.
NUMER 3 / SIERPIEŃ 2019

MAGAZYN PANORAMA
352 Bergevin, Suite 6 
Lasalle, Qc
H8R 3M3 

E-mail: [email protected]

Tel. (514) 367-1224 
Tel. (514) 963-1080



 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Jazz ponad wszystko 

Montreal w okresie lata przypomina ul, w którym pracowite pszczoły zastąpiono watahami turystów z całego świata. Na przełomie czerwca i lipca ściągają nad Rzekę Św. Wawrzyńca, by wziąć udział w misterium zwanym jazzem. Nikomu niestraszny upał z piekła rodem, brak miejsc w hotelach ani drożyzna. Liczy się tylko jazz.

Place Des Arts jest rozgrzaną patelnią. Skwar leje się z nieba niczym wrzątek. Słońce jak na pustyni. Nieco chłodniej jest tylko przy fontannach i kaskadach wody spadającej z wysokich stopni - uskoków. Unosząca się ponad nimi mgiełka kropelek obiecuje tylko zbawczą ochłodę. Ani jeden listek, ani źdźbło trawy nie śmią nawet drgnąć, za to powietrze leciutko wibruje. Zwykle o tej porze roku Place Des Arts tętni wielojęzycznym tłumem, bo jazz.... bo Festival International de Jazz de Montreal.

Dla wielu z nich jazz jest liturgią, obrzędem, misterium. Reklamówki, plakaty, foldery od lat zawsze tak samo zapowiadają kilkaset koncertów. Reklama festiwalowa jest wszędzie, w całym mieście; na przystankach autobusowych, w metrze, w oknach wystawowych sklepów, restauracji i kawiarenek, w ulicznej reklamie, w prasie, telewizji i radiu.

19 scen, w tym aż 11 wyrasta wprost na ulicach i skwerach. Ponad 1000 wykonawców, wśród których królują tuzy światowego jazzu, bo do Montrealu przyjeżdżają najlepsi, najsławniejsi. 

W każdym roku na Festiwal przybywa kilka milionów melomanów. Koncepcja programowa Festiwalu jest dość prosta i przez lata sprawdzona. Większość koncertów (350-500) odbywa się na scenach ustawionych na ulicach i placach na i wokół Place Des Arts. Główna, największa z nich króluje przy zbiegu ulic Saint Catherine i Jeanne Mance. Występy pod gołym niebem są bezpłatne. Gromadzą dziesiątki tysięcy widzów, którzy, gdy nie ma upału, rezydują na 
okolicznych trawnikach, murkach, schodach i krawężnikach od wczesnego popołudnia. Miejscowi fani jazzu zasiadają na własnych krzesełkach i leżakach. Przyjezdni muszą zadowolić się zieloną trawką, schodami albo siedziskiem zbitym z desek w zaimprowizowanych amfiteatrach. Towarzystwo trawnikowo-krzesełkowe o jazzie jako o muzyce "dobrych, dawnych czasów" wyobrażenie ma dość mgliste, ale młodzi ludzie kochają jazz na swoją szczeniacką modłę. 

Drugi nurt Festiwalu to recitale i występy w salach koncertowych. Te widowiska są już płatne, i to wcale nie tak mało. Tutaj spotykają się koneserzy, ci dla których jazz jest wszystkim i ponad wszystko. W największych, najbardziej renomowanych salach koncertowych Montrealu, w salach zarezerwowanych dla artystów klasy światowej, dla artystów dostojnej opery i czasem baletu, dla najznamienitszych orkiestr i zespołów muzycznych, teraz króluje jazz i jazzowi artyści klasy najwyższej. Festiwalowi towarzyszą wystawy malarstwa, pokazy filmów, przeróżne parady i setki małych pokazów, mających z jazzem niewiele wspólnego lub zgoła nic. Od 40 lat, przez dziesięć, jedenaście lub dwanaście dni Montreal żyje jazzem, a Place Des Arts zamienia się w ogromną salę koncertową, która może jednorazowo pomieścić 200 tysięcy widzów. Koncerty zaczynają się w południe i trwają do późnych godzin nocnych. Gospodarze imprez towarzyszących w klubach i barach jazzowych żegnają gości gdy już świta.

W Montrealu zwanym też Party Town, bogatym w dziesiątki, setki, tysiące muzycznych atrakcji, publiczność jest nasycona muzyką i niełatwo poruszyć ją czymkolwiek, niełatwo ściągnąć na koncert. Jednak stary dobry jazz dokonuje cudów, bo tutaj wszyscy go kochają. I dlatego mimo upału każdego roku, gdy słońce nieco odpuści Place Des Arts i przyległe ulice znów pęcznieją muzyką i roztańczonym tłumem.

Wieczór nie przynosi ochłody. Stopy zanurzone w wodzie wcale nie odpoczywają. Rozświetlone kule jak wielkie bąbki zawieszone na wygiętych szyjach latami zdają się mrugać porozumiewawczo. One też kochają jazz. Na Place Des Arts jak okiem sięgnąć tłum. Atmosfera jak co roku, mimo upału i duchoty... znakomita, bo jazz dobry, improwizowany, autentyczny - emanuje pewnym klimatem, wyzwala niepowtarzalny nastrój; podniecenie, ekscytację, trans, ekstazę. Jazz, prócz tego, że jest czystą muzyką, jest jeszcze mniej łub bardziej wysublimowaną erotyką, zabawą i... religią.

Być może jest namiastką tego wszystkiego, bo jedyną jego prawdą jest żywioł muzyki czystej, lecz ponad wszystko, wydaje się być wielką manifestacją tęsknoty do muzyki wyzwolonej.

Każdy koncert wyzwala spontaniczność, a publiczność jak w transie, jak zaczadzona, ma świadomość uczestnictwa w misterium. Jak wznoszą ręce, to wszyscy, jak kiwają rytmicznie głowami, to też wszyscy, jak zalega martwa cisza, w której niesie się głos a cappella, to ta cisza staje się absolutna, niemal namacalna. Każdy festiwal jazzowy od 40 lat jest roztańczony, rozbujany, rozedrgany.

Przysłuchując się koncertom, nietrudno oprzeć się wrażeniu, że jazz, do niedawna muzyka kontestatorów i buntowników, jest składnikiem kultury masowej. Jako jeden z atrybutów jazzu podaje się często jego czynny, opozycyjny charakter, zaś rewolucyjność ma tu być celem i zasadniczym warunkiem istnienia jazzu jako sztuki. Montrealskie święto jazzu zdaje się zaprzeczać tym pojęciom. Fenomen jazzu przestał już dziwić kogokolwiek. Przed ponad półwiekiem młody wtedy krytyk muzyczny, a później słynny Kisiel, czyli Stefan Kisielewski, tak oto pisał na temat jazzu. "Muzyka oparta na zupełnie nowej zasadzie, wyzyskująca zdobycze dotychczasowej twórczości w sposób całkowicie indywidualny, dla swoich własnych celów, muzyka oparta na własnej bazie obyczajowo-odbiorczej, stworzona przez amatorów i dla amatorów przeznaczona - oto jazz. Zjawisko zdumiewające, którego zasięg i wpływ zwiększa się ciągle, i to zarówno wszerz, jak i w głąb. Wszerz, bo zwolennicy jazzu na całym świecie - to rosnąca wciąż międzynarodowa armia. W głąb, bo jazz przestawszy w zasadzie być muzyką taneczną, sięga do coraz głębszych pokładów dźwiękowej współczesności, dochodząc w stylach bebop i cool do własnego atonalizmu, linearyzmu i polirytmii. Jazz w sposób iście wielkopański, swoiście pogardliwy czerpie z muzyki poważnej, ani na chwilę nie przestaje być sobą. Jego żelazna konwencja metryczna, fakt, że gardzi on zapisem nutowym, operując wyłącznie improwizacją, wreszcie to sprawia, że jazz, choć korzysta z wszelkich zdobyczy muzyki koncertowej, jest wobec niej zawsze samodzielną ścieżką obok drogi. Zresztą dziś trudno już mówić, kto od kogo korzysta, usługi są wzajemne, choć partnerzy tak bardzo różnorodni.

"Jazz jest jak rzeka: nie trzeba jej popychać, bo naprawdę sama płynie." 

Tak jak nie sposób opisać atmosfery całego Festiwalu, tak nie sposób przekazać siły ani nastroju poszczególnych koncertów, i to nie tylko dlatego, że niemożliwe jest uczestnictwo choćby w dziesięciu procentach festiwalowych propozycji. By zasmakować klimatu tego wyjątkowego święta jazzu, trzeba zmęczyć się przepychaniem przez tłum, muszą zaboleć nogi i kręgosłup od wielogodzinnego stania, powinno zatańczyć się z nieznajomym na ulicy, a zajmując miejsce w pobliżu upatrzonej sceny, czekać na koncert w pełnym słońcu. Trzeba poczuć strużki potu płynące po całym ciele i gotujący się własny mózg. Ponadto niekoniecznie trzeba rozumieć czy specjalnie interesować się jazzem, by zaznać tego niepowtarzalnego, dziwnego uroku, który niesie ze sobą ta wyjątkowa muzyka. Bo w jazzie obok buntu, kontestacji i niezgody na 
istniejący świat jest też ukojenie, radość, szczęście, miłość i pasja. Pasja jest przede wszystkim. Każdy próbuje w jakiś sposób zarejestrować wrażenia, spostrzeżenia, skupienia powstałe w danym momencie, specjalnie mocno przeżywanym lub szczególnie pięknym, jeśli nie dla innych, to przynajmniej dla samego siebie. I ilekroć dochodzi do próby takiej rejestracji spotkań z muzyką, zwłaszcza w przypadku tak ulotnej kreacji, jaką jest akt tworzenia muzyki jazzowej - staję bezradna. Ale jest w tej bezradności swoista siła: siła muzyki, która wymyka się słowom.
 

Bożena Szara


Bożena Szara - dziennikarka radiowa i prasowa, producentka programów radiowych. Jej artykuły publikowała prasa w Polsce, Grecji, USA i Kanadzie. Pracowała w Co-op Radio w Vancouver. Przez 15 lat była producentką autorskiego programu radiowego Jedynka w stacji CFMB 1280AM. Współpracuje z dziennikiem GAZETA w Toronto. Prowadzi polskojęzyczny program Radio Polonia w Montrealu. Ma dwa koty: Felę i Felka.
 


PANORAMA - MAGAZYN RADIA POLONIA CFMB 1280 AM, MONTREAL, KANADA
Tel: (514) 367-1224, (514) 963-1080, E-mail: [email protected]
Designed and maintained by Andrzej Leszczewicz
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE
ZALOGUJ SIĘ