Ludzie Muzyki - Mapa
Na początku miał to być cykl o wielkich
muzykach i momentalnie pojawiła się wątpliwość czy tylko oni są odpowiedzialni
za rozwój muzyki. Jak popatrzeć na temat uczciwie, to owszem, kompozytorzy
kreują muzykę, a instrumentaliści ją odtwarzają i wszelką miarą stanowią
trzon ewolucyjny dziedziny, ale przecież nie oni jedni wpływają na los
nut. A dyrygent, aranżer, orkiestrator, krytyk muzyczny, inżynier studia,
inżynier dźwięku, czy inżynier bibliotek?
I na dodatek cały ten zespół występuje
w różnych kategoriach muzyki, od klasycznej (lub współczesnej) muzyki symfonicznej
i kameralnej, a skończywszy na jazzie. Pomyślałem zatem, że zamiast "lecieć
po alfabecie" może lepiej będzie wziąć style jako kompas i kanwas.
Na przykład tak:
ludzie muzyki orkiestralnej klasycznej,
ludzie muzyki orkiestralnej współczesnej,
ludzie muzyki filmowej,
ludzie jazzu,
ludzie muzyki popularnej (od rocka
do rapu), i na koniec,
ludzie muzyki elektronicznej i eksperymentalnej.
Zostawiam ten pomysł otwarty z nadzieją
na sugestie Czytelników, ale gdzieś zacząć muszę. I zacznę od gatunku,
który ma nie do końca czytelną mapę wielbicieli - od muzyki filmowej. Pozostałe
gatunki mają fanów widocznych jak na dłoni, miliony "rockowców" szaleją
na koncertach Pink Floyd, Eltona Johna (Sir, oczywiście), Green Day czy
jakiejkolwiek innej znanej kapeli, sale koncertowe mają wyprzedane na lata
naprzód koncerty muzyki mozartowskiej czy chopinowskiej, Daft Punk razem
z Jean-Michel Jarre'm mają wierną publikę liczoną w setkach tysięcy, a
Chick Corea, Miles Davis czy George Duke są (lub byli) w stanie zapełnić
dowolny stadion i, co ciekawe, te grupy fanów w zasadzie nie podlegają
osmozie kulturowej. Wielbiciele Eltona Johna rzadko odwiedzają koncerty
Wieniawskiego, a "beethoven-owcy" z oporami dają się zaciągnąć rozentuzjazmowanym
latoroślom na "łomot" Bryana Adamsa. Aczkolwiek wielbiciele jazzu dość
często rozumieją w jakie klocki gra się na koncercie symfonicznym... Ciekawe
czemu?
A muzyka filmowa?
Z własnych obserwacji mogę powiedzieć
z absolutną pewnością: muzyka filmowa to jedno z najciekawszych zjawisk
kulturowych ostatniego stulecia, to kreacja, która potrafi zgromadzić pod
jednym dachem (i bez widocznych oznak wrogości) tak rockersów jak i "beethoven-owców".
I fanów jazzu, i muzyki elektronicznej, a nawet punkowców...
Zanim o ludziach tego gatunku kilka
słów o nim samym. To jedyny gatunek, który łączy w sobie absolutną wolność
z ciężkim niejednokrotnie zniewoleniem. Od strony warsztatu muzycznego
nic w "soundtrack" nie jest zabronione. Kosz na śmieci w duecie ze Stradivariusem?
Uprzejmie proszę...
Z drugiej strony jest głos ostateczny,
reżyser, który, najczęściej mając o muzyce wiedzę dość ograniczoną może
kompozytora uraczyć słowami cesarza Józefa II Habsburga (teoretycznie)
wypowiedzianymi do Mozarta: "za dużo nut". I nie ma przeproś, trzeba te
nuty" usuwać, bo to reżyser jest tu poganiaczem niewolników z ostatecznym
prawem decyzji.
Ale, na nasze szczęście, jest również
środek, względna równowaga pomiędzy wszechwładną wizją reżysera, a fachowością,
doświadczeniem i talentem kompozytora. Wiadomym jest, że Steven Spielberg
współpracuje z Johnem Williamsem od kilku dziesięcioleci, bo wie, że Williams
mając czasem inną wizję niż on sam najczęściej wzbogaca końcowy wynik.
A to oznacza, że zamiast czepiać się "nut" lepiej jest posłuchać fachowca...
A na czym polega fenomen muzyki filmowej?
A na jej bogactwie stylistycznym lub inaczej, cytując wyjątkowo udany wywiad
z silnie dbającym o własny rozgłos Hansem Zimmerem, "dobra muzyka filmowa
to taka, która potrafi zaistnieć również samodzielnie, bez obrazu". Jest
w tym wiele prawdy, zatem, zapominając na moment o obecności poganiacza
niewolników, który może nam związać twórcze ręce, popatrzmy na to, co w
tej muzyce słychać.
W "Good, Bad and Ugly", w sumie płaskawym,
ale bardzo znanym westernie słychać gitarę elektryczną ze słynnego motywu
Ennio Morricone. Super, tyle, że w czasach westernu nikt o gitarze elektrycznej
nie słyszał, a jednak nikt nie uznał, że pomysł jest do bani, wręcz przeciwnie,
podaje się go za już niemal szkolny przykład przylegania muzyki do obrazu
poprzez barwę i emocję, nie przez dobór instrumentarium. I na szczęście
nikt Morricone nie kazał usuwać nut...
Trudno byłoby pewnie znaleźć na
planecie kogoś, kto choć raz nie słyszał motywu z "Wojen Gwiezdnych" czy
"Titanica", do "Diuny" muzykę napisała rockowa kapela Toto, a do "Tron-Legacy"
zwariowany francuski duet elektroniczny Daft Punk. Danny Elfman (pierwsze
filmy Batmana) jest byłym rockersem, ale Harry Gregson Williams jest byłym
pianistą klasycznym po konserwatorium. Do tego gatunku ciągną wszyscy,
z każdej strony mapy muzycznej, a że konkurencja jest ostra i bezpardonowa
przeżywają tylko najsilniejsi. Oho, już słyszę "a nie najlepsi?!". Otóż
nie, najsilniejsi, ale za to ze wszystkich stron gdzie powstaje hałas zwany
muzyką i stąd ta niemal nieograniczona różnorodność twórczości.
No, to teraz o tych "najsilniejszych".
Kompozytorzy na pierwszy strzał...
...w następnej części "Ludzi Muzyki".
Dziś, na dodanie apetytu parę nazwisk,
którym następne części będą poświęcone. Zaczynam od rodaków: Jan A.P. Kaczmarek,
Jerzy Satanowski, Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, Krzysztof Komeda, Wojciech
Kilar i Krzesimir Dębski. Proszę mi wierzyć, ta lista to czubek wspaniałej
góry lodowej polskich kompozytorów filmowych. A, i jeszcze ciekawostka
muzyczna, Grzegorz Ciechowski, słynny, nieżyjący już punk-rocker z "Republiki".
Z listy międzynarodowej: Szostakowicz
(no nie, kto by pomyślał?), kilku Newmanów, ze dwu Gregsonów Williamsów,
sam Mistrz John W., Ennio Morricone, Bill Conti, Basil Poledouris, Lady
Rachel Portman, David Arnold, John Barry, Klaus Badelt, rewelacyjny Bruno
Coulais, Andre Desplat, Philip Glass, James Horner, Steve Jablonsky, James
Newton Howard, Hans Zimmer, Howard Shore i Vangelis. I znów ten sam komentarz,
to nadal tylko czubek międzynarodowej góry lodowej wspaniałych kompozytorów
muzyki filmowej, tysięcy utalentowanych, odkrywczych i pełnych wizji twórców,
o których nie jestem w stanie napisać nawet części tego co im się należy
na łamach Panoramy.
Ale coś jednak spróbuję zrobić...
Wasz Muzykant Na Dyżurze (czyli MND)
Witold Suryn
Witold Suryn - kompozytor, pianista,
basista i producent muzyczny. Komponuje od ponad 40 lat muzykę filmową,
klasyczną, współczesne gatunki symfoniczne, jazz oraz muzykę do produkcji
kinowych i telewizyjnych, wydaje albumy jazzowe, a ostatnio także gatunki
elektroniczne. Współpracował z kilkoma młodymi reżyserami z Ameryki Północnej
i Wielkiej Brytanii. www.musicwitold.wixsite.com.
(Montreal)
|