W galerii u Stanleya
M. Borensteina...
Urodził się jako Slomo Shalom. Tak
nazwał go dziadek. W czasie wojny po aryjskiej stronie był Stasiem Kowalskim.
Dziś jest legendą, marszandem, kolekcjonerem sztuki współczesnej.
Zorganizował siedem wystaw Jean-Paul
Riopelle. W jego galerii wiszą nadal obrazy tego wielkiego artysty, choć
od jego śmierci minęło już sporo czasu. Riopelle to ikona sztuki światowej,
wielka postać kanadyjskiej i francuskiej awangardy. Podobnie jak William
Ronald, członek Painters Eleven, wielki abstrakcjonista i on znalazł się
w stałej kolekcji galerii Stanleya.
Stanley M. Borenstein, właściciel
Galerie dart Contemporains w Montréalu przy Rue Crescent.
Nazywają go Stasiem z uwagi na przeszłość.
Urodził się w Łodzi. Umknął przed Zagładą, dzięki ludzkiej ofiarności.
Później znalazł się we Francji, gdzie chodził do szkoły w Maisons-Laffitte.
Następnie był apartament przy Le Marais, dalej Faubourg Saint-Germain w
historycznym sercu Paryża. W końcu wylądował w Montréalu. Zaczynał od artystów
kanadyjskich. Skromnie, jakieś czterdzieści nazwisk. Wśród nich Harold
Town, abstrakcyjny ekspresjonista, także członek wspomnianej grupy Painters
Eleven. Dalej Kazuo Nakamura, Jack Bush i inni.
Umówiliśmy się na obiad we francuskiej
restauracji Chez Lévéque.
- Podają tu móżdżek cielęcy. Taki
sam jaki robiła moja matka w Łodzi - powiedział, częstując mnie urwaną
przez siebie bagietką. Wiesz, jeśli chcesz mnie lepiej poznać, to powinieneś
to zjeść, bo to moje wspomnienia...
Wręczyłem mu "Podróże po Gauguinie".
Był lekko zaskoczony. Uśmiechnął się dyskretnie.
- Miałem kiedyś Gauguina. Sprzedałem
go w Nowym Jorku do pewnej prywatnej kolekcji. Miałem też Andy Warhola.
Kelner podał móżdżek. Wyglądał na
talerzu jak kalafior polany tartą bułką. Smakował dzieciństwem, bo i ja
pamiętałem, że moja babcia też czasami smażyła móżdżek. Ten z Chez Lévéque
smakował wyśmienicie. Stanley zamówił butelkę Gamay. Wino rozkręciło rozmowę.
Pytam o Riopelle...
- Świetny, genialny, ale wariat.
Kompletny wariat!
- A Hamasaki?
- Ciekawe, bardzo ciekawe połączenie
starej japońskiej szkoły kaligrafii z kanadyjską ekspresją i emocją. Ale
to akwarele, wiesz?
- Tak wiem, jestem zachwycony tym
malarstwem...
- A Rochon?
- To kolejny artysta z Quebecu.
Miałem z nim sporadyczny kontakt. Mieszkał sporo we Francji, malował w
Prowansji co wpłynęło na jego styl, miał obsesję światła.
- Piszesz książkę o swoich artystach?
- Piszę, ale wciąż nie mam czasu,
aby się gdzieś zaszyć i zacząć. Bo książkę trzeba najpierw zacząć. Wtedy
już reszta pójdzie łatwo...
Kończymy jeść cielęce móżdżki w milczeniu.
Dopijamy wino. Powoli zbieramy się do wyjścia. Stanley zamówił taksówkę.
Ja postanowiłem wracać na piechotę. Po drodze mijałem antykwariaty i księgarnie.
Wstąpiłem do jednej, aby popatrzeć na albumy z reprodukcjami Painters Eleven.
Bo całkiem niespodziewanie Stanley zainfekował mnie kanadyjskim abstrakcjonizmem.
Mieszkając w Paryżu, zdarza mi się
często przechodzić niedaleko atelier, gdzie Riopelle burzliwie żył z Joan
Mitchell. Ta para wzbudziła zamęt w wielu głowach z uwagi na malarstwo,
styl życia i upodobanie do rozstań. Michel Tapié, słynny francuski krytyk
sztuki, został zarażony tym melanżem ekspresji, intelektu i fenomenalnego
malarstwa, które stało się udziałem obojga. Postanowiłem, że jesienią
znowu wrócę do Stanleya.
Bo Stanley to nasz człowiek w wielkim
świecie sztuki. Sztuka to tylko pretekst, aby się z nim spotkać, a tak
naprawdę to łączy nas wspólny, babciny stół z cielęcym móżdżkiem, butelka
wina i gawędy o Polsce, sztuce i wyczynach, które jeszcze są przed nami.
Tomasz Rudomino
Tomasz Rudomino - historyk sztuki,
dziennikarz, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i Sorbony. Mieszka w
Paryżu. Pisuje głównie o podróżach i sztukach pięknych. Z aparatem fotograficznym
zwiedził ponad 140 krajów. Pisze również w: wsztuce.com
|