Filmowe premiery
"Jak pokochałam gangstera", czyli
historia o "Nikosiu"
Moda na "polską mafię" lat 90 trwa
w najlepsze. Dawni niebezpieczni przestępcy, którzy nie uznawali żadnych
ograniczeń, wykorzystując kulejący i niedołężny polski system sprawiedliwości,
obecnie wychodzą na wolność i z niezrozumiałych przyczyn stają w blasku
fleszy. Czasami "doklepywane" są im nowe grzechy, bo ciężko zerwać z przeszłością.
Jednak dziś wszyscy bez wyjątku są już karykaturą dawnego terroru, jaki
siali w całym kraju. Polski lat 90-tych już nie ma. Są za to pomysłowi
rodacy, którzy każdą okazję wykorzystają do zarobienia kilku złotówek.
I tak mnożą się kanały na Youtube,
na których możemy oglądać historię tworu zwanego polską mafią, prowadzone
są wywiady z emerytowanymi "chłopcami z miasta", powstaje książka za książką.
Niegdysiejsi troglodyci wierzący w moc broni palnej i kija bejsbolowego,
dziś cudownie stają się pisarzami i to - o zgrozo - dość poczytnymi. Na
kartach swych dzieł spowiadają się z przeszłości i można odnieść wrażenie,
że ściągają od siebie nawzajem, bo wszystkie te wynurzenia brzmią podobnie:
przyczyną zejścia na złą drogę była nędza, brak perspektyw i niechęć do
życia na poziomie peerelowskiej klasy średniej. Chcąc zepchnąć na dalszy
plan ogrom popełnionych zbrodni, skrupulatnie opisują cierpienia, których
zaznali najpierw jako dzieci z ubogich dzielnic, a następnie jako skazani,
gdy upomniał się o nich wymiar sprawiedliwości. Bodaj najbardziej znanym
gangsterem-celebrytą jest Jarosław Sokołowski, pseudonim - "Masa", od lat
etatowy świadek koronny. Ma na swoim koncie już jedenaście książek. Równie
popularnym rzezimieszkiem był szef podziemnego Trójmiasta, Nikodem Skotarczak,
pseudonim - "Nikoś". Ćwierć wieku temu podzielił los kilku swych przebojowych
kolegów i został hucznie zlikwidowany przez konkurencję. Nie przeszkodziło
mu to jednak wyprzedzić kompanów w sławie. Właśnie został bohaterem filmu.
Początek 2022 roku przyniósł kilka
zauważalnych (nie mylić z wybitnymi) premier filmowych. "Behawiorysta"
to nowy serial TVN i platformy internetowej Player, na podstawie prozy
rodzimego fabrykanta sensacji, Remigiusza Mroza. "Koniec świata, czyli
"Kogel-mogel 4" to już druga próba "zamordowania" znakomitej komedii obyczajowej
"Kogel-mogel" w reżyserii Romana Załuskiego z 1988 roku i jej o rok późniejszej
kontynuacji. Jedyny film, który mogę nazwać ciekawym to "Gierek" Michała
Węgrzyna z główną rolą Michała Koterskiego. Syn uznanego reżysera Marka
Koterskiego już po raz drugi występuje w głównej roli. Pierwszy raz zaliczył
trzy lata temu w filmie swego ojca "7 uczuć", gdzie wypadł całkiem intrygująco.
Niestety, do ciekawych nie mogę zaliczyć "Jak pokochałam gangstera" (dostępnego
na platformie Netflix), czyli historii o "Nikosiu" w reżyserii Macieja
Kawulskiego. Po pierwsze, film trwa trzy godziny i pięć minut, a po drugie
autorzy już w pierwszych sekundach zadbali o wyraźny komunikat, że film
jest inspirowany faktami, ale nie może być traktowany jako biografia. Dlaczego
więc aż trzy godziny, skoro od razu wiadomo, że to będzie tylko luźne nawiązanie?
Sto osiemdziesiąt minut to czas, który służy największym dziełom kinematografii,
natomiast bezlitośnie grzebie filmowe przeciętniaki. Tyle trwa "Lista Schindlera",
"Człowiek z blizną", czy choćby rodzimy "Rękopis znaleziony w Saragossie",
ale to właśnie są te wyjątkowe filmy, do których "Jak pokochałam
" z pewnością
nie należy. Pozostaje przypuszczać, że komunikat na początku filmu to próba
prawnego zabezpieczenia przed ewentualnymi procesami o zniesławienie, wnoszonymi
przez autentyczne postacie. Mieliśmy już tego przykład, choćby w świetnym
filmie "Jesteś bogiem" o historii zespołu Paktofonika.
Po pierwszym kwadransie wiadomo już,
że jednym z głównych atutów filmu o "Nikosiu" jest muzyka, a konkretnie
wykorzystane w nim utwory. Oj, szczęście mają autorzy filmu, że pozyskali
prawa do użycia np. "Far far away" Sladeów, "Załogi G" Hurtu, "Autoportretu
Witkacego" Przemysława Gintrowskiego, czy legendarnej "Dziewczyny o perłowych
włosach" węgierskiego zespołu Omega. Do atutów filmu należy zaliczyć też
grę aktorską. Nie ma tu słabych ról, biorąc pod uwagę oczywiście zawodowych
aktorów. Cieszy fakt, że twórcy postawili na młode i średnie pokolenie.
Główną rolę gra Tomasz Włosok, który urodził się w okresie schyłkowego
"Nikosia", a mimo to udźwignął tę niełatwą (również ze względu na długość
filmu) rolę. Na uwagę zasługują także role kobiece. Mimo, że kobiety w
tym filmie widzimy głównie jako kolejne żony i kochanki głównego bohatera,
to ich wcielenia są dopracowane i rzetelnie zagrane. Agnieszka Grochowska,
Magdalena Lamparska, a nawet młodziutka Julia Wieniawa znakomicie stworzyły
niełatwe postacie partnerek gangstera. Na szczególną uwagę zasługuje tajemnicza
kobieta, będąca główną narratorką filmu, którą gra Krystyna Janda.
W filmie obserwujemy osobliwy, współczesny
format narracji, gdzie aktorzy na chwilę wychodzą ze swej roli i zwracają
się do widza, opowiadając fragment historii. Jest to zabieg znany z "Wilka
z Wall Street", czy "Big short", żeby nie wspomnieć początków teatru w
starożytnej Grecji, a więc podpatrzony u najlepszych. Męskie role, o dziwo,
wydają mi się mało wyraziste, mimo brawurowej kreacji Włosoka i mimo że
nikt nie gra tu na pół gwizdka. Te role są po prostu tak napisane. Sytuacji
nie ratuje nawet charyzmatyczny Eryk Lubos, jako król cinkciarzy. Co prawda
jego postacie nigdy nie są obojętne widzowi, ale ów aktor zawsze gra w
jednakowy sposób, który chyba już się opatrzył widzowi. Jego przeciwieństwem
jest Sebastian Fabijański, który wciela się w postać byłego więźnia, narkomana
i prawej ręki "Nikosia". Fanatyczny i nieobliczalny "Silvio" w jego wykonaniu
jest dla mnie jedną z najlepszych kreacji tego filmu. Niezmiennie najwyższy
poziom reprezentuje Dawid Ogrodnik jako "Pershing" z Pruszkowa, mimo że
znajduje się gdzieś na trzecim planie.
I tyle atutów. Film jest przynajmniej
o godzinę za długi. Nie ratuje go specyficzny montaż, polegający na długich,
płynnych, a zarazem dynamicznych ujęciach ani aktorzy, którzy ewidentnie
robili, co mogli. Nie ratują go barwne zdjęcia, stworzone niewątpliwie
w kontrze do nijakiej rzeczywistości epoki PRL. Wszystko to wygląda ładnie,
lecz ostatecznie czegoś filmowi brakuje. Żadna akcja nie porywa i nie powoduje
wyjątkowych emocji. Równie dobrze produkcja pt. "Jak pokochałam gangstera"
mogłaby nie powstać i nie uważałbym tego za specjalną stratę dla polskiej
kinematografii. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejni autorzy będą bardziej
pomysłowi, tworząc kolejne laurki dla rodzimych gangsterów, co chyba nieuchronnie
nas czeka.
Marcin Śmigielski
Marcin Śmigielski - krytyk filmowy,
instruktor i pasjonat harcerstwa, autor książki o harcmistrzu - Stefanie
Padowiczu.
|