Warszawskie podróże teatralne
Częścią naszych podróży po Polsce
są teatry, głównie warszawskie. Wyposzczeni i spragnieni rzucamy się z
mężem w wir życia kulturalnego stolicy i nawet jeśli w pośpiechu gnamy
przez kraj, to zawsze znajdujemy czas, żeby wieczorami zasiąść na widowni
teatralnej i przeżyć magię teatru. Tym razem udało nam się zobaczyć trzy
przedstawienia, a każde godne uwagi z innego powodu.
"Edukując Ritę" - spektakl
grany w Teatrze 6 Piętro to już klasyka. Znany jest niektórym w wersji
filmowej "Edukacja Rity" z 1983 z rolą Julie Walters i Michaela Caine'a,
innym jeszcze z przedstawienia w Teatrze Ateneum z Krystyną Jandą i Tadeuszem
Borowskim. Sztuka napisana przez Brytyjczyka Willy Russella w 1980 roku
dziś zyskała jeszcze inny wymiar, bo siła kobiet w ostatnich latach nabrała
większej mocy.
Rita - prosta fryzjerka funkcjonująca
w ograniczającym ją związku, szuka drogi do tego, by zmienić swoje życie.
Banalna i nieokrzesana, nawet wulgarna, ale niezwykle energetyczna z impetem
waląc w drzwi wkracza w monotonną egzystencję profesora literatury - Franka
Bryanta domagając się, by pomógł jej w przygotowaniu się do egzaminów.
Rita, pomimo swoich ograniczeń, jest świadoma braków w edukacji i tego,
czego chce się nauczyć: jak kulturalnie prowadzić rozmowę, jakiej słuchać
muzyki, co czytać, wreszcie jakie wina kupować. Jednym słowem jak lepiej
i pełniej żyć... Rita pragnie się rozwijać. Podważa stereotyp, że jej jako
kobiecie z klasy robotniczej do szczęścia powinno wystarczyć życie u boku
męża, dziecko, praca fryzjerki; zaś kariera jest dla innych. Prowadzona
przez profesora poznaje Szekspira, Czechowa, Blakea, co daje jej niesamowitą
radość i spełnienie.
Zmienia się również życie Franka
Bryanta, który w alkoholu topi egzystencjalne smutki. Kandydatka na studentkę
wnosi w życie zapijaczonego, zagubionego, niespełnionego poety świeżość
i światło, które gdzieś po drodze mu zniknęły. Profesor żyje od spotkania
do spotkania, one zaczynają nadawać sens jego egzystencji. Ale wraz z postępami
w edukacji ginie gdzieś ta pierwotna, rozkoszna, energetyczna Rita. Wreszcie
zamienia się w Susan, która już wie, jak się ubierać, co czytać i jakie
wina kupować...
Wydaje mi się, że przywiązanie profesora
do Rity to coś więcej niż tylko zauroczenie kobiecością. To tęsknota za
życiem autentycznym, któremu sens nadaje bycie z drugim człowiekiem bez
jakiejkolwiek sztuczności i udawania, bez nałożonej maski. Takim "naturszczykiem"
na początku była Rita, podobnie jak Eliza - bohaterka "Pigmaliona" G.B.
Shawa, którą profesor Higgins uczył pięknej wymowy i ogłady. Profesor Higgins
również uległ urokowi nieokrzesanej kwiaciarki i zapałał do niej uczuciem.
Na koniec refleksja brzmiąca może
nieco naiwnie: tęskniąc za tym, co naturalne i pierwotne nie można zaprzeczyć,
że w dużej części utkani jesteśmy z książek, które przeczytaliśmy, z filmów,
które obejrzeliśmy, z muzyki, której słuchaliśmy, a także z ludzi, z którymi
obcowaliśmy. Czerpiemy więc ze wszystkiego, co nas otacza, trzeba tylko
umiejętnie wybierać co najlepsze.
Wyśmienity duet Mirosława Baki i
Marii Dębskiej jest wieloznaczeniowym dialogiem na ważne tematy przedstawionym
inteligentnie, ale też lekko i z humorem. Legendarny spektakl "Edukując
Ritę" został świetnie wyreżyserowany przez Eugeniusza Korina ze scenografią
Justyny Elminowskiej. Gorąco polecam!
"Opowieści Lasku Wiedeńskiego"
to spektakl wystawiony w Teatrze Narodowym na małej scenie przy Wierzbowej.
Przedstawia gorzki obraz mieszczaństwa w okresie międzywojennym. Sztuka
została napisana w 1931 roku przez austriackiego dramaturga Odona Van Horvatha.
Jesteśmy zaproszeni na zaręczyny Marianny z rzeźnikiem Oskarem, które odbywają
się w masarni przy suto zastawionym stole, uginającym się od wędlin, kaszanek,
nóżek w galarecie. Pozorna radość, pozorna sielanka, pozornie szczęśliwa
rodzina żyjąca w dostatku. Tymczasem pod tym płaszczykiem kryje się patriarchalna,
mizoginistyczna zbiorowość, poddana próbie faszyzującej, nacjonalistycznej
ideologii lat trzydziestych.
Mężczyźni w tym spektaklu właściwie
są tylko tłem dla damskich bohaterek. Jest to spektakl o kobietach, żyjących
w opresyjnej rzeczywistości, które nie mogą się z niej wyswobodzić, gdyż
o ich losie stanowią mężczyźni. Ich świetnie wykreowane portrety przykuwają
uwagę widowni, a każda z nich jest jedyna w swoim rodzaju. Moją uwagę szczególnie
zwróciła epizodyczna rola Anny Chodakowskiej jako okrutnej i bezwzględnej
Babci nie godzącej się na rodzinę z bękartem. Jej przeciwieństwem jest
Matka
(Anna Ułas) uosabiająca macierzyńską miłość i czułość. Emma (Zuzanna Saporznikow)
traktowana jako obiekt do zaspokajania potrzeb seksualnych mężczyzn ukrywa
swą wrażliwość i potrzebę czułości pod maską bezdusznej rzeźniczki. Ironią
wydają się słowa śpiewanej przez nią piosenki zaraz po scenie gwałtu: "Bo
miłość to cudowny kwiat"... Wreszcie Beata Ścibakówna grająca Walerię -
bogatą, atrakcyjną kobietę, która świadomie manipuluje coraz to młodszymi
kochankami. Pokazała kobietę dojrzałą, gorzką, która wiele przeżyła, więc
pozbawiona jest złudzeń.
Wszystkie te kobiece role pracują
na główną postać dramatu - Mariannę (Michalina Łabacz). Ona chciałaby żyć
po swojemu, odrzucając rolę, narzuconą przez ojca, społeczeństwo, Kościół.
Ale jej próba osiągnięcia wolności kończy się upadkiem i katastrofą. Ubezwłasnowolniona,
naga, drżąca z zimna i upokorzenia w scenie striptizu poddaje się patriarchalnemu,
mizoginicznemu mieszczaństwu lat trzydziestych. Kobieta jest nic niewarta,
o jej losie decydują mężczyźni. Te idee najlepiej oddaje kwestia wypowiedziana
przez jednego z bohaterów: "Kobiety nie mają duszy - to jest tylko kawałek
mięsa z dziurką w środku. I dlatego nie można obchodzić się z nimi delikatnie,
tylko z miejsca walić w pysk".
I tu nasuwa mi się skojarzenie z
"Chłopkami - opowieściami o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak.
W sugestywnej reportażowej formie autorka przedstawia losy wiejskich kobiet
z początków XX wieku żyjących w poniewierce, harujących ponad siły od świtu
do nocy, marzących o parze butów, szkole, własnym łóżku, wreszcie o posagu,
żeby nie wyjść za mąż "za dziada". Kobiety w "Chłopkach" podobnie jak Marianna
w "Opowieściach" są analfabetkami, bo "do czego córce ma się przydać wiedza,
skoro potrzebuje jedynie umieć wydoić krowy, upiec chleb i oporządzić świnie".
Marianna z "Opowieści ..." wyrzuca ojcu, że nie posyłał jej do szkół i
nie zdobyła żadnego zawodu, mówi: "wychowałeś mnie tylko na żonę". To wszystko
działo się jeszcze nie tak dawno, zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Pewnie
niejedna czytająca te słowa osoba pamięta swoją babkę lub prababkę zmagająca
się z biedą, bolączkami dnia codziennego i uprzedzeniami. "Chłopki" to
smutna, ale bardzo ważna lektura, którą polecam do przemyśleń nie tylko
paniom.
"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" jest
spektaklem wciąż aktualnym również ze względu na odradzające się nacjonalistyczne
tendencje w polityce. W kilku scenach przywołuje na myśl klimat słynnego
musicalu "Kabaret" Boba Fossea z Lizą Minelli: student wykonujący pozdrowienie
"Sieg Heil!" czy Henrietta wykrzykująca, że wojna musi być!
"Kłamstewka". Żeby zrównoważyć
ten poważny i smutny ton na zakończenie chciałabym opowiedzieć o komedii
"Kłamstewka" granej w teatrze Kwadrat w reżyserii Pawła Wawrzeckiego. Kameralna
sztuka w zabawnej lekkiej formie przedstawia rodzinne perturbacje młodego
małżeństwa. Bill (Grzegorz Daukszewicz) - ojciec sześciomiesięcznej córki
czuje się zaniedbywany przez żonę Jane (Agnieszka Sienkiewicz) i odstawiony
na drugi plan. Zakochuje się w atrakcyjnej instruktorce fitness. Ze swojego
problemu zwierza się ojcu (Paweł Wawrzecki), który nie potrafi utrzymać
tego w tajemnicy. Matka - Alice (Ewa Ziętek) - doświadczona w długoletnim
związku, znająca na wylot swego męża, szybko domyśla się problemu i robi
wszystko, by uratować małżeństwo syna. I tu zaczynają się kłamstewka
Nie
wiemy co jest prawdą, co jest zmyśleniem. Wiemy, że matka wystawiając na
próbę swój własny związek zręcznie miksuje wspomnienia z rzeczywistością
i sama przyznaje się do zdrady
Nie ma dla niej dość wysokiej ceny, jaką
warto zapłacić za to, by uratować związek syna. Na koniec mamy więc rodzinne
szczęście - powrót Billa do młodziutkiej żony, jak i nieszczęście - zdradę
wyjawioną przez Alice. Finał to słodko-gorzki happy end w stylu Woody Allena,
dający do myślenia. Wszystko podane jest lekko i dowcipnie w minimalistycznej
scenografii i świetnej reżyserii debiutującego w tej roli Pawła Wawrzeckiego.
Wyjście do teatru w Polsce nie należy
wcale do rozrywek tanich, a mimo to są one wypełnione do ostatniego miejsca,
a przedstawienia nie schodzą z afisza przez całe lata. Z satysfakcją
stwierdzam, że zapotrzebowanie na sztukę wysoką jest w Polsce ciągle duże,
a teatry mają się bardzo dobrze!
Magda Chylewska
Magda Chylewska - polonistka
i nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej w Szkole Polskiej im. Mikołaja
Kopernika przy Konsulacie Generalnym RP w Montrealu.
|