowy sposób "przeszczepiono" twarz głównemu
bohaterowi. Indiana Jones (urodzony w 1899 roku), podczas wojennego prologu
powinien mieć czterdzieści sześć lat. Natomiast w czasie akcji filmu -
już siedemdziesiąt. Trzeba przyznać, że zabieg producentom się udał i twarz
Jonesa dobrze odpowiada jego wiekowi w zależności od roku akcji.
Na uwagę i osobny opis zasługuje
sam artefakt. O ile w poprzedniej części kryształowa czaszka nie miała
w sobie żadnej tajemnicy poza opisanym, swego czasu, przez Danikena lądowaniem
kosmitów w Andach (a przy okazji wyglądała jak plastikowy produkt z Dollaramy,
wypełniony folią malarską), o tyle tym razem jest to tajemnicza tarcza
Archimedesa. Nauka głosi, że istniała ona naprawdę i służyła antycznym
uczonym jako prowizoryczny kalendarz - mechanicznie opierała się na współpracy
kół zębatych. Na ponad tysiąc lat przed wynalezieniem zegara. Dzięki niej
można było śledzić ruchy planet, co pozwalało nie tylko na usystematyzowanie
czasu, lecz także na tworzenie pierwszych prognoz pogody.
Faktem jest również to, że hitlerowcy
(wzorem swojego Fürhera) byli bardzo przesądni i wierzyli w okultyzm. Dla
sprawnego twórcy, jakimi niewątpliwie są scenarzyści i producenci z "Fabryki
snów", jest to idealny temat. W filmie doktor Voller do udowodnionych faktów
dorabia swoją ideologię - zamierza wykorzystać aparat do... wygrania wojny.
Film jest zgrabnie napisaną i zekranizowaną
historią, jak na tandem producencki Lucas-Spielberg przystało. Steven Spielberg
tym razem oddał krzesło reżyserskie Jamesowi Mangoldowi (widzieliście jego
film "Ford vs Ferrari"?), zadowalając się rolą jednego z producentów wykonawczych.
Do grona scenarzystów należy David Koepp, znany z poprzedniej części Indiany
Jonesa z 2008 roku.
Oczywiście w najnowszej ekranizacji
widoczne jest już zmęczenie materiału. Twarz - twarzą, lecz wieku nie da
się ukryć tak, aby postać dalej była wiarygodna. Zatem w słynnym łowcy
przygód widać już przygarbionego i poruszającego się z mniejszą finezją
starszego człowieka. Ba! Widać to również po innych aktorach. Jones spotyka
na swej drodze starych (nie wypominając wieku) znajomych z poprzednich
ekranizacji, tj. byłą żonę Marion (Karen Allen) i oddanego przyjaciela
Sallaha (John Rhys-Davies). W trzecioplanowej i świetnie zagranej roli
występuje sam Antonio Banderas. W epizodzie lub wręcz epizodziku, podziwiamy
Thomasa Kretschmanna, jako jednego z nazistowskich oficerów i prawą rękę
Vollera. Jeśli go nie znacie, to proponuję wygospodarować trzy godziny
i obejrzeć legendarny film "Das Boot". Mimo że to nie nasza strona barykady.
Widać tu też starania twórców w celu
zachowania świeżości i przywrócenia legendy do życia. Nie tylko ze względu
na dynamikę akcji, ale choćby na sam artefakt. I to należy docenić. Do
wad filmu zaliczyłbym wspomniane wyeksploatowanie formuły i samej postaci
bohatera. Choć jednocześnie ta część najbardziej odsłania kulisy prywatnego
życia Indiany Jonesa. Życia, pod koniec którego dwukrotnie dostanie on
drugą szansę. I to właśnie druga szansa - otrzymana od Opatrzności, lub
też siłą jej wyszarpana - jest zakamuflowanym przesłaniem tego filmu.
Drugą i to sporą wadą filmu jest
jego dystrybucja. Obecnie w Kanadzie jest on do obejrzenia jedynie na platformie
Disney+. Ale zawsze jest wyjście awaryjne w postaci starych dobrych płyty
DVD i BluRay do kupienia np. w sieci Walmart, lub na ebay. Dlatego, kto
jeszcze nie oglądał ostatniej części przygód Indiany Jonesa, temu serdecznie
ten film polecam.
Marcin Śmigielski
Marcin Śmigielski - felietonista,
krytyk filmowy.
|