Hipnotyczny seans muzyczny
Thom Yorke jest angielskim muzykiem,
wokalistą, autorem tekstów oraz liderem zespołu rockowego Radiohead. Jako
multiinstrumentalista gra głównie na gitarze i klawiszach. Wraz z innymi
członkami Radiohead, w 2019 roku został wprowadzony do Rock and Roll Hall
of Fame.
26 września 2019 wystąpił solo
na koncercie w Place Bell w Laval.
Thom Yorke jako frontman legendarnej
grupy Radiohead oraz Thom Yorke jako solista to, według mnie, dwa różne
światy muzyczne, oba tak samo piękne, magnetyzujące, w centrum których
znajduje się jeden charyzmatyczny człowiek, potrafiący zmieniać swe oblicza
niczym kameleon.
W Place Bell, w Laval, artysta promował
swój album z 2014 roku "Tomorrow's Modern Boxes". Było intymnie, hipnotyzująco,
choć odniosłam wrażenie, że słuchacze reagowali nieco mniej żywiołowo
niż miało to miejsce podczas montrealskiego występu Yorke'a z grupą Radiohead
w lipcu 2018 roku.
Tym razem było inaczej, ale tak samo
pięknie. Nie słychać było aż tylu krzyków czy wiwatów jednak czuło się
podniosłość chwili oraz wspólną pasję do niezwykłej muzyki. Klimatycznie
było również ze względu na niemal całkowite ciemności pod sceną, w których
"ukryta" była publiczność.
Thom na scenie pokazał, że nie trzeba
nosić kolorowych piór, rozbierać się czy krzyczeć, by porywać tłumy. Wystarczy
być autentycznym, a ludzie będą oczarowani. Ja byłam.
Muzyka z trzewi, płynąca prosto
z duszy, to jest to, co lubię najbardziej, dlatego tak bardzo cenię Thoma
Yorka, mimo, że z nim nigdy nie jest łatwo i przyjemnie. Jego muza nie
jest pięknem "oczywistym", ale jemu po prostu się wierzy. Jest dziwny,
trochę zamknięty w swoim świecie, niewiele mówi podczas koncertów, ale
jest czarodziejem, prawdziwym czarodziejem sceny. Daje z siebie wszystko.
Przeniosłam się w ten jego dziwny świat razem z nim.
Ale kto przypuszcza, że koncert nie
był energetyczny ten na pewno jest w błędzie. Owszem było hipnotycznie,
melancholijnie, refleksyjnie, lecz za chwilę, jak w zmieniającym się kalejdoskopie,
scena zaczęła mienić się tysiącem barw, świateł, z doskonałą wizualizacją,
"odjechaną" muzyką i głównym "aktorem" tej sceny podskakującym w rytm elektronicznych
pulsacji, niczym w transie. To udzielało się odbiorcom, wspólne wirowanie,
odlot, chwile zapomnienia, codzienność została gdzieś tam, daleko, w innym,
mniej kolorowym świecie. Jego muzyka jest tak inna, to nie dające się opisać
emocje, fascynujący eklektyzm, z jednej z strony przygnębiająca i
bardzo ponura, a z drugiej tak energetyczna i klubowa.
Przerw między utworami było niewiele
i to również było niezwykłe. Dwugodzinna uczta dla zmysłów. Cały
koncert to spektakl trzech aktorów. Nie zapominajmy, że oprócz Thoma
Yorka, który śpiewał, grał na gitarze, klawiszach i wszelkiej innej elektronicznej
"maszynerii", na scenie widzieliśmy także Nigela Godricha (wieloletniego
producenta i współpracownika Yorka, który również obsługiwał ową maszynerię)
oraz Tarika Barri (specjalistę od wizualizacji).
Oprócz utworów z albumu "Tomorrow's
Modern Boxes" usłyszeliśmy także muzykę z pierwszej solowej płyty artysty
"The Eraser" (2006) oraz dźwięki z pozostałych jego muzycznych dokonań
(m.in. ze współpracy z innymi muzykami w projekcie Atoms for Peace) oraz
utwory z najnowszego albumu ("Anima"), wydanego w czerwcu 2019.
Koncert Thoma Yorka była prawdziwą
muzyczną ucztą i mam nadzieję, że nie po raz ostatni miałam przyjemność
w niej uczestniczyć.
Katarzyna Knieja
Katarzyna Knieja - pedagog z
wykształcenia, trochę "niedzisiejsza" miłośniczka kultury wszelakiej, podróżowania,
natury i zwierząt. Ze swej pasji uczyniła zawód, na co dzień zajmuje się
opieką nad czworonożnymi pupilami mieszkańców Montrealu i sprawianiem,
by jej życie miało sens. Posiadaczka ubóstwianego psa o wdzięcznym imieniu
Thor.
|